Dzisiaj obchodzimy specjalną rocznicę. Dokładnie przed dekadą, "Król G-Funku z Long Beach" odszedł od nas, pozostawiając szok i niedowierzanie zarówno wśród hardkorowych fanów, śledzących jego karierę od czasów Death Row Records, jak i postronnych słuchaczy, znających jego twórczość głównie z gościnnych występów u innych artystów. Pomimo zmagania się przez kilka lat z ciężkimi dolegliwościami, zakończonymi trzema udarami - Nate Dogg opuścił nas nagle i niespodziewanie, choć wszyscy mieliśmy cały czas nadzieję (i po cichu liczyliśmy), że uda mu się przebrnąć drogę do pełnej rekonwalescencji...
Trudno uwierzyć, że od tamtych wydarzeń mija właśnie 10 lat. Pamięć o "hip-hopowym Franku Sinatrze" jest wśród słuchaczy nadal żywa - podobnie jak pozostawiony przez niego dorobek, który zaowocował toną ponadczasowych refrenów, z jakimi ciężko byłoby się zmieścić w jakiekolwiek sensownie brzmiące Top 10. Jest tego zwyczajnie za dużo, by taki ranking nie wyrządził krzywdy dla ogromnej ilości klasyków, pozostawiając je poza zestawieniem.
Samo przekopanie się przez każdy featuring do łatwych zadań nie należy, dlatego na poczet okrągłej rocznicy przygotowałem dla Was własną "dziesiątkę" ulubionych występów gościnnych spoza radaru. Kawałków z potencjałem na singiel, które (z różnych przyczyn) nigdy nim się nie stały, mogące na pewno umknąć uwadze co poniektórych. Numerów jakich słucham nagminnie, bądź bardzo często zdarza mi się do nich wracać. Zapraszam!
2Pac - Teardrops And Closed Caskets
Ta dwójka ma na swoim koncie niejedną wartą odnotowania bombę - od "How Long Will They Mourn Me", przez "Skandalouz", na oryginalnej wersji "Changed Man" kończąc. Dla mnie jednak numerem jeden, jeśli chodzi o collabo na lini 'Pac -> Nate, pozostaje od zawsze "Teardrops And Closed Caskets", które trafiło w 1999 roku na pośmiertne LP "Still I Rise". Ten utwór to idealny przykład na to, że da się przebić oryginał nagrania, jeśli tylko powieży się prace nad ukończoną wersją tym samym osobom. QD3 w świetny sposób podkręcił własny bit, dokładając do niego dodatkową perkusję i kapitalne intro, a Val Young pięknie uzupełniła swoim wokalem klimatyczny refren Nathanela, dzięki czemu otrzymaliśmy kompletny produkt, pozbawiony przesadnej oraz sztucznie brzmiącej ingerencji. Można? Można!
Daz Dillinger - Come Close
Czym byłoby tego rodzaju zestawienie bez chociaż jednego numeru spod znaku DPG. "Come Close" ukazało się w połowie pierwszej dekady XXI wieku na solowym "Tha Dogg Pound Gangsta LP" od Daza, które do tej pory jest chyba moim ulubionym materiałem, jaki Dillinger wypuścił na rynek po okresie spędzonym w Death Row. Świetna muzyka o którą zadbało trio w składzie: D-A-Z, Soopafly oraz Ivan Johnson i masa chilloutowych numerów pokroju "Come Close", z których każdy mógłby stanowić highlight niejednego albumu. That's that shit!
C-Murder - Ghetto Millionaire
Pod koniec lat 90-tych atencja mediów i słuchaczy przeniosła się na brudne południe, a razem za nią podążyli również niektórzy artyści na czele ze Snoop Doggiem, który stał się częścią sprawnie działającej machiny pod nazwą No Limit Records, zarządzaną przez Mastera P. Efektem - oprócz kolejnych solowych krążków Calvina, był także częsty udział jego ziomków z LBC na nagraniach sygnowanych logiem złotego czołgu. Kiedy więc C-Murder szykował się na premierę swojej drugiej płyty "Bossalinie", znalazła się na niej cała śmietanka cripsów z Dazem, Kuruptem i Nate Doggiem na czele, a dzięki tak brzmiącym sztosom jak "Ghetto Milionaire", można było z łatwością pomylić Long Beach z Baton Rouge.
The Click - We Came To Rock Ya Body
Rodzinna super grupa z V-A-L-L-E-J-O w składzie: E-40, B-Legit, D-Shot i Suga T, łącząca siły z obozem DPGC (Snoop, Daz, Kurupt, Nate), czyli Bay 2 LA at it's finest. Praktycznie zawsze tego rodzaju współpraca powodowała wysyp kawałków, z których każdy był niezłym szlagierem. Przeważnie te numery wędrowały potem na mało znaczące kompilacje, przechodzące zazwyczaj bez echa (o których słuch potem ginął). Prawie nigdy nie potrafiono wykorzystać drzemiącego w nich potencjału singlowego. "We Came To Rock Ya Body" nie jest odstępstwem od reguły i częściowo podzieliło ich los, ale przynajmniej trafiło na składankę Daza, a trzeba przyznać, że seria "Who Ride Wit' Us" cieszyła się na początku XXI wieku umiarkowaną popularnością - i to nie tylko na terenie Kaliforni. Potem zbierałą kurz na "Boss Ballin' 2" wydanej przez D-Shota, która nie wyszła poza krąg fanów zachodniego wybrzeża, a finalnie wylądowała kilka lat temu na oficjalnym kanale YouTube Snoopa, dzięki czemu ma szansę zyskać nowych słuchaczy. LA 2 The Bay, All Day Everyday!
Prince Ital Joe - No More Games
Jeśli dobrze pamiętacie, niektóre z najlepszych kawałków stworzonych w Death Row powstały w asyście pochodzącego z Dominikany Prince Ital Joe, który pierwsze kroki w świecie hip-hopu stawiał jeszcze w duecie z niejakim Marky Markiem. Potem pod banderą labelu Suge Knighta jego głos pojawił się m.in. na takich ponadczasowych klasykach jak "Respect" od Tha Dogg Pound, czy "Hit 'Em Up" Tupaca. Z kolei dokładnie za 2 miesiące przypadnie 20 rocznica fatalnego wypadku samochodowego, wskutek którego utalnetowany wokalista stracił swoje życie w wieku 38 lat... Nie dawno zaś do sieci wypłynął jego nigdy niepublikowany "Self Titled" album z 1998 roku, zawierający częściowo materiał zarejestrowany jeszcze za czasów Tha Row - w tym znakomite "No More Games", nagrane w towarzystwie Snoopa oraz właśnie Nate Dogga, które pierwszy raz dane mi było usłyszeć na wydanym 3 lata później mało znanym składaku pod nazwą "Thug Lifestyles". Rest In Peace Prince Ital Joe (*)
Slip Capone - Mind On My Money
Zostając dalej w klimacie labelu Death Row, przechodzimy do kolejnej nieżyjącej już niestety postaci, ściśle związanej z całą ekipą Dogg Pound Gangstaz, jak i samym Nate Doggiem. Mowa oczywiście o Slip Capone, które szerszej publiczności dał się poznać debiutując na klasycznym już soundtracku do "Murder Was The Case" jako 14-latek(!), a później stworzył współnie z resztą składu jeszcze wiele kozackich kawałków. Takim utworem na pewno jest "Mind On My Money", nagrane na potrzeby debiutanckiego LP "Caponey Boy", który pierwotnie miał znaleźć się na sklepowych półkach w 2001 roku, ale przeleżał w szufladzie kolejnych 8 lat, zostając ostatecznie wydany własnym suptem przed końcem pierwszej dekady XXI wieku. Szkoda, bo płyta na papierze wyglądała jak kandydat do złota - na mikrofonie ś.p. Bad Azz czy Knoc-Turn'al, za konsolą Dr. Dre i Blaqhtoven, z wokalnym wsparciem Aaron Halla czy Nate Dizzle na czele. Jakościowo co prawda pozostawiała sporo do życzenia przez brak masteringu, ale jeśli przy okazji tego wpisu sięgniesz po ten krążek po raz pierwszy, jestem pewien że usłyszysz drzemiący w nim potencjał, który w rękach odpowiedniego promotowa, mógłby w owym czasie narobić na kalifornijskiej scenie sporo hałasu. R.I.P. Slip Capone (*)
Chico & Coolwadda - High Come Down
Z Hawthorne wracamy prosto do LA, aby wrzucić na odsłuch chyba najmniej znanych artystów dzisiejszego zestawienia. Pochodzący z Los Angeles duet Chico & Coolwadda wielkiej kariery wprawdzie nigdy nie zrobił, a ich hype w większości nie wyszedł nigdy poza lokalne kręgi sympatyków kalifornijskiego gangsta rapu, ale utwory takie jak "High Come Down" zdołały zadomowić się na stałe w kanonie klasycznych nagrań g-funkowej epoki. Numer miał wszystko czego potrzeba - producenta, potrafiącego serwować westcoast'owe bomby najcięższego kalibru (Battlecat) i wokalistę, którego refren potrafił zamienić każdy kawałek w murowany hit (Nate D-O-Double G). Zabrakło jedynie (albo aż) wysokobudżetowego klipu i marketingowej machiny, która potrafiła by dowieźć Chico and Coolwadda do ziemi obiecanej z napisem "mainstream", lub przynajmniej "one hit wonders"... szkoda, ale track sam w sobie zajebisty.
Guerilla Black - What We Gonna Do
Guerailla Black może i brzmi jak mniej utalentowana wersja Biggiego lub soundalike pokroju Shyne'a, ale trzeba przyznać że postarał się w zgromadzeniu porządnej obstawy na debiutanckim "Guerilla City". zabierając na pokład zarówno lokalnych kozaków (DJ Felli Fel) jak i producentów rozdających w tamtym czasie mainstreamowe karty (czy tylko ja nie cierpię do teraz słynnego okrzyku "This is a Jazze Phizzle production!", który w latach 2002-2007 można było usłyszeć na co drugim kawałku?) Z jednej strony Mario Winans, z drugiej Nate Dogg. Tu Red Spyda, tam FredWreck. Wyglądało to naprawdę mocno a "What We Gonna Do" to bez wątpienia mój ulubiony track z tego krążka, do którego nadal lubię wracać... zresztą, sami sprawdźcie dlatego. Compton & Long Beach together - now U know U in trouble!
Kam - Bubblin'
Od momentu kiedy pierwszy raz usłyszałem ten numer w fatalnej jakości, był on jednym z najczęściej katowanych przeze mnie niewydanych kawałków w drugiej połowie pierwszej dekady XXI wieku. Umilał czas oczekiwania zarówno na projekt Warzone - w składzie Kam, Mc Eiht i Goldie Loc, w którym pokładałem spore nadzieje (wydawało się, że pod okiem Snoopa i ze wsparciem dzisiejszego eOne to się nie może nie udać), jak i kolejną solówkę reprezentanta Watts ("Self & Kind"), której pierwsze zapowiedzi jak i wyciekające do sieci kawałki zwiastowały naprawdę gruby materiał. Niestety, oba krążki nigdy się nie zmaterializowały, ale na szczęście sam zainteresowany już kilka lat po śmierci Nate'a postanowił wrzucić dobrej jakości wersję "Bubblin" do zakupu poprzez iTunes. BC Powda na bicie, "West Coast Rakim" sypiący panczami jak z rękawa i the one and only "King Of Hooks" w refrenie - czego chcieć więcej? Watts Up!
Brian McKnight - Don't Know Where To Start
Na sam koniec zwolnimy nieco tempo kończąc zestawienie w bardziej stonowanych klimatach. Osobom gustującym też w nurcie r'n'b raczej nie trzeba przedstawiać szerzej kto to Brian McKnight. Nominowany kilkunastukrotnie do nagrody Grammy multiinstrumentalista jest postacią nietuzinkową. W 2001 roku, nagrywając swój piąty solowy krążek "Superhero", zaprosił on do współpracy nie tylko króla refrenów z Long Beach, ale i samego Battlecata, który stworzył podwaliny pod ich wspólny numer, czyniąc "Don't Know Where To Start" jeden z tych kawałków, gdzie następuje cross kilku nurtów (Rhythm & Blues, Gangsta Rap, G-Funk), których się nie zapomina...
Tyle ode mnie na tę wyjątkowo smutną okazję... można by długo rozwodzić się nad dokonaniami Nate Dogga podczas jego krótkiego, 40-letniego życia ale to jeden z tych przypadków, kiedy muzyka mówi sama za siebie i potrafi przemówić głośniej niż każde słowo pisane. Odszedł stanowczo za wcześnie, ale jego twórczość pozostanie na zawsze ponadczasowa. Zobaczymy też jak potoczą się losy reszty niepublikowanych utworów, jakie pozostawił po sobie Nate D-O-Double G. Od lat mówi się o premierze pośmiertnego albumu artysty, ale im większe zawirowania legislacyjne z prawami do publikacji kawałków, tym mniejsza szansa że ten projekt się kiedyś zmaterializuje. W ślady ojca ruszyli też synowie (Lil' Nate Dogg oraz NHale), z których ten ostatni zaczyna się pomału przebijać do świadomości masowego odbiorcy. Talentu odmówić mu nie można, ale sprostać wymaganiom i poprzeczcie, którą OG Nate zawiesił nieprawdopodobnie wysoko, nie będzie łatwo.
Tą wieczorową porą, nie zostaje mi nic innego jak rozłożyć się wygodnie w zaciszu własnego domu i wrzucić w odtwarzacz playlistę z ulubionymi utworami w wykonaniu Franka Sinatry hip-hopu, przywołując moje ulubione wspomnienia związane z twórczością Nathanela... This one's 4 Nate Dogg - spoczywaj w pokoju, królu G-Funku (*)
Komentarze