popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Nate Dogghttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/18747/Nate-DoggNovember 14, 2024, 4:28 pmpl_PL © 2024 Admin stronyRaperka Kali przerabia klasyk Ludacrisa i Nate Dogga - i znów jest hithttps://popkiller.kingapp.pl/2023-06-03,raperka-kali-przerabia-klasyk-ludacrisa-i-nate-dogga-i-znow-jest-hithttps://popkiller.kingapp.pl/2023-06-03,raperka-kali-przerabia-klasyk-ludacrisa-i-nate-dogga-i-znow-jest-hitJune 3, 2023, 9:00 amJan Stokowski"I got hoooees in different area cooodeees" - ten refren na początku milenium znał każdy. Dziś po hitowy motyw Ludacrisa i Nate Dogga sięgnęła pnąca się coraz szybciej do góry raperka Kali - i znów zrobiła z niego viral!A dokładniej damską wersję - gdy Luda opisywał w jakich miastach czekają jego kobiety, to Kali przygotowała taką samą listę swoich facetów. "Area Codes" zebrało od marca ponad 40 000 000 streamów na Spotify, sprawiając, że Kali zbliża się coraz bardziej do liczby 10 000 000 miesięcznych słuchaczy na tej platformie. Utwór trzyma się także na liście "Viral 50 Polska".Rok 2022 był dla Kali przełomowy. Po wydaniu znakomicie ocenionej EP-ki "Toxic Chocolate", wokalistka trafiła do zestawienia XXL 2022 Freshman Class. To nadające jej karierze rozpędu osiągnięcie uzupełniły elektryzujące występy, które można znaleźć w sieci. Następnie były single "FNF (Freestyle)" i "Wet" oraz EP-ka "Toxic Chocolate", dzięki której Hot New Hip Hop nazwał Kali "Rap's Next 'It' Girl". W zestawie znalazły się rozpalające single "UonU (Feat. Yung Bleu)" i "Standards".Czy "Area Codes" wyniesie ją na kolejny szczebel? Poniżej singiel Kali oraz dla przypomnienia klasyk Ludacrisa i Nate Dogga.[[{"fid":"78055","view_mode":"default","fields":{"format":"default"},"link_text":null,"type":"media","field_deltas":{"1":{"format":"default"}},"attributes":{"height":242,"width":430,"class":"media-element file-default","data-delta":"1"}}]][[{"fid":"78056","view_mode":"default","fields":{"format":"default"},"link_text":null,"type":"media","field_deltas":{"2":{"format":"default"}},"attributes":{"height":242,"width":430,"class":"media-element file-default","data-delta":"2"}}]]"I got hoooees in different area cooodeees" - ten refren na początku milenium znał każdy. Dziś po hitowy motyw Ludacrisa i Nate Dogga sięgnęła pnąca się coraz szybciej do góry raperka Kali - i znów zrobiła z niego viral!

A dokładniej damską wersję - gdy Luda opisywał w jakich miastach czekają jego kobiety, to Kali przygotowała taką samą listę swoich facetów. "Area Codes" zebrało od marca ponad 40 000 000 streamów na Spotify, sprawiając, że Kali zbliża się coraz bardziej do liczby 10 000 000 miesięcznych słuchaczy na tej platformie. Utwór trzyma się także na liście "Viral 50 Polska".

Rok 2022 był dla Kali przełomowy. Po wydaniu znakomicie ocenionej EP-ki "Toxic Chocolate", wokalistka trafiła do zestawienia XXL 2022 Freshman Class. To nadające jej karierze rozpędu osiągnięcie uzupełniły elektryzujące występy, które można znaleźć w sieci. Następnie były single "FNF (Freestyle)" i "Wet" oraz EP-ka "Toxic Chocolate", dzięki której Hot New Hip Hop nazwał Kali "Rap's Next 'It' Girl". W zestawie znalazły się rozpalające single "UonU (Feat. Yung Bleu)" i "Standards".

Czy "Area Codes" wyniesie ją na kolejny szczebel? Poniżej singiel Kali oraz dla przypomnienia klasyk Ludacrisa i Nate Dogga.

[[{"fid":"78055","view_mode":"default","fields":{"format":"default"},"link_text":null,"type":"media","field_deltas":{"1":{"format":"default"}},"attributes":{"height":242,"width":430,"class":"media-element file-default","data-delta":"1"}}]]

[[{"fid":"78056","view_mode":"default","fields":{"format":"default"},"link_text":null,"type":"media","field_deltas":{"2":{"format":"default"}},"attributes":{"height":242,"width":430,"class":"media-element file-default","data-delta":"2"}}]]

]]>
Nate Dogg - Top 10 mniej znanych featów na 10 rocznicę śmiercihttps://popkiller.kingapp.pl/2021-03-15,nate-dogg-top-10-mniej-znanych-featow-na-10-rocznice-smiercihttps://popkiller.kingapp.pl/2021-03-15,nate-dogg-top-10-mniej-znanych-featow-na-10-rocznice-smierciApril 12, 2021, 8:56 pmPaweł MiedzielecDzisiaj obchodzimy specjalną rocznicę. Dokładnie przed dekadą, "Król G-Funku z Long Beach" odszedł od nas, pozostawiając szok i niedowierzanie zarówno wśród hardkorowych fanów, śledzących jego karierę od czasów Death Row Records, jak i postronnych słuchaczy, znających jego twórczość głównie z gościnnych występów u innych artystów. Pomimo zmagania się przez kilka lat z ciężkimi dolegliwościami, zakończonymi trzema udarami - Nate Dogg opuścił nas nagle i niespodziewanie, choć wszyscy mieliśmy cały czas nadzieję (i po cichu liczyliśmy), że uda mu się przebrnąć drogę do pełnej rekonwalescencji...Trudno uwierzyć, że od tamtych wydarzeń mija właśnie 10 lat. Pamięć o "hip-hopowym Franku Sinatrze" jest wśród słuchaczy nadal żywa - podobnie jak pozostawiony przez niego dorobek, który zaowocował toną ponadczasowych refrenów, z jakimi ciężko byłoby się zmieścić w jakiekolwiek sensownie brzmiące Top 10. Jest tego zwyczajnie za dużo, by taki ranking nie wyrządził krzywdy dla ogromnej ilości klasyków, pozostawiając je poza zestawieniem.Samo przekopanie się przez każdy featuring do łatwych zadań nie należy, dlatego na poczet okrągłej rocznicy przygotowałem dla Was własną "dziesiątkę" ulubionych występów gościnnych spoza radaru. Kawałków z potencjałem na singiel, które (z różnych przyczyn) nigdy nim się nie stały, mogące na pewno umknąć uwadze co poniektórych. Numerów jakich słucham nagminnie, bądź bardzo często zdarza mi się do nich wracać. Zapraszam! 2Pac - Teardrops And Closed CasketsTa dwójka ma na swoim koncie niejedną wartą odnotowania bombę - od "How Long Will They Mourn Me", przez "Skandalouz", na oryginalnej wersji "Changed Man" kończąc. Dla mnie jednak numerem jeden, jeśli chodzi o collabo na lini 'Pac -> Nate, pozostaje od zawsze "Teardrops And Closed Caskets", które trafiło w 1999 roku na pośmiertne LP "Still I Rise". Ten utwór to idealny przykład na to, że da się przebić oryginał nagrania, jeśli tylko powieży się prace nad ukończoną wersją tym samym osobom. QD3 w świetny sposób podkręcił własny bit, dokładając do niego dodatkową perkusję i kapitalne intro, a Val Young pięknie uzupełniła swoim wokalem klimatyczny refren Nathanela, dzięki czemu otrzymaliśmy kompletny produkt, pozbawiony przesadnej oraz sztucznie brzmiącej ingerencji. Można? Można!Daz Dillinger - Come CloseCzym byłoby tego rodzaju zestawienie bez chociaż jednego numeru spod znaku DPG. "Come Close" ukazało się w połowie pierwszej dekady XXI wieku na solowym "Tha Dogg Pound Gangsta LP" od Daza, które do tej pory jest chyba moim ulubionym materiałem, jaki Dillinger wypuścił na rynek po okresie spędzonym w Death Row. Świetna muzyka o którą zadbało trio w składzie: D-A-Z, Soopafly oraz Ivan Johnson i masa chilloutowych numerów pokroju "Come Close", z których każdy mógłby stanowić highlight niejednego albumu. That's that shit!C-Murder - Ghetto MillionairePod koniec lat 90-tych atencja mediów i słuchaczy przeniosła się na brudne południe, a razem za nią podążyli również niektórzy artyści na czele ze Snoop Doggiem, który stał się częścią sprawnie działającej machiny pod nazwą No Limit Records, zarządzaną przez Mastera P. Efektem - oprócz kolejnych solowych krążków Calvina, był także częsty udział jego ziomków z LBC na nagraniach sygnowanych logiem złotego czołgu. Kiedy więc C-Murder szykował się na premierę swojej drugiej płyty "Bossalinie", znalazła się na niej cała śmietanka cripsów z Dazem, Kuruptem i Nate Doggiem na czele, a dzięki tak brzmiącym sztosom jak "Ghetto Milionaire", można było z łatwością pomylić Long Beach z Baton Rouge.The Click - We Came To Rock Ya BodyRodzinna super grupa z V-A-L-L-E-J-O w składzie: E-40, B-Legit, D-Shot i Suga T, łącząca siły z obozem DPGC (Snoop, Daz, Kurupt, Nate), czyli Bay 2 LA at it's finest. Praktycznie zawsze tego rodzaju współpraca powodowała wysyp kawałków, z których każdy był niezłym szlagierem. Przeważnie te numery wędrowały potem na mało znaczące kompilacje, przechodzące zazwyczaj bez echa (o których słuch potem ginął). Prawie nigdy nie potrafiono wykorzystać drzemiącego w nich potencjału singlowego. "We Came To Rock Ya Body" nie jest odstępstwem od reguły i częściowo podzieliło ich los, ale przynajmniej trafiło na składankę Daza, a trzeba przyznać, że seria "Who Ride Wit' Us" cieszyła się na początku XXI wieku umiarkowaną popularnością - i to nie tylko na terenie Kaliforni. Potem zbierałą kurz na "Boss Ballin' 2" wydanej przez D-Shota, która nie wyszła poza krąg fanów zachodniego wybrzeża, a finalnie wylądowała kilka lat temu na oficjalnym kanale YouTube Snoopa, dzięki czemu ma szansę zyskać nowych słuchaczy. LA 2 The Bay, All Day Everyday!Prince Ital Joe - No More GamesJeśli dobrze pamiętacie, niektóre z najlepszych kawałków stworzonych w Death Row powstały w asyście pochodzącego z Dominikany Prince Ital Joe, który pierwsze kroki w świecie hip-hopu stawiał jeszcze w duecie z niejakim Marky Markiem. Potem pod banderą labelu Suge Knighta jego głos pojawił się m.in. na takich ponadczasowych klasykach jak "Respect" od Tha Dogg Pound, czy "Hit 'Em Up" Tupaca. Z kolei dokładnie za 2 miesiące przypadnie 20 rocznica fatalnego wypadku samochodowego, wskutek którego utalnetowany wokalista stracił swoje życie w wieku 38 lat... Nie dawno zaś do sieci wypłynął jego nigdy niepublikowany "Self Titled" album z 1998 roku, zawierający częściowo materiał zarejestrowany jeszcze za czasów Tha Row - w tym znakomite "No More Games", nagrane w towarzystwie Snoopa oraz właśnie Nate Dogga, które pierwszy raz dane mi było usłyszeć na wydanym 3 lata później mało znanym składaku pod nazwą "Thug Lifestyles". Rest In Peace Prince Ital Joe (*)Slip Capone - Mind On My MoneyZostając dalej w klimacie labelu Death Row, przechodzimy do kolejnej nieżyjącej już niestety postaci, ściśle związanej z całą ekipą Dogg Pound Gangstaz, jak i samym Nate Doggiem. Mowa oczywiście o Slip Capone, które szerszej publiczności dał się poznać debiutując na klasycznym już soundtracku do "Murder Was The Case" jako 14-latek(!), a później stworzył współnie z resztą składu jeszcze wiele kozackich kawałków. Takim utworem na pewno jest "Mind On My Money", nagrane na potrzeby debiutanckiego LP "Caponey Boy", który pierwotnie miał znaleźć się na sklepowych półkach w 2001 roku, ale przeleżał w szufladzie kolejnych 8 lat, zostając ostatecznie wydany własnym suptem przed końcem pierwszej dekady XXI wieku. Szkoda, bo płyta na papierze wyglądała jak kandydat do złota - na mikrofonie ś.p. Bad Azz czy Knoc-Turn'al, za konsolą Dr. Dre i Blaqhtoven, z wokalnym wsparciem Aaron Halla czy Nate Dizzle na czele. Jakościowo co prawda pozostawiała sporo do życzenia przez brak masteringu, ale jeśli przy okazji tego wpisu sięgniesz po ten krążek po raz pierwszy, jestem pewien że usłyszysz drzemiący w nim potencjał, który w rękach odpowiedniego promotowa, mógłby w owym czasie narobić na kalifornijskiej scenie sporo hałasu. R.I.P. Slip Capone (*)Chico & Coolwadda - High Come DownZ Hawthorne wracamy prosto do LA, aby wrzucić na odsłuch chyba najmniej znanych artystów dzisiejszego zestawienia. Pochodzący z Los Angeles duet Chico & Coolwadda wielkiej kariery wprawdzie nigdy nie zrobił, a ich hype w większości nie wyszedł nigdy poza lokalne kręgi sympatyków kalifornijskiego gangsta rapu, ale utwory takie jak "High Come Down" zdołały zadomowić się na stałe w kanonie klasycznych nagrań g-funkowej epoki. Numer miał wszystko czego potrzeba - producenta, potrafiącego serwować westcoast'owe bomby najcięższego kalibru (Battlecat) i wokalistę, którego refren potrafił zamienić każdy kawałek w murowany hit (Nate D-O-Double G). Zabrakło jedynie (albo aż) wysokobudżetowego klipu i marketingowej machiny, która potrafiła by dowieźć Chico and Coolwadda do ziemi obiecanej z napisem "mainstream", lub przynajmniej "one hit wonders"... szkoda, ale track sam w sobie zajebisty.Guerilla Black - What We Gonna DoGuerailla Black może i brzmi jak mniej utalentowana wersja Biggiego lub soundalike pokroju Shyne'a, ale trzeba przyznać że postarał się w zgromadzeniu porządnej obstawy na debiutanckim "Guerilla City". zabierając na pokład zarówno lokalnych kozaków (DJ Felli Fel) jak i producentów rozdających w tamtym czasie mainstreamowe karty (czy tylko ja nie cierpię do teraz słynnego okrzyku "This is a Jazze Phizzle production!", który w latach 2002-2007 można było usłyszeć na co drugim kawałku?) Z jednej strony Mario Winans, z drugiej Nate Dogg. Tu Red Spyda, tam FredWreck. Wyglądało to naprawdę mocno a "What We Gonna Do" to bez wątpienia mój ulubiony track z tego krążka, do którego nadal lubię wracać... zresztą, sami sprawdźcie dlatego. Compton & Long Beach together - now U know U in trouble!Kam - Bubblin'Od momentu kiedy pierwszy raz usłyszałem ten numer w fatalnej jakości, był on jednym z najczęściej katowanych przeze mnie niewydanych kawałków w drugiej połowie pierwszej dekady XXI wieku. Umilał czas oczekiwania zarówno na projekt Warzone - w składzie Kam, Mc Eiht i Goldie Loc, w którym pokładałem spore nadzieje (wydawało się, że pod okiem Snoopa i ze wsparciem dzisiejszego eOne to się nie może nie udać), jak i kolejną solówkę reprezentanta Watts ("Self & Kind"), której pierwsze zapowiedzi jak i wyciekające do sieci kawałki zwiastowały naprawdę gruby materiał. Niestety, oba krążki nigdy się nie zmaterializowały, ale na szczęście sam zainteresowany już kilka lat po śmierci Nate'a postanowił wrzucić dobrej jakości wersję "Bubblin" do zakupu poprzez iTunes. BC Powda na bicie, "West Coast Rakim" sypiący panczami jak z rękawa i the one and only "King Of Hooks" w refrenie - czego chcieć więcej? Watts Up!Brian McKnight - Don't Know Where To StartNa sam koniec zwolnimy nieco tempo kończąc zestawienie w bardziej stonowanych klimatach. Osobom gustującym też w nurcie r'n'b raczej nie trzeba przedstawiać szerzej kto to Brian McKnight. Nominowany kilkunastukrotnie do nagrody Grammy multiinstrumentalista jest postacią nietuzinkową. W 2001 roku, nagrywając swój piąty solowy krążek "Superhero", zaprosił on do współpracy nie tylko króla refrenów z Long Beach, ale i samego Battlecata, który stworzył podwaliny pod ich wspólny numer, czyniąc "Don't Know Where To Start" jeden z tych kawałków, gdzie następuje cross kilku nurtów (Rhythm & Blues, Gangsta Rap, G-Funk), których się nie zapomina...Tyle ode mnie na tę wyjątkowo smutną okazję... można by długo rozwodzić się nad dokonaniami Nate Dogga podczas jego krótkiego, 40-letniego życia ale to jeden z tych przypadków, kiedy muzyka mówi sama za siebie i potrafi przemówić głośniej niż każde słowo pisane. Odszedł stanowczo za wcześnie, ale jego twórczość pozostanie na zawsze ponadczasowa. Zobaczymy też jak potoczą się losy reszty niepublikowanych utworów, jakie pozostawił po sobie Nate D-O-Double G. Od lat mówi się o premierze pośmiertnego albumu artysty, ale im większe zawirowania legislacyjne z prawami do publikacji kawałków, tym mniejsza szansa że ten projekt się kiedyś zmaterializuje. W ślady ojca ruszyli też synowie (Lil' Nate Dogg oraz NHale), z których ten ostatni zaczyna się pomału przebijać do świadomości masowego odbiorcy. Talentu odmówić mu nie można, ale sprostać wymaganiom i poprzeczcie, którą OG Nate zawiesił nieprawdopodobnie wysoko, nie będzie łatwo. Tą wieczorową porą, nie zostaje mi nic innego jak rozłożyć się wygodnie w zaciszu własnego domu i wrzucić w odtwarzacz playlistę z ulubionymi utworami w wykonaniu Franka Sinatry hip-hopu, przywołując moje ulubione wspomnienia związane z twórczością Nathanela... This one's 4 Nate Dogg - spoczywaj w pokoju, królu G-Funku (*)Dzisiaj obchodzimy specjalną rocznicę. Dokładnie przed dekadą, "Król G-Funku z Long Beach" odszedł od nas, pozostawiając szok i niedowierzanie zarówno wśród hardkorowych fanów, śledzących jego karierę od czasów Death Row Records, jak i postronnych słuchaczy, znających jego twórczość głównie z gościnnych występów u innych artystów. Pomimo zmagania się przez kilka lat z ciężkimi dolegliwościami, zakończonymi trzema udarami - Nate Dogg opuścił nas nagle i niespodziewanie, choć wszyscy mieliśmy cały czas nadzieję (i po cichu liczyliśmy), że uda mu się przebrnąć drogę do pełnej rekonwalescencji...

Trudno uwierzyć, że od tamtych wydarzeń mija właśnie 10 lat. Pamięć o "hip-hopowym Franku Sinatrze" jest wśród słuchaczy nadal żywa - podobnie jak pozostawiony przez niego dorobek, który zaowocował toną ponadczasowych refrenów, z jakimi ciężko byłoby się zmieścić w jakiekolwiek sensownie brzmiące Top 10. Jest tego zwyczajnie za dużo, by taki ranking nie wyrządził krzywdy dla ogromnej ilości klasyków, pozostawiając je poza zestawieniem.

Samo przekopanie się przez każdy featuring do łatwych zadań nie należy, dlatego na poczet okrągłej rocznicy przygotowałem dla Was własną "dziesiątkę" ulubionych występów gościnnych spoza radaru. Kawałków z potencjałem na singiel, które (z różnych przyczyn) nigdy nim się nie stały, mogące na pewno umknąć uwadze co poniektórych. Numerów jakich słucham nagminnie, bądź bardzo często zdarza mi się do nich wracać. Zapraszam!

 

2Pac - Teardrops And Closed Caskets

Ta dwójka ma na swoim koncie niejedną wartą odnotowania bombę - od "How Long Will They Mourn Me", przez "Skandalouz", na oryginalnej wersji "Changed Man" kończąc. Dla mnie jednak numerem jeden, jeśli chodzi o collabo na lini 'Pac -> Nate, pozostaje od zawsze "Teardrops And Closed Caskets", które trafiło w 1999 roku na pośmiertne LP "Still I Rise". Ten utwór to idealny przykład na to, że da się przebić oryginał nagrania, jeśli tylko powieży się prace nad ukończoną wersją tym samym osobom. QD3 w świetny sposób podkręcił własny bit, dokładając do niego dodatkową perkusję i kapitalne intro, a Val Young pięknie uzupełniła swoim wokalem klimatyczny refren Nathanela, dzięki czemu otrzymaliśmy kompletny produkt, pozbawiony przesadnej oraz sztucznie brzmiącej ingerencji. Można? Można!

Daz Dillinger - Come Close

Czym byłoby tego rodzaju zestawienie bez chociaż jednego numeru spod znaku DPG. "Come Close" ukazało się w połowie pierwszej dekady XXI wieku na solowym "Tha Dogg Pound Gangsta LP" od Daza, które do tej pory jest chyba moim ulubionym materiałem, jaki Dillinger wypuścił na rynek po okresie spędzonym w Death Row. Świetna muzyka o którą zadbało trio w składzie: D-A-Z, Soopafly oraz Ivan Johnson i masa chilloutowych numerów pokroju "Come Close", z których każdy mógłby stanowić highlight niejednego albumu. That's that shit!

C-Murder - Ghetto Millionaire

Pod koniec lat 90-tych atencja mediów i słuchaczy przeniosła się na brudne południe, a razem za nią podążyli również niektórzy artyści na czele ze Snoop Doggiem, który stał się częścią sprawnie działającej machiny pod nazwą No Limit Records, zarządzaną przez Mastera P. Efektem - oprócz kolejnych solowych krążków Calvina, był także częsty udział jego ziomków z LBC na nagraniach sygnowanych logiem złotego czołgu. Kiedy więc C-Murder szykował się na premierę swojej drugiej płyty "Bossalinie", znalazła się na niej cała śmietanka cripsów z Dazem, Kuruptem i Nate Doggiem na czele, a dzięki tak brzmiącym sztosom jak "Ghetto Milionaire", można było z łatwością pomylić Long Beach z Baton Rouge.

The Click - We Came To Rock Ya Body

Rodzinna super grupa z V-A-L-L-E-J-O w składzie: E-40, B-Legit, D-Shot i Suga T, łącząca siły z obozem DPGC (Snoop, Daz, Kurupt, Nate), czyli Bay 2 LA at it's finest. Praktycznie zawsze tego rodzaju współpraca powodowała wysyp kawałków, z których każdy był niezłym szlagierem. Przeważnie te numery wędrowały potem na mało znaczące kompilacje, przechodzące zazwyczaj bez echa (o których słuch potem ginął). Prawie nigdy nie potrafiono wykorzystać drzemiącego w nich potencjału singlowego. "We Came To Rock Ya Body" nie jest odstępstwem od reguły i częściowo podzieliło ich los, ale przynajmniej trafiło na składankę Daza, a trzeba przyznać, że seria "Who Ride Wit' Us" cieszyła się na początku XXI wieku umiarkowaną popularnością - i to nie tylko na terenie Kaliforni. Potem zbierałą kurz na "Boss Ballin' 2" wydanej przez D-Shota, która nie wyszła poza krąg fanów zachodniego wybrzeża, a finalnie wylądowała kilka lat temu na oficjalnym kanale YouTube Snoopa, dzięki czemu ma szansę zyskać nowych słuchaczy. LA 2 The Bay, All Day Everyday!

Prince Ital Joe - No More Games

Jeśli dobrze pamiętacie, niektóre z najlepszych kawałków stworzonych w Death Row powstały w asyście pochodzącego z Dominikany Prince Ital Joe, który pierwsze kroki w świecie hip-hopu stawiał jeszcze w duecie z niejakim Marky Markiem. Potem pod banderą labelu Suge Knighta jego głos pojawił się m.in. na takich ponadczasowych klasykach jak "Respect" od Tha Dogg Pound, czy "Hit 'Em Up" Tupaca. Z kolei dokładnie za 2 miesiące przypadnie 20 rocznica fatalnego wypadku samochodowego, wskutek którego utalnetowany wokalista stracił swoje życie w wieku 38 lat... Nie dawno zaś do sieci wypłynął jego nigdy niepublikowany "Self Titled" album z 1998 roku, zawierający częściowo materiał zarejestrowany jeszcze za czasów Tha Row - w tym znakomite "No More Games", nagrane w towarzystwie Snoopa oraz właśnie Nate Dogga, które pierwszy raz dane mi było usłyszeć na wydanym 3 lata później mało znanym składaku pod nazwą "Thug Lifestyles". Rest In Peace Prince Ital Joe (*)

Slip Capone - Mind On My Money

Zostając dalej w klimacie labelu Death Row, przechodzimy do kolejnej nieżyjącej już niestety postaci, ściśle związanej z całą ekipą Dogg Pound Gangstaz, jak i samym Nate Doggiem. Mowa oczywiście o Slip Capone, które szerszej publiczności dał się poznać debiutując na klasycznym już soundtracku do "Murder Was The Case" jako 14-latek(!), a później stworzył współnie z resztą składu jeszcze wiele kozackich kawałków. Takim utworem na pewno jest "Mind On My Money", nagrane na potrzeby debiutanckiego LP "Caponey Boy", który pierwotnie miał znaleźć się na sklepowych półkach w 2001 roku, ale przeleżał w szufladzie kolejnych 8 lat, zostając ostatecznie wydany własnym suptem przed końcem pierwszej dekady XXI wieku. Szkoda, bo płyta na papierze wyglądała jak kandydat do złota - na mikrofonie ś.p. Bad Azz czy Knoc-Turn'al, za konsolą Dr. Dre i Blaqhtoven, z wokalnym wsparciem Aaron Halla czy Nate Dizzle na czele. Jakościowo co prawda pozostawiała sporo do życzenia przez brak masteringu, ale jeśli przy okazji tego wpisu sięgniesz po ten krążek po raz pierwszy, jestem pewien że usłyszysz drzemiący w nim potencjał, który w rękach odpowiedniego promotowa, mógłby w owym czasie narobić na kalifornijskiej scenie sporo hałasu. R.I.P. Slip Capone (*)

Chico & Coolwadda - High Come Down

Z Hawthorne wracamy prosto do LA, aby wrzucić na odsłuch chyba najmniej znanych artystów dzisiejszego zestawienia. Pochodzący z Los Angeles duet Chico & Coolwadda wielkiej kariery wprawdzie nigdy nie zrobił, a ich hype w większości nie wyszedł nigdy poza lokalne kręgi sympatyków kalifornijskiego gangsta rapu, ale utwory takie jak "High Come Down" zdołały zadomowić się na stałe w kanonie klasycznych nagrań g-funkowej epoki. Numer miał wszystko czego potrzeba - producenta, potrafiącego serwować westcoast'owe bomby najcięższego kalibru (Battlecat) i wokalistę, którego refren potrafił zamienić każdy kawałek w murowany hit (Nate D-O-Double G). Zabrakło jedynie (albo aż) wysokobudżetowego klipu i marketingowej machiny, która potrafiła by dowieźć Chico and Coolwadda do ziemi obiecanej z napisem "mainstream", lub przynajmniej "one hit wonders"... szkoda, ale track sam w sobie zajebisty.

Guerilla Black - What We Gonna Do

Guerailla Black może i brzmi jak mniej utalentowana wersja Biggiego lub soundalike pokroju Shyne'a, ale trzeba przyznać że postarał się w zgromadzeniu porządnej obstawy na debiutanckim "Guerilla City". zabierając na pokład zarówno lokalnych kozaków (DJ Felli Fel) jak i producentów rozdających w tamtym czasie mainstreamowe karty (czy tylko ja nie cierpię do teraz słynnego okrzyku "This is a Jazze Phizzle production!", który w latach 2002-2007 można było usłyszeć na co drugim kawałku?) Z jednej strony Mario Winans, z drugiej Nate Dogg. Tu Red Spyda, tam FredWreck. Wyglądało to naprawdę mocno a "What We Gonna Do" to bez wątpienia mój ulubiony track z tego krążka, do którego nadal lubię wracać... zresztą, sami sprawdźcie dlatego. Compton & Long Beach together - now U know U in trouble!

Kam - Bubblin'

Od momentu kiedy pierwszy raz usłyszałem ten numer w fatalnej jakości, był on jednym z najczęściej katowanych przeze mnie niewydanych kawałków w drugiej połowie pierwszej dekady XXI wieku. Umilał czas oczekiwania zarówno na projekt Warzone - w składzie Kam, Mc Eiht i Goldie Loc, w którym pokładałem spore nadzieje (wydawało się, że pod okiem Snoopa i ze wsparciem dzisiejszego eOne to się nie może nie udać), jak i kolejną solówkę reprezentanta Watts ("Self & Kind"), której pierwsze zapowiedzi jak i wyciekające do sieci kawałki zwiastowały naprawdę gruby materiał. Niestety, oba krążki nigdy się nie zmaterializowały, ale na szczęście sam zainteresowany już kilka lat po śmierci Nate'a postanowił wrzucić dobrej jakości wersję "Bubblin" do zakupu poprzez iTunes. BC Powda na bicie, "West Coast Rakim" sypiący panczami jak z rękawa i the one and only "King Of Hooks" w refrenie - czego chcieć więcej? Watts Up!

Brian McKnight - Don't Know Where To Start

Na sam koniec zwolnimy nieco tempo kończąc zestawienie w bardziej stonowanych klimatach. Osobom gustującym też w nurcie r'n'b raczej nie trzeba przedstawiać szerzej kto to Brian McKnight. Nominowany kilkunastukrotnie do nagrody Grammy multiinstrumentalista jest postacią nietuzinkową. W 2001 roku, nagrywając swój piąty solowy krążek "Superhero", zaprosił on do współpracy nie tylko króla refrenów z Long Beach, ale i samego Battlecata, który stworzył podwaliny pod ich wspólny numer, czyniąc "Don't Know Where To Start" jeden z tych kawałków, gdzie następuje cross kilku nurtów (Rhythm & Blues, Gangsta Rap, G-Funk), których się nie zapomina...

Tyle ode mnie na tę wyjątkowo smutną okazję... można by długo rozwodzić się nad dokonaniami Nate Dogga podczas jego krótkiego, 40-letniego życia ale to jeden z tych przypadków, kiedy muzyka mówi sama za siebie i potrafi przemówić głośniej niż każde słowo pisane. Odszedł stanowczo za wcześnie, ale jego twórczość pozostanie na zawsze ponadczasowa. Zobaczymy też jak potoczą się losy reszty niepublikowanych utworów, jakie pozostawił po sobie Nate D-O-Double G. Od lat mówi się o premierze pośmiertnego albumu artysty, ale im większe zawirowania legislacyjne z prawami do publikacji kawałków, tym mniejsza szansa że ten projekt się kiedyś zmaterializuje. W ślady ojca ruszyli też synowie (Lil' Nate Dogg oraz NHale), z których ten ostatni zaczyna się pomału przebijać do świadomości masowego odbiorcy. Talentu odmówić mu nie można, ale sprostać wymaganiom i poprzeczcie, którą OG Nate zawiesił nieprawdopodobnie wysoko, nie będzie łatwo.

Tą wieczorową porą, nie zostaje mi nic innego jak rozłożyć się wygodnie w zaciszu własnego domu i wrzucić w odtwarzacz playlistę z ulubionymi utworami w wykonaniu Franka Sinatry hip-hopu, przywołując moje ulubione wspomnienia związane z twórczością Nathanela... This one's 4 Nate Dogg - spoczywaj w pokoju, królu G-Funku (*)

]]>
10 utworów na pasterkę - rankinghttps://popkiller.kingapp.pl/2019-12-24,10-utworow-na-pasterke-rankinghttps://popkiller.kingapp.pl/2019-12-24,10-utworow-na-pasterke-rankingDecember 24, 2019, 4:53 pmIgor WiśniewskiŚwięta to magiczny czas. Pełen chwil spędzonych z rodziną przy akompaniamencie Kevina samego w domu i dużych ilości jedzenia na stołach. Dla wielu równie ważna jest pasterka. Mamy dla Was 10 utworów, które doskonale będą pasowały do świątecznych, nocnych wojaży.Solar - PasterkaNie ma pasterki bez Pasterki Solara. Uniwersalna opowieść o wieczorze, kiedy nawet psy mówią ludzkim głosem. Jeżeli nie macie sposobu, jak namówić kumpla na opuszczenie czterech ścian po sutej kolacji, wyślijcie mu ten utwór.RUN DMC - Christmas IsO Christmas In Hollis słyszał chyba każdy. O Christmas Is ze składanki A Very Special Christmas 2 już niekoniecznie. Imprezowy klimat początku lat 90. udzieli się nawet największym sceptykom oldschoolu.Ńemy - Zły MikołajMata pokazał nam Patointeligencję, Ńemy zaprezentował Pato-Mikołaja. Swoją Opowieść wigilijną snuje na surowym, prostym bicie Flamastra, chowając do kieszeni prezenty przeznaczone dla grzecznych dzieci. Po co komu rózga, kiedy jest Zły Mikołaj?Jeremih & Chance The Rapper - Held It DownUtwór otwierający mixtape z 2017 roku pt. Merry Christmas Lil' Mama - *Re-Wrapped, będący sequelem projektu z 2016 roku. Refren tego rodzinnego hołdu to najlepszy pretekst, by wybrać się z ulubionym kuzynem na powigilijną imprezę.Nate Dogg - Be ThankfulW 1996 doszło do zaskakującego ruchu ze strony Death Row. Wytwórnia, którą dowodził Suge Knight, zdecydowała się na wydanie... świątecznej składanki. Wbrew pozorom, zaskakująco spokojnej. Nieżyjący od 2011 roku Nate Dogg wzbogacił kompilację subtelnym R&B.PDG KolędaŚwiąteczny szlagier Szpadyzorni. Ekipa PDG w okolicznościowym posse cut'cie ustala nowe zasady świąt Bożego Narodzenia. Szukacie oryginalnych życzeń? Szpadyzorzy służą refrenem.Gucci Mane - Jingle Bales IntroTegoroczna świeżynka, a przy okazji świetny trapowy banger. Gucci Mane 4 dni przed Wigilią sprezentował słuchaczom East Atlanta Santa 3, gdzie znajdziemy właśnie Jingle Bales Intro. J White Did It, producent utworu, zrobił to, jak na święta przystało, naprawdę grubo. Bit, oparty na jednym z najbardziej rozpoznawalnych motywów świątecznych, zatrzęsie Wami bardziej niż niska temperatura.Busta Rhymes/Jim Carrey - Grinch 2000Jeżeli ktoś nie lubi świąt, Busta Rhymes z Jimem Carrey'em przychodzą z pomocą. Utwór pochodzi z soundtracku Dr. Seuss' How the Grinch Stole Christmas. Jim Carrey jako Mr. Grinch kłócący się z Busta Rhymesem o święta? Brzmi irracjonalnie, a jednak!How Sean Price Stole ChristmasSkoro już przy Grinchu jesteśmy, warto podkreślić, że znalazł naśladowcę. W 2012 roku Sean Price wcielił się w zielonego stwora, terroryzującego Brownsville na Brooklynie. Jeżeli nie przekonała was ugrzeczniona sprzeczka Carreya z Bustą, Sean P! nie bierze jeńców w niszczeniu świąt.Matheo/Wini/Rena/Sobota.Bonson/Tomb - Essa KolyndaEssa Kolynda to pełnokrwisty banger; od dzwoneczkowego bitu, aż do chwytliwego refrenu. Co tam pierwsza gwiazdka, gdy na teren wjeżdża Wielki Wóz rapuje Bonson. A my życzymy Wessołych Świąt!Święta to magiczny czas. Pełen chwil spędzonych z rodziną przy akompaniamencie Kevina samego w domu i dużych ilości jedzenia na stołach. Dla wielu równie ważna jest pasterka. Mamy dla Was 10 utworów, które doskonale będą pasowały do świątecznych, nocnych wojaży.

Solar - Pasterka

Nie ma pasterki bez Pasterki Solara. Uniwersalna opowieść o wieczorze, kiedy nawet psy mówią ludzkim głosem. Jeżeli nie macie sposobu, jak namówić kumpla na opuszczenie czterech ścian po sutej kolacji, wyślijcie mu ten utwór.

RUN DMC - Christmas Is

O Christmas In Hollis słyszał chyba każdy. O Christmas Is ze składanki A Very Special Christmas 2 już niekoniecznie. Imprezowy klimat początku lat 90. udzieli się nawet największym sceptykom oldschoolu.

Ńemy - Zły Mikołaj

Mata pokazał nam Patointeligencję, Ńemy zaprezentował Pato-Mikołaja. Swoją Opowieść wigilijną snuje na surowym, prostym bicie Flamastra, chowając do kieszeni prezenty przeznaczone dla grzecznych dzieci. Po co komu rózga, kiedy jest Zły Mikołaj?

Jeremih & Chance The Rapper - Held It Down

Utwór otwierający mixtape z 2017 roku pt. Merry Christmas Lil' Mama - *Re-Wrapped, będący sequelem projektu z 2016 roku. Refren tego rodzinnego hołdu to najlepszy pretekst, by wybrać się z ulubionym kuzynem na powigilijną imprezę.

Nate Dogg - Be Thankful

W 1996 doszło do zaskakującego ruchu ze strony Death Row. Wytwórnia, którą dowodził Suge Knight, zdecydowała się na wydanie... świątecznej składanki. Wbrew pozorom, zaskakująco spokojnej. Nieżyjący od 2011 roku Nate Dogg wzbogacił kompilację subtelnym R&B.

PDG Kolęda

Świąteczny szlagier Szpadyzorni. Ekipa PDG w okolicznościowym posse cut'cie ustala nowe zasady świąt Bożego Narodzenia. Szukacie oryginalnych życzeń? Szpadyzorzy służą refrenem.

Gucci Mane - Jingle Bales Intro

Tegoroczna świeżynka, a przy okazji świetny trapowy banger. Gucci Mane 4 dni przed Wigilią sprezentował słuchaczom East Atlanta Santa 3, gdzie znajdziemy właśnie Jingle Bales Intro. J White Did It, producent utworu, zrobił to, jak na święta przystało, naprawdę grubo. Bit, oparty na jednym z najbardziej rozpoznawalnych motywów świątecznych, zatrzęsie Wami bardziej niż niska temperatura.

Busta Rhymes/Jim Carrey - Grinch 2000

Jeżeli ktoś nie lubi świąt, Busta Rhymes z Jimem Carrey'em przychodzą z pomocą. Utwór pochodzi z soundtracku Dr. Seuss' How the Grinch Stole Christmas. Jim Carrey jako Mr. Grinch kłócący się z Busta Rhymesem o święta? Brzmi irracjonalnie, a jednak!

How Sean Price Stole Christmas

Skoro już przy Grinchu jesteśmy, warto podkreślić, że znalazł naśladowcę. W 2012 roku Sean Price wcielił się w zielonego stwora, terroryzującego Brownsville na Brooklynie. Jeżeli nie przekonała was ugrzeczniona sprzeczka Carreya z Bustą, SeanP! nie bierze jeńców w niszczeniu świąt.

Matheo/Wini/Rena/Sobota.Bonson/Tomb - Essa Kolynda

Essa Kolynda to pełnokrwisty banger; od dzwoneczkowego bitu, aż do chwytliwego refrenu. Co tam pierwsza gwiazdka, gdy na teren wjeżdża Wielki Wóz rapuje Bonson. A my życzymy Wessołych Świąt!

]]>
"G Funk" - oficjalny trailer dokumentu zrealizowanego przez Warrena Ghttps://popkiller.kingapp.pl/2018-07-02,g-funk-oficjalny-trailer-dokumentu-zrealizowanego-przez-warrena-ghttps://popkiller.kingapp.pl/2018-07-02,g-funk-oficjalny-trailer-dokumentu-zrealizowanego-przez-warrena-gJuly 2, 2018, 8:45 pmPaweł ZetKilka dni temu w internecie ukazał się trailer filmu dokumentalnego zrealizowanego przez Warrena G i reżysera Karama Gilla. W 40-to sekundowym fragmencie można usłyszeć wypowiedzi Snoop Dogga, The D.O.C. oraz zobaczyć archiwalne materiały z koncertów i ze studia. Dokument ma opowiadać m.in. o historii g-funku, jego wpływie na rozwój hip-hopu i popkultury, inspirowaniu innych artystów oraz wpływie na młodsze pokolenia raperów. Oprócz wcześniej wymienionej dwójki w filmie wzięli udział również sam Warren G, Ice T, Too Short, Ice Cube, Chuck D, DJ Premier, Wiz Khalifa i wielu innych. Premiera na YouTube Premium 12 lipca.Kilka dni temu w internecie ukazał się trailer filmu dokumentalnego zrealizowanego przez Warrena G i reżysera Karama Gilla. W 40-to sekundowym fragmencie można usłyszeć wypowiedzi Snoop Dogga, The D.O.C.oraz zobaczyć archiwalne materiały z koncertów i ze studia.Dokument ma opowiadać m.in. o historii g-funku, jego wpływie na rozwój hip-hopu i popkultury, inspirowaniu innych artystów oraz wpływie na młodsze pokolenia raperów. 

Oprócz wcześniej wymienionej dwójki w filmie wzięli udział również sam Warren G, Ice T, Too Short, Ice Cube, Chuck D, DJ Premier, Wiz Khalifa i wielu innych. Premiera na YouTube Premium 12 lipca.

]]>
„The Damn. Chronic” - czyli Kendrick Lamar na bitach Dr. Dre od DJ Critical Hype!https://popkiller.kingapp.pl/2018-04-05,the-damn-chronic-czyli-kendrick-lamar-na-bitach-dr-dre-od-dj-critical-hypehttps://popkiller.kingapp.pl/2018-04-05,the-damn-chronic-czyli-kendrick-lamar-na-bitach-dr-dre-od-dj-critical-hypeApril 5, 2018, 8:52 amGary Tyler LisDo sieci trafił właśnie składający się z 23 utworów projekt zmiksowany przez DJ Critical Hype, jako hołd oddany dwóm legendom Compton. W czasie gdy Dr. Dre podobno dalej pracuje nad „Detox”, bity z jego legendarnych już utworów zostały wykorzystane do stworzenia czegoś, czego nie spodziewał się nikt z nas. Zwrotki K. Dota, który już wielokrotnie współpracował z Dre, zostały nałożone na wspomniane instrumentale, a złączona całość została zatytułowana „The Damn. Chronic”. Oprócz Kenny’ego na mixtape trafiły również wersy Jay Rocka, Alori Joh, Nate Dogga, Punch’a oraz Pusha T. Mimo że tytuł może sugerować co innego, na EP’ce możemy usłyszeć wersy Kendricka nie tylko z płyty „DAMN.”, ale także „TPAB” oraz „S80” czy „OD”. Jeżeli jesteście fanami klasycznych, oldschoolowych brzmień Andre, a także świetnych zwrotek Kendricka - ten projekt jest obowiązkową pozycją do sprawdzenia. Przypomnijmy, że ostatnio wspominaliśmy 25-lecie "The Chronic" wyjątkową interkontynentalną rozmową z Colinem Wolfem, który był przy tym kultowym albumie prawą ręką Dre, odpowiadając za sekcje basu (które przecież w głównej mierze niosły ten krążek), perkusje, klawisze oraz podsuwając kierunek, w którym poszedł debiut Andre Younga! Wywiad obejrzycie poniżej, do czego serdecznie zachęcamy: Do sieci trafił właśnie składający się z 23 utworów projekt zmiksowany przez DJ Critical Hype, jako hołd oddany dwóm legendom Compton.

 

W czasie gdy Dr. Dre podobno dalej pracuje nad „Detox”, bity z jego legendarnych już utworów zostały wykorzystane do stworzenia czegoś, czego nie spodziewał się nikt z nas. Zwrotki K. Dota, który już wielokrotnie współpracował z Dre, zostały nałożone na wspomniane instrumentale, a złączona całość została zatytułowana „The Damn. Chronic”.

 

Oprócz Kenny’ego na mixtape trafiły również wersy Jay Rocka, Alori Joh, Nate Dogga, Punch’aorazPusha T. Mimo że tytuł może sugerować co innego, na EP’ce możemy usłyszeć wersy Kendricka nie tylko z płyty „DAMN.”, ale także „TPAB” oraz „S80” czy „OD”.

 

Jeżeli jesteście fanami klasycznych, oldschoolowych brzmień Andre, a także świetnych zwrotek Kendricka - ten projekt jest obowiązkową pozycją do sprawdzenia.

 

 

Przypomnijmy, że ostatnio wspominaliśmy 25-lecie "The Chronic" wyjątkową interkontynentalną rozmową z Colinem Wolfem, który był przy tym kultowym albumie prawą ręką Dre, odpowiadając za sekcje basu (które przecież w głównej mierze niosły ten krążek), perkusje, klawisze oraz podsuwając kierunek, w którym poszedł debiut Andre Younga!

Wywiad obejrzycie poniżej, do czego serdecznie zachęcamy:

]]>Wakacyjne klasyki Mietka 2017 - Część #3https://popkiller.kingapp.pl/2017-07-17,wakacyjne-klasyki-mietka-2017-czesc-3https://popkiller.kingapp.pl/2017-07-17,wakacyjne-klasyki-mietka-2017-czesc-3July 17, 2017, 7:44 pmPaweł MiedzielecW kolejnej części mojej wakacyjnej playlisty pozostajemy nadal w latach 2001-2010, kiedy nad zachodnim wybrzeżem zebrały się paradoksalnie czarne chmury i większość artystów tamtego okresu siłą rzeczy musiało zejść ze swoją twórczością do podziemia (czasem wręcz głębokiego), oraz nauczyć się działać na rynku niezależnym, wydając swoje projekty własnym sumptem. Mam świadomość, że przez ten fakt wasze radary mogły nie zarejestrować naprawdę sporej dawki ciekawych albumów i licznej gamy kozackich utworów, których skromny promil postaram się dzisiaj przedstawić... let's get it on!Sly Boogie feat. Mack 10, Jayo Felony, E-40, Kurupt, Crooked I & Roscoe "California"Zaczynamy od jednego z licznych przedstawicieli ówczesnej młodej gwardii, która miała szansę na zawojowanie mainstreamu. Niestety, jak większość z nich Sly Boogie pojawił się znienacka z mocnym materiałem pełnym doborowych gości, wywołując z miejsca sporo szumu i przepadł równie szybko nie zostawiając po sobie LP z prawdziwego znaczenia (debiutanckie "Judgement Day" z 2002 roku można traktować jako rozgrzewkę). Na otarcie łez pozostały nam jedynie mocne single w postaci letniaków jak "Keep On", czy lokalnych hymnów w stylu numeru "California", na remix którego raper zaprosił cała plejadę ikon i west coast'owych graczy pierwszego kalibru. Let me show these mothafuckaz how the West Coast rock!Disko feat. Nipsey Hussle "California State Of Mind"W poprzedniej części prezentowałem wam inny kawałek z repertuaru Disko Boogie, w którym po mistrzowsku użyto patentu ze znanego i na pozór oklepanego do granic możliwości klasyka. Raper i producent z Inglewood zastosował podobny manewr przy kolejnym singlu, promującym jego następny album - wydane pod koniec 2009 roku "iProduce", z którego pochodzi nagrane wspólnie z Nipsey Hussle "California State Of Mind". Nigdy nie sądziłem, że ograne do bólu "California Love", które znają wszyscy i wszędzie można jeszcze wykorzystać w taki umiejętny sposób i tchnąć w ten talkbox'owy refren nowego ducha... brawo!Compton's Most Wanted "Still A Menace"Wake yo' punk-ass up! Każdy szanujący się fan Kalifornii zna ten catchphrase i ultra-klasyczny singiel Mc Eihta promujący soundtrack do nie mniej kultowego filmu "Menace To Society". Nic więc dziwnego, że kiedy lata później doszło w końcu do oczekiwanej reaktywacji Compton's Most Wanted, nie mogło się obejść bez krótkiej wzmianki lub choćby jakiegokolwiek nawiązania do tego legendarnego singla... w ten oto sposób powstał follow-up "Still A Menace", zapowiadający "Music To Gang Bang" - mocno przespaną moim zdaniem pozycję w dyskografii CMW.Spice 1 & Mc Eiht "That's The Way Life Goes"W tym samym roku co comeback album Compton's Most Wanted - frontman grupy: Mc Eiht nagrał też kolejny wspólny projekt z inną ikoną regionu, czyli Fetty Chico. Wypuszczone nakładem Real Talk Entertainment collabo "Keep It Gangsta", dawało fanom to czego oczekiwali - porcję klasycznego gangsta rapu w west coast'owym wydaniu, gdzie twarda nawijka przenika się z wszechobecnymi piszczałami i charakterystycznym pierdzącym basem. Kwintesencją tego LP był niewątpliwie utwór "That's The Way Life Goes", wjeżdżający idealnie kiedy słupek rtęci za oknem zaczyna wędrować mocno w górę.Spice 1 feat. Eastsidaz "Gangbang Muzic"Zostając jeszcze przez chwilę w gangsterskich klimatach East Bay, warto wspomnieć o innym często pomijanym materiale znad Zatoki, czyli płycie "The Ridah". Brak jej może tej błyskotliwości, która cechowała krążki Black Bossalini nagrane w okresie największej popularności, ale to właśnie z tego LP pochodzi jeden z najmocniejszych numerów poprzedniej dekady i moich ulubionych kawałków, jakie ukazały się w tamtych latach. "Gangbang Muzic" pokazuje, że nawet w czasach kiedy zachodnim wybrzeżem rządził chaos przez wszechogarniające scenę konflikty na wielu płaszczyznach, część weteranów potrafiła pokazać jedność nie zmieniając formuły i nagrywać cały czas to, co wychodzi im najlepiej - bezkompromisowy gangsta shit.Tha Realest feat. Lady Ice & Yukmouth "West Coast"Wydawniczy brak zainteresowania materiałem kalifornijskich mc's najlepiej uwypuklają tracklisty mało znanych kompilacji, wydawanych w minionej dekadzie często i gęsto z których większość przepadła w niebyt chwilę po premierze. Wystarczy dokopać się do składanki "Music Fo Tha Taliban", którą sygnował swoją ksywką Messy Marv, aby przekonać się że mam rację. Wypuszczony 10 lat temu materiał ciężko obecnie znaleźć do pobrania w sieci (co w obecnej cyfrowej erze jest sporym wyczynem) a jeśli cudem się do tej płyty dokopiesz, jej zawartość zaskoczy cię kompletnie, bo znajdziesz tam chociażby takie bomby jak "West Coast" - Kolejny przykład jedności na linii Bay 2 L.A., który z powodzeniem mógłby zasilić playlistę "Witness Tha Realest", czy którejś solówki Yukmoutha a powędrował na jeden z totalnie niszowych projektów, jakim ww kompozycja.Eastwood feat. Ya Boy "I Get Money"Najbardziej zmarnowanym talentom zachodniego wybrzeża poświęciłem osobny ranking, ale jeśli miałbym kiedykolwiek pochylić się nad jego kontynuacją - drugą dziesiątkę mc's z pewnością otwierałby Eastwood. Po zmarnowanych latach spędzonych za kratami Death Row i transferze do Black Wall Street, który także okazał się niewypałem, wydawało się że szef ekipy Self Made Anterahz w 2008 roku w końcu ruszył z kopyta przed siebie. Współpraca z Meech Wellsem zaowocowała potężnym bangierem w postaci "West Really", zapowiadającym w końcu wyczekiwane solo Eastwooda. Chwilę później za pierwszym singlem podążył następny, czyli "I Get Money" na którym pojawiła się kolejna wielka nadzieja Cali - Ya Boy. I w zasadzie na tym się skończyło... cały hype rozszedł się po kościach i East nigdy już nie wzleciał wyżej zainteresowania własną osobą w tamtym momencie. Podobnie jak wspomniany Ya Boy, który walczył dzielnie jeszcze przez kilka lat ale poddał się chyba ostatecznie po rozstaniu z Konvict Muzik.The Game feat. Ice Cube "State Of Emergency"W tej samej epoce zgoła odmiennie od sytuacji Eastwooda wyglądała kariera jego bliskiego ziomka - The Game'a, który niesiony sukcesem krążka "Doctor's Advocate" wypuścił na rynek swoje kolejne LP: "L.A.X.", na którym także nie zabrakło mocarnych kalifornijskich bangierów, którymi wypełniony był poprzednik. Na pierwszy plan wysuwał się na pewno "State Of Emergency" - owoc współpracy z jednym z najlepszych i w moim przekonaniu bardzo niedocenionych producentów, J.R. Rotem'em. Zawsze kiedy przesłuchuję ten materiał zachodzę w głowę jakim cudem nie nakręcono do tego numeru teledysku... myślę, że z odpowiednią oprawą i puszczeniem tego jako pierwszy singiel kosztem "Game's Pain", "L.A.X." sprzedałoby się w duuużo większym nakładzie na korzennym gruncie. California ain't a state - it's a army!Daz Dillinger feat. Nate Dogg "Come Close"Ze słonecznego L.A. przenosimy się na południe, do położonego nieopodal Long Beach, czyli terenu na którym rządzi ekipa Dogg Pound Gangsta Click. To tutaj jeden z jej najgłośniejszych reprezentantów - Dat Nigga Daz Dillinger, wydał w połowie ubiegłego dziesięciolecia jeden ze swoich najlepszych solowych krążków - album "Tha Dogg Pound Gangsta LP", który był powrotem do g-funkowego brzmienia ze złotego okresu kiedy label Death Row Records trząsł całym przemysłem muzycznym od Nowego Jorku aż po Kalifornię. To właśnie na tym albumie znajduje się też jeden z najmniej znanych i najczęściej pomijanych gościnnych występów ś.p Nate Dogga. "Come Close" to idealny przykład jak genialny kawałek z jeszcze lepszym refrenem i potencjałem na murowany hit może zagubić się w nawale materiału z powodu znikomej promocji, która przekłada się na słabą sprzedaż... it's a god damn shame.Glasses Malone feat. Snoop Dogg & Jay Rock "Before It All Ends"Ofiarą braku środków na promocję padali wszyscy - zarówno weterani o ugruntowanej pozycji, jak i perspektywiczni zawodnicy, wchodzący dopiero na rynek. Żaden przykład nie oddaje tego lepiej niż West Coast w pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych, gdzie jedni i drudzy walczyli o przetrwanie na rynku muzycznym. Glasses Malone wpisuje się idealnie w tę drugą kategorię - po kilku latach oczekiwania jego debiutancki krążek "The Beach Cruiser" był gotowy do wjazdu na sklepowe półki - napakowany bitami od topowych ówcześnie producentów i zwrotkami od pierwszoligowych mc's oraz młodych gniewnych. Taki właśnie jest numer "Before It All Ends", który wstawiam na sam koniec - laidbackowy utwór będący muzycznym pomostem pomiędzy światem muzycznych ikon reprezentowanych przez Snoop Dogga, a krainą raperów aspirujących do tego tytułu obrazowanych przez Jay Rocka i samego gospodarza... check it.Ciężko upchnąć w jedno zestawienie masę świetnych kawałków, które Kalifornia wypuściła na świat w ubiegłym dziesięcioleciu, ale mam nadzieję że te kilka utworów "zmusi" was niejako do własnego researchu i jak po pajęczynie, dojdziecie dzięki nim do podobnych wniosków co ja - poprzednia dekada była rzeczywiście ciężkim okresem dla muzyki z zachodniego wybrzeża, ale przy odpowiednim zaparciu i poświęceniu chwili na poszperanie, można odnaleźć na wydawanych wtedy albumach naprawdę ogrom świetnych utworów, które z wielu powodów umknęły uwadze znacznej części słuchaczy. W ten sposób przejdziemy do czasów teraźniejszych i za tydzień pobujamy się w rytmie west coast'owych bangierów nowej ery. See You next week!W kolejnej części mojej wakacyjnej playlisty pozostajemy nadal w latach 2001-2010, kiedy nad zachodnim wybrzeżem zebrały się paradoksalnie czarne chmury i większość artystów tamtego okresu siłą rzeczy musiało zejść ze swoją twórczością do podziemia (czasem wręcz głębokiego), oraz nauczyć się działać na rynku niezależnym, wydając swoje projekty własnym sumptem. Mam świadomość, że przez ten fakt wasze radary mogły nie zarejestrować naprawdę sporej dawki ciekawych albumów i licznej gamy kozackich utworów, których skromny promil postaram się dzisiaj przedstawić... let's get it on!

Sly Boogie feat. Mack 10, Jayo Felony, E-40, Kurupt, Crooked I & Roscoe "California"
Zaczynamy od jednego z licznych przedstawicieli ówczesnej młodej gwardii, która miała szansę na zawojowanie mainstreamu. Niestety, jak większość z nich Sly Boogie pojawił się znienacka z mocnym materiałem pełnym doborowych gości, wywołując z miejsca sporo szumu i przepadł równie szybko nie zostawiając po sobie LP z prawdziwego znaczenia (debiutanckie "Judgement Day" z 2002 roku można traktować jako rozgrzewkę). Na otarcie łez pozostały nam jedynie mocne single w postaci letniaków jak "Keep On", czy lokalnych hymnów w stylu numeru "California", na remix którego raper zaprosił cała plejadę ikon i west coast'owych graczy pierwszego kalibru. Let me show these mothafuckaz how the West Coast rock!

Disko feat. Nipsey Hussle "California State Of Mind"
W poprzedniej części prezentowałem wam inny kawałek z repertuaru Disko Boogie, w którym po mistrzowsku użyto patentu ze znanego i na pozór oklepanego do granic możliwości klasyka. Raper i producent z Inglewood zastosował podobny manewr przy kolejnym singlu, promującym jego następny album - wydane pod koniec 2009 roku "iProduce", z którego pochodzi nagrane wspólnie z Nipsey Hussle "California State Of Mind". Nigdy nie sądziłem, że ograne do bólu "California Love", które znają wszyscy i wszędzie można jeszcze wykorzystać w taki umiejętny sposób i tchnąć w ten talkbox'owy refren nowego ducha... brawo!

Compton's Most Wanted "Still A Menace"
Wake yo' punk-ass up! Każdy szanujący się fan Kalifornii zna ten catchphrase i ultra-klasyczny singiel Mc Eihta promujący soundtrack do nie mniej kultowego filmu "Menace To Society". Nic więc dziwnego, że kiedy lata później doszło w końcu do oczekiwanej reaktywacji Compton's Most Wanted, nie mogło się obejść bez krótkiej wzmianki lub choćby jakiegokolwiek nawiązania do tego legendarnego singla... w ten oto sposób powstał follow-up "Still A Menace", zapowiadający "Music To Gang Bang" - mocno przespaną moim zdaniem pozycję w dyskografii CMW.

Spice 1 & Mc Eiht "That's The Way Life Goes"
W tym samym roku co comeback album Compton's Most Wanted - frontman grupy: Mc Eiht nagrał też kolejny wspólny projekt z inną ikoną regionu, czyli Fetty Chico. Wypuszczone nakładem Real Talk Entertainment collabo "Keep It Gangsta", dawało fanom to czego oczekiwali - porcję klasycznego gangsta rapu w west coast'owym wydaniu, gdzie twarda nawijka przenika się z wszechobecnymi piszczałami i charakterystycznym pierdzącym basem. Kwintesencją tego LP był niewątpliwie utwór "That's The Way Life Goes", wjeżdżający idealnie kiedy słupek rtęci za oknem zaczyna wędrować mocno w górę.

Spice 1 feat. Eastsidaz "Gangbang Muzic"
Zostając jeszcze przez chwilę w gangsterskich klimatach East Bay, warto wspomnieć o innym często pomijanym materiale znad Zatoki, czyli płycie "The Ridah". Brak jej może tej błyskotliwości, która cechowała krążki Black Bossalini nagrane w okresie największej popularności, ale to właśnie z tego LP pochodzi jeden z najmocniejszych numerów poprzedniej dekady i moich ulubionych kawałków, jakie ukazały się w tamtych latach. "Gangbang Muzic" pokazuje, że nawet w czasach kiedy zachodnim wybrzeżem rządził chaos przez wszechogarniające scenę konflikty na wielu płaszczyznach, część weteranów potrafiła pokazać jedność nie zmieniając formuły i nagrywać cały czas to, co wychodzi im najlepiej - bezkompromisowy gangsta shit.

Tha Realest feat. Lady Ice & Yukmouth "West Coast"
Wydawniczy brak zainteresowania materiałem kalifornijskich mc's najlepiej uwypuklają tracklisty mało znanych kompilacji, wydawanych w minionej dekadzie często i gęsto z których większość przepadła w niebyt chwilę po premierze. Wystarczy dokopać się do składanki "Music Fo Tha Taliban", którą sygnował swoją ksywką Messy Marv, aby przekonać się że mam rację. Wypuszczony 10 lat temu materiał ciężko obecnie znaleźć do pobrania w sieci (co w obecnej cyfrowej erze jest sporym wyczynem) a jeśli cudem się do tej płyty dokopiesz, jej zawartość zaskoczy cię kompletnie, bo znajdziesz tam chociażby takie bomby jak "West Coast" - Kolejny przykład jedności na linii Bay 2 L.A., który z powodzeniem mógłby zasilić playlistę "Witness Tha Realest", czy którejś solówki Yukmoutha a powędrował na jeden z totalnie niszowych projektów, jakim ww kompozycja.

Eastwood feat. Ya Boy "I Get Money"
Najbardziej zmarnowanym talentom zachodniego wybrzeża poświęciłem osobny ranking, ale jeśli miałbym kiedykolwiek pochylić się nad jego kontynuacją - drugą dziesiątkę mc's z pewnością otwierałby Eastwood. Po zmarnowanych latach spędzonych za kratami Death Row i transferze do Black Wall Street, który także okazał się niewypałem, wydawało się że szef ekipy Self Made Anterahz w 2008 roku w końcu ruszył z kopyta przed siebie. Współpraca z Meech Wellsem zaowocowała potężnym bangierem w postaci "West Really", zapowiadającym w końcu wyczekiwane solo Eastwooda. Chwilę później za pierwszym singlem podążył następny, czyli "I Get Money" na którym pojawiła się kolejna wielka nadzieja Cali - Ya Boy. I w zasadzie na tym się skończyło... cały hype rozszedł się po kościach i East nigdy już nie wzleciał wyżej zainteresowania własną osobą w tamtym momencie. Podobnie jak wspomniany Ya Boy, który walczył dzielnie jeszcze przez kilka lat ale poddał się chyba ostatecznie po rozstaniu z Konvict Muzik.

The Game feat. Ice Cube "State Of Emergency"
W tej samej epoce zgoła odmiennie od sytuacji Eastwooda wyglądała kariera jego bliskiego ziomka - The Game'a, który niesiony sukcesem krążka "Doctor's Advocate" wypuścił na rynek swoje kolejne LP: "L.A.X.", na którym także nie zabrakło mocarnych kalifornijskich bangierów, którymi wypełniony był poprzednik. Na pierwszy plan wysuwał się na pewno "State Of Emergency" - owoc współpracy z jednym z najlepszych i w moim przekonaniu bardzo niedocenionych producentów, J.R. Rotem'em. Zawsze kiedy przesłuchuję ten materiał zachodzę w głowę jakim cudem nie nakręcono do tego numeru teledysku... myślę, że z odpowiednią oprawą i puszczeniem tego jako pierwszy singiel kosztem "Game's Pain", "L.A.X." sprzedałoby się w duuużo większym nakładzie na korzennym gruncie. California ain't a state - it's a army!

Daz Dillinger feat. Nate Dogg "Come Close"
Ze słonecznego L.A. przenosimy się na południe, do położonego nieopodal Long Beach, czyli terenu na którym rządzi ekipa Dogg Pound Gangsta Click. To tutaj jeden z jej najgłośniejszych reprezentantów - Dat Nigga Daz Dillinger, wydał w połowie ubiegłego dziesięciolecia jeden ze swoich najlepszych solowych krążków - album "Tha Dogg Pound Gangsta LP", który był powrotem do g-funkowego brzmienia ze złotego okresu kiedy label Death Row Records trząsł całym przemysłem muzycznym od Nowego Jorku aż po Kalifornię. To właśnie na tym albumie znajduje się też jeden z najmniej znanych i najczęściej pomijanych gościnnych występów ś.p Nate Dogga. "Come Close" to idealny przykład jak genialny kawałek z jeszcze lepszym refrenem i potencjałem na murowany hit może zagubić się w nawale materiału z powodu znikomej promocji, która przekłada się na słabą sprzedaż... it's a god damn shame.

Glasses Malone feat. Snoop Dogg & Jay Rock "Before It All Ends"
Ofiarą braku środków na promocję padali wszyscy - zarówno weterani o ugruntowanej pozycji, jak i perspektywiczni zawodnicy, wchodzący dopiero na rynek. Żaden przykład nie oddaje tego lepiej niż West Coast w pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych, gdzie jedni i drudzy walczyli o przetrwanie na rynku muzycznym. Glasses Malone wpisuje się idealnie w tę drugą kategorię - po kilku latach oczekiwania jego debiutancki krążek "The Beach Cruiser" był gotowy do wjazdu na sklepowe półki - napakowany bitami od topowych ówcześnie producentów i zwrotkami od pierwszoligowych mc's oraz młodych gniewnych. Taki właśnie jest numer "Before It All Ends", który wstawiam na sam koniec - laidbackowy utwór będący muzycznym pomostem pomiędzy światem muzycznych ikon reprezentowanych przez Snoop Dogga, a krainą raperów aspirujących do tego tytułu obrazowanych przez Jay Rocka i samego gospodarza... check it.

Ciężko upchnąć w jedno zestawienie masę świetnych kawałków, które Kalifornia wypuściła na świat w ubiegłym dziesięcioleciu, ale mam nadzieję że te kilka utworów "zmusi" was niejako do własnego researchu i jak po pajęczynie, dojdziecie dzięki nim do podobnych wniosków co ja - poprzednia dekada była rzeczywiście ciężkim okresem dla muzyki z zachodniego wybrzeża, ale przy odpowiednim zaparciu i poświęceniu chwili na poszperanie, można odnaleźć na wydawanych wtedy albumach naprawdę ogrom świetnych utworów, które z wielu powodów umknęły uwadze znacznej części słuchaczy. W ten sposób przejdziemy do czasów teraźniejszych i za tydzień pobujamy się w rytmie west coast'owych bangierów nowej ery. See You next week!

]]>
Warren G - premiera EPki z Nate Doggiem i nowy teledysk!https://popkiller.kingapp.pl/2015-08-07,warren-g-premiera-epki-z-nate-doggiem-i-nowy-teledyskhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-08-07,warren-g-premiera-epki-z-nate-doggiem-i-nowy-teledyskAugust 7, 2015, 7:51 pmMarcin NataliProjekt za projektem, premiera za premierą a ja wciąż nie mogę się nadziwić, jak niesamowity jest ten rok dla rapu za Oceanem. Do zacnego grona artystów, którzy zaserwowali nam w tym roku wydawnictwa najwyższej klasy dołącza niezawodny Warren G! Jeden z najbardziej stylowych, wyluzowanych MC's i jeden z najwybitniejszych producentów, jakich zrodziło Zachodnie Wybrzeże, puścił w tym tygodniu w świat EPkę "Regulate... G Funk Era Part II The EP".Nawiązująca do ultraklasycznego singla Warrena w duecie z Ś.P. Nate Doggiem "Regulate" EPka zawiera niepublikowane wcześniej numery, nagrane razem ze Ś.P. Nate Doggiem i wzbogacone o gośćinne zwrotki takich zawodników jak Bun B, Young Jeezy, Too $hort czy E-40. Do Sieci trafił też właśnie pierwszy teledysk promujący projekt - "My House".Projekt za projektem, premiera za premierą a ja wciąż nie mogę się nadziwić, jak niesamowity jest ten rok dla rapu za Oceanem. Do zacnego grona artystów, którzy zaserwowali nam w tym roku wydawnictwa najwyższej klasy dołącza niezawodny Warren G! Jeden z najbardziej stylowych, wyluzowanych MC's i jeden z najwybitniejszych producentów, jakich zrodziło Zachodnie Wybrzeże, puścił w tym tygodniu w świat EPkę "Regulate... G Funk Era Part II The EP".

Nawiązująca do ultraklasycznego singla Warrena w duecie z Ś.P. Nate Doggiem "Regulate" EPka zawiera niepublikowane wcześniej numery, nagrane razem ze Ś.P. Nate Doggiem i wzbogacone o gośćinne zwrotki takich zawodników jak Bun B, Young Jeezy, Too $hort czy E-40. Do Sieci trafił też właśnie pierwszy teledysk promujący projekt - "My House".

]]>
Warren G feat. Jeezy, Bun B, Nate Dogg "Keep On Hustlin" - nowy kawałekhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-08-06,warren-g-feat-jeezy-bun-b-nate-dogg-keep-on-hustlin-nowy-kawalekhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-08-06,warren-g-feat-jeezy-bun-b-nate-dogg-keep-on-hustlin-nowy-kawalekAugust 6, 2015, 3:48 pmKrzysztof CyrychOprócz płyty Dre w najbliższych dniach premierę będzie mieć album innej legendy zachodniego wybrzeża. Mowa tu o tak kultowym artyście jak Warren G. Każdy fan kalifornijskiego brzmienia zapewne zaciera już ręce. Najlepszym dodatkiem do tego wszystkiego zdają się zawarte na EPce kawałki z niepublikowanymi wcześniej wokalami Nate Dogga. Do sieci trafił kawałek "Keep On Hustlin" w iście gwiazdorskiej obsadzie. Oprócz płyty Dre w najbliższych dniach premierę będzie mieć album innej legendy zachodniego wybrzeża. Mowa tu o tak kultowym artyście jak Warren G. Każdy fan kalifornijskiego brzmienia zapewne zaciera już ręce. Najlepszym dodatkiem do tego wszystkiego zdają się zawarte na EPce kawałki z niepublikowanymi wcześniej wokalami Nate Dogga. Do sieci trafił kawałek "Keep On Hustlin" w iście gwiazdorskiej obsadzie.

 

]]>
Warren G - nadchodzi "Regulate... G-Funk Era Part II EP"!https://popkiller.kingapp.pl/2015-07-13,warren-g-nadchodzi-regulate-g-funk-era-part-ii-ephttps://popkiller.kingapp.pl/2015-07-13,warren-g-nadchodzi-regulate-g-funk-era-part-ii-epJuly 12, 2015, 8:24 pmPaweł MiedzielecO tym projekcie mówiło się od dawna, a wraz ze śmiercią Nate Dogg'a pojawiały się kolejne plotki, potęgowane dodatkowo publikacją singla "Party We Will Throw Now". Teraz mamy już oficjalne info, które potwierdził sam Warren G - nadchodzi sequel "Regulate... G-Funk Era"!Follow-up wydanego w 1994 roku mega klasyka zostanie co prawda wydany jedynie w formie EP, ale fani i tak powinni być usatysfakcjonowani - tym bardziej, że premiera materiału ma nastąpić już 6 sierpnia a na płycie pojawią się niepublikowane wcześniej wokale Nate Dogg'a!"Fani będą mogli usłyszeć nasze niewydane kawałki" - mówi Warren G. "Czekali na ten moment od lat, od kiedy zmarł Nate a nawet jeszcze wcześniej - chcieli usłyszeć jego i mnie we wspólnym numerze."Gościnnie na albumie pojawią się m.in. E-40, Too Short, Young Jeezy i Bun B. Pierwszym singlem promującym nadchodzące EP został opublikowany właśnie "My House", pobłogosławiony wokalami zmarłego króla G-Funku:"Cieszę się, że ludzie mają okazję ponownie usłyszeć brzmienie, którego brakuje we współczesnym hip-hopie. To kawałki prosto z mojego archiwum, dzięki którym hip-hopowy świat znowu posłucha trochę g-funkowych klimatów, za którymi tak tęsknili."Oparty o sampel popularnego w latach 80-tych numeru "Our House" singiel możecie sprawdzić w linku poniżej:O tym projekcie mówiło się od dawna, a wraz ze śmiercią Nate Dogg'a pojawiały się kolejne plotki, potęgowane dodatkowo publikacją singla "Party We Will Throw Now". Teraz mamy już oficjalne info, które potwierdził sam Warren G - nadchodzi sequel "Regulate... G-Funk Era"!

Follow-up wydanego w 1994 roku mega klasyka zostanie co prawda wydany jedynie w formie EP, ale fani i tak powinni być usatysfakcjonowani - tym bardziej, że premiera materiału ma nastąpić już 6 sierpnia a na płycie pojawią się niepublikowane wcześniej wokale Nate Dogg'a!

"Fani będą mogli usłyszeć nasze niewydane kawałki" - mówi Warren G. "Czekali na ten moment od lat, od kiedy zmarł Nate a nawet jeszcze wcześniej - chcieli usłyszeć jego i mnie we wspólnym numerze."

Gościnnie na albumie pojawią się m.in. E-40, Too Short, Young Jeezy i Bun B. Pierwszym singlem promującym nadchodzące EP został opublikowany właśnie "My House", pobłogosławiony wokalami zmarłego króla G-Funku:

"Cieszę się, że ludzie mają okazję ponownie usłyszeć brzmienie, którego brakuje we współczesnym hip-hopie. To kawałki prosto z mojego archiwum, dzięki którym hip-hopowy świat znowu posłucha trochę g-funkowych klimatów, za którymi tak tęsknili."

Oparty o sampel popularnego w latach 80-tych numeru "Our House" singiel możecie sprawdzić w linku poniżej:

]]>
Wanz "To: Nate Dogg" feat. Warren G, Grynch & Crytical - teledysk w hołdzie legendzie Westuhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-03-15,wanz-to-nate-dogg-feat-warren-g-grynch-crytical-teledysk-w-holdzie-legendzie-westuhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-03-15,wanz-to-nate-dogg-feat-warren-g-grynch-crytical-teledysk-w-holdzie-legendzie-westuMarch 15, 2015, 4:59 pmTomasz PrzytułaDziś mijają dokładnie cztery lata od śmierci króla refrenów, niezastąpionego Nate Dogga. Z tej okazji współautor hitowego "Thrift Shop" Wanz opublikował teledysk do swojej zeszłorocznej g-funkowej petardy pt. "To: Nate Dogg". W pięknym tribucie dla Nathaniela Hale'a wzięli również udział: Grynch, Crytical oraz długoletni współpracownik i najbliższy przyjaciel Nate'a, Warren G. All doggz go to heaven. R.I.P.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"22175","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]Dziś mijają dokładnie cztery lata od śmierci króla refrenów, niezastąpionego Nate Dogga. Z tej okazji współautor hitowego "Thrift Shop" Wanz opublikował teledysk do swojej zeszłorocznej g-funkowej petardy pt. "To: Nate Dogg". W pięknym tribucie dla Nathaniela Hale'a wzięli również udział: Grynch, Crytical oraz długoletni współpracownik i najbliższy przyjaciel Nate'a, Warren G. All doggz go to heaven. R.I.P.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"22175","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

]]>
Dr. Dre feat. Snoop Dogg & Nate Dogg "The Next Episode [The Up In Smoke Remix]" (Ot Tak #164)https://popkiller.kingapp.pl/2014-11-16,dr-dre-feat-snoop-dogg-nate-dogg-the-next-episode-the-up-in-smoke-remix-ot-tak-164https://popkiller.kingapp.pl/2014-11-16,dr-dre-feat-snoop-dogg-nate-dogg-the-next-episode-the-up-in-smoke-remix-ot-tak-164November 16, 2014, 9:15 pmPaweł MiedzielecDziś 16 listopada - data nieprzypadkowa, na którą wybrałem kolejny wpis z serii "Ot Tak". Dokładnie tego dnia, 15 lat temu ukazał się album który na zawsze odmienił oblicze nie tylko zachodniego wybrzeża ale i całej rap gry. Mowa oczywiście o drugiej solowej płycie Dr. Dre - "2001", która na stałe wpisała się do kanonu hiphopowych klasyków.Krążek ten był dziełem przełomowym z kilku powodów. Po pierwsze - udowodnił wszystkim niedowiarkom, że D-R-E pomimo siedmioletniej abstynencji od solowych wydawnictw nadal jest w stanie dostarczyć fanom prawdziwy majstersztyk. Nie było to jednak łatwe, bowiem pod koniec lat 90-tych słuchacze mieli duże powody by powątpiewać w sukces Andre Young'a. Odejście od Death Row i zmiana gangstarapowej stylówki nie przysporzyła mu legionu sympatyków a pierwsze wydawnictwo Aftermath - pomimo osiągnięcia statusu platynowej płyty, zostało przyjęte dośc chłodno. Potem był album The Firm, który również nie spełnił pokładanych w nim nadziei a zapowiadane solo King T - "Thy Kingdom Come", w ogóle się nie ukazało. Wszyscy stwierdzili zatem, że Dre się wypalił i zgubił gdzieś swoje magiczne brzmienie a o powtórzeniu sukcesu pierwszego Chronica nie ma mowy... a potem pojawiło się "2001", które nie tylko doścignęło pierwowzór ale i w pewnych elementach (m.in. pod względem sprzedażowym) go pobiło.Po drugie - podobnie jak "The Chronic", dzięki któremu hiphopowy świat poznał pełnie raperskich możliwości Snoop Doggy Dogga, tak i "2001" zdołał wylansować nowy materiał na przyszłe kalifornijskie gwiazdy jak Hittman czy Knoc-Turn'al. Chociaż żaden z nich nigdy nie zrobił takiej kariery jak Calvin Broadus, chyba każdy przyzna że bez obecności na albumie Briana Bailey (który nawiasem mówiąc udzielił się aż w dziewięciu ze wszystkich 22 kawałków z płyty), drugi Chronic nie brzmiałby tak samo.Po trzecie - krążek przywrócił ponownie wiarę w zachodnie wybrzeże i sprawił, że kalifornijskie moce przerobowe ponownie ruszyły pełną parą jak za G-Funk ery. Drugi zryw West Coastu nie trwał może aż tak długo jak w latach 90-tych ani nie obfitował taką ilością klasyków, ale w tym dwuletnim okresie (99-01) ukazało się naprawdę kilka klasycznych pozycji, które odniosły spory komercyjny sukces (wystarczy wspomnieć m.in. "Last Meal" Snoopa czy "Restless" Xzibita).Prawdziwego arcydzieła nie jest w stanie naruszyć nawet ząb czasu i widać (a raczej słychać) to doskonale na przykładzie "2001", które dziś wciąż brzmi tak samo świeżo jak przed piętnastoma laty, kiedy słuchałem go u kumpla na kasecie. Aby celebrować urodziny jednego z najlepszych albumów w historii nie tylko hip-hopu, ale muzyki w ogóle prezentuję wam wyjątkowy remix jednego z singli promujących ten materiał. Chyba mało kto nie zna na pamięć chociażby krótkiego fragmentu "The Next Episode" - nadal granego chętnie przez rozgłośnie radiowe jak i na parkietach klubowych. Wersja, którą wam chcę przedstawić powstała na potrzeby słynnej trasy koncertowej "Up In Smoke", jaka przewinęła się przez teren Stanów Zjednoczonych latem 2000 roku. Fragmenty podrasowanego i świetną piszczałę bitu można zaś było usłyszeć także w teledysku do utworu. Sam kawałek znalazł się jedynie na limitowanej edycji soundtracku, który był dodawany do specjalnej wersji DVD z zapisem koncertu i zawierał numery grane przez headlinerów podczas występów na trasie.Jeśli nie mieliście go jeszcze okazji sprawdzić szczerze polecam bo jak dla mnie przebił nawet oryginał a potem - zamiast snuć marzenia o "Detoxie", wrzućcie na dokładkę całe "2001" i zanurzcie się raz jeszcze w ten wyjątkowy album i brzmienie, które na początku ubiegłej dekady wywróciło do góry nogami cały hiphopowy przemysł do góry nogami.Dziś 16 listopada - data nieprzypadkowa, na którą wybrałem kolejny wpis z serii "Ot Tak". Dokładnie tego dnia, 15 lat temu ukazał się album który na zawsze odmienił oblicze nie tylko zachodniego wybrzeża ale i całej rap gry. Mowa oczywiście o drugiej solowej płycie Dr. Dre - "2001", która na stałe wpisała się do kanonu hiphopowych klasyków.

Krążek ten był dziełem przełomowym z kilku powodów. Po pierwsze - udowodnił wszystkim niedowiarkom, że D-R-E pomimo siedmioletniej abstynencji od solowych wydawnictw nadal jest w stanie dostarczyć fanom prawdziwy majstersztyk. Nie było to jednak łatwe, bowiem pod koniec lat 90-tych słuchacze mieli duże powody by powątpiewać w sukces Andre Young'a. Odejście od Death Row i zmiana gangstarapowej stylówki nie przysporzyła mu legionu sympatyków a pierwsze wydawnictwo Aftermath - pomimo osiągnięcia statusu platynowej płyty, zostało przyjęte dośc chłodno. Potem był album The Firm, który również nie spełnił pokładanych w nim nadziei a zapowiadane solo King T - "Thy Kingdom Come", w ogóle się nie ukazało. Wszyscy stwierdzili zatem, że Dre się wypalił i zgubił gdzieś swoje magiczne brzmienie a o powtórzeniu sukcesu pierwszego Chronica nie ma mowy... a potem pojawiło się "2001", które nie tylko doścignęło pierwowzór ale i w pewnych elementach (m.in. pod względem sprzedażowym) go pobiło.

Po drugie - podobnie jak "The Chronic", dzięki któremu hiphopowy świat poznał pełnie raperskich możliwości Snoop Doggy Dogga, tak i "2001" zdołał wylansować nowy materiał na przyszłe kalifornijskie gwiazdy jak Hittman czy Knoc-Turn'al. Chociaż żaden z nich nigdy nie zrobił takiej kariery jak Calvin Broadus, chyba każdy przyzna że bez obecności na albumie Briana Bailey (który nawiasem mówiąc udzielił się aż w dziewięciu ze wszystkich 22 kawałków z płyty), drugi Chronic nie brzmiałby tak samo.

Po trzecie - krążek przywrócił ponownie wiarę w zachodnie wybrzeże i sprawił, że kalifornijskie moce przerobowe ponownie ruszyły pełną parą jak za G-Funk ery. Drugi zryw West Coastu nie trwał może aż tak długo jak w latach 90-tych ani nie obfitował taką ilością klasyków, ale w tym dwuletnim okresie (99-01) ukazało się naprawdę kilka klasycznych pozycji, które odniosły spory komercyjny sukces (wystarczy wspomnieć m.in. "Last Meal" Snoopa czy "Restless" Xzibita).

Prawdziwego arcydzieła nie jest w stanie naruszyć nawet ząb czasu i widać (a raczej słychać) to doskonale na przykładzie "2001", które dziś wciąż brzmi tak samo świeżo jak przed piętnastoma laty, kiedy słuchałem go u kumpla na kasecie. Aby celebrować urodziny jednego z najlepszych albumów w historii nie tylko hip-hopu, ale muzyki w ogóle prezentuję wam wyjątkowy remix jednego z singli promujących ten materiał. Chyba mało kto nie zna na pamięć chociażby krótkiego fragmentu "The Next Episode" - nadal granego chętnie przez rozgłośnie radiowe jak i na parkietach klubowych. Wersja, którą wam chcę przedstawić powstała na potrzeby słynnej trasy koncertowej "Up In Smoke", jaka przewinęła się przez teren Stanów Zjednoczonych latem 2000 roku. Fragmenty podrasowanego i świetną piszczałę bitu można zaś było usłyszeć także w teledysku do utworu. Sam kawałek znalazł się jedynie na limitowanej edycji soundtracku, który był dodawany do specjalnej wersji DVD z zapisem koncertu i zawierał numery grane przez headlinerów podczas występów na trasie.

Jeśli nie mieliście go jeszcze okazji sprawdzić szczerze polecam bo jak dla mnie przebił nawet oryginał a potem - zamiast snuć marzenia o "Detoxie", wrzućcie na dokładkę całe "2001" i zanurzcie się raz jeszcze w ten wyjątkowy album i brzmienie, które na początku ubiegłej dekady wywróciło do góry nogami cały hiphopowy przemysł do góry nogami.

]]>
Mietek Vlog #2: Nate Dogg - G-Funk Classics (R.I.P. King Of Hooks)https://popkiller.kingapp.pl/2014-03-15,mietek-vlog-2-nate-dogg-g-funk-classics-rip-king-of-hookshttps://popkiller.kingapp.pl/2014-03-15,mietek-vlog-2-nate-dogg-g-funk-classics-rip-king-of-hooksMarch 15, 2014, 7:49 pmPaweł MiedzielecJako że dzisiaj przypada trzecia rocznica śmierci niezapomnianego króla refrenów z zachodniego wybrzeża, postanowiłem udostępnić z tej okazji nakręcony niedawno vlog, upamiętniający wielkiego Nate Dogga oraz jego artystyczny dorobek.Chciałem skupić się głównie na solowej twórczości Nate'a i jego pierwszym albumie "G-Funk Classics", który ukazał się na rynku trochę zbyt późno, od strony promocyjnej potraktowany był mocno po macoszemu, by finalnie przejść nieco bez echa, niezasłużenie zresztą. Wybaczcie nie najlepszy montaż (dopiero co zacząłem zgłębiać tajniki "green screena") i kilka błędów językowych - niestety czas nie jest ostatnio moim sprzymierzeńcem i wiecznie mi go na wszystko brakuje, a chciałem koniecznie zdążyć z publikacją we właściwym terminie aby podzielić się ze słuchaczami osobistymi refleksjami na temat "Króla G-Funku"... kolejne materiały powinny już wyglądać bardziej profesjonalnie. Póki co zapraszam do obejrzenia, komentowania (cenne uwagi i konstruktywna krytyka mile widziane) i dzielenia się filmikiem ze swoimi znajomymi, jeśli uważacie że wynieśliście coś wartościowego z moich kilkuminutowych wywodów - dzięki też za fajny odzew przy okazji poprzedniego filmiku, nie spodziewałem się aż tylu propsów i wiadomości z nim związanych, więc wielkie big up dla wszystkich:) And last but not least - R.I.P. OG Nate Dogg #Nobody Did It BetterJako że dzisiaj przypada trzecia rocznica śmierci niezapomnianego króla refrenów z zachodniego wybrzeża, postanowiłem udostępnić z tej okazji nakręcony niedawno vlog, upamiętniający wielkiego Nate Dogga oraz jego artystyczny dorobek.

Chciałem skupić się głównie na solowej twórczości Nate'a i jego pierwszym albumie "G-Funk Classics", który ukazał się na rynku trochę zbyt późno, od strony promocyjnej potraktowany był mocno po macoszemu, by finalnie przejść nieco bez echa, niezasłużenie zresztą. Wybaczcie nie najlepszy montaż (dopiero co zacząłem zgłębiać tajniki "green screena") i kilka błędów językowych - niestety czas nie jest ostatnio moim sprzymierzeńcem i wiecznie mi go na wszystko brakuje, a chciałem koniecznie zdążyć z publikacją we właściwym terminie aby podzielić się ze słuchaczami osobistymi refleksjami na temat "Króla G-Funku"... kolejne materiały powinny już wyglądać bardziej profesjonalnie.

Póki co zapraszam do obejrzenia, komentowania (cenne uwagi i konstruktywna krytyka mile widziane) i dzielenia się filmikiem ze swoimi znajomymi, jeśli uważacie że wynieśliście coś wartościowego z moich kilkuminutowych wywodów - dzięki też za fajny odzew przy okazji poprzedniego filmiku, nie spodziewałem się aż tylu propsów i wiadomości z nim związanych, więc wielkie big up dla wszystkich:) And last but not least - R.I.P. OG Nate Dogg #Nobody Did It Better

]]>
Eminem "The Marshall Mathers LP" - recenzja nr 1 (Klasyk Na Weekend)https://popkiller.kingapp.pl/2013-11-09,eminem-the-marshall-mathers-lp-recenzja-nr-1-klasyk-na-weekendhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-11-09,eminem-the-marshall-mathers-lp-recenzja-nr-1-klasyk-na-weekendFebruary 21, 2016, 7:53 pmDaniel WardzińskiJeśli się nie mylę, w roku 2000, kiedy ukazywało się "Marshall Mathers LP", próg do zdobycia platyny dla zagranicznej płyty w Polsce wynosił 100 tysięcy egzemplarzy. Udało się ten próg pokonać i chyba nic w tym dziwnego, kiedy rotacja klipów Eminema w telwizjach muzycznych i w radio, sprawiała, że można go było usłyszeć wszędzie. 100 tysięcy egzemplarzy płyt i kaset z jednym z największych MC ever, talentem, który pojawia się na ziemi rzadko. Czy to znaczy, że został w Polsce w pełni zrozumiany? Różnie z tym bywało. Polscy raperzy podchodzili do niego jakby się trochę wstydzili, obawiali, trzymali dystans. Wielu słuchaczy i koleżków z twojego czy mojego podwórka spinało się na to, że co on wygaduje, skandal, nie można wyśmiewać niepełnosprawnych i że kobietę zabił nawija i na dodatek spalił polską flagę. Nigdy w życiu nie znalazłem potwierdzenia tej głupiej ploty. Antypolski akcent, który okazał się zresztą fejkiem, u człowieka, który generalnie był anty wszystkim, cisnął na lewo i prawo, obrażał bez najmniejszego zawahania, prowokował i kpił. Trzeba skumać, że ta płyta nie będzie sobie zjednywać przyjaciół ani w Polsce ani nigdzie indziej. Em jest wkurwiony, przytłoczony sławą i punchuje na wszystkie strony. Rapował tak, że za mikrofonem czuł się nietykalny. Zupełnie słusznie.Na tym polegał fenomen Eminema - swoimi umiejętnościami chciał pokazać, że jest za dobry, żeby go cenzurowali, choć przecież i tak to potem robili. Polacy spalenie polskiej flagi uznali za przegięcie, dokładnie tak samo jak środowiska gejowskie, nie kumające, że istotą Slim Shady'ego było to, że nie znał żadnych świętości. Trzeba zrozumieć pewną rzecz: kiedy aktor w filmie gra zły charakter nie możemy ocenić go jako złego aktora. Jeśli postać intryguje, jest charakterystyczna, nawet będąc wielkim chujem, to aktor jest dobrym aktorem. A Eminem świetnym Slim Shadym - komiksowym megadupkiem, który jest ponadprzeciętnie błyskotliwy, ale ma złe intencje i uwielbia bezpruderyjne formy złośliwości. I teraz cytat znaleziony na stronie pytamy.pl ukazyjący jak Eminema nie słuchać (pisownia oryginalna): "flaga to jeszcze nic, podobno wypowiedzial: "Nie lubie polaków" a potem okazalo sie ze to plota byla bo udzielał wywiadu polskiemu dziennikarzowi i powiedzial ze nigdy cos takiego nie mialo miejsca. w kazdym razie ja przestałem go słuchać na kilka miesiecy po tej plotce. Teraz slucham na nowo". Po pierwsze: ton wypowiedzi i konstrukcja zdań, ale przede wszystkim genialne w swej treści zakończenie poprawiają mi humor nawet jak czytam to kolejny raz. Po drugie: nawet wikipedia mnie zaskoczyła sugerując nie tylko, że Marshall nie ma żadnych uwag do Polaków, ale nawet że Eminem jest polskiego pochodzenia - co prawda czterech innych również, ale z pewnością polski pierwiastek dołożył swoje do wybuchowej mieszanki. Beka. Jak nie macie w sobie odrobiny dystansu nie dotykajcie tego albumu nawet. To arcydzieło, ale trzeba trochę przy nim popracować głową. A wcześniej deczko w niej przewietrzyć. Warto.Próbując mierzyć się z sequelem Eminem powiesił sobie poprzeczkę (za?) wysoko. Em powoli zbliżał się do 30. urodzin, kiedy z dnia na dzień stał się gwiazdą największego formatu, został obsypany nagrodami, zarobił pierwszy miliony dolarów. Druga płyta powstała w nowej rzeczywistości. Eminem stał się "szczurem studyjnym" jak sam to określił i koncentrował się wyłącznie na muzyce, bo zmiany go przerażały, bał się, że ludzie rozmawiają z nim tylko dlatego, że mu się udało. Przecież przed chwilą był jeszcze walczącym, podziemnym MC, a jeszcze wcześniej szkolnym popychadłem. Muzycznie był to czas, kiedy podstawą jego płyt była obecność Dr. Dre. Swoje zrobili też Bass Brothers, tutaj sygnowani jeszcze jako F.B.T Productions, goście, którym jeszcze kiedyś się przyjrzymy, bo grają kluczową rolę w karierze Ema. To był wyjątkowy moment, wyjątkowy zbiór rzeczy, którymi chciał się podzielić, niesamowita forma w kwestii pisania punchlines i najlepsze flow. Potem było wielokrotnie szybsze i bardziej skomplikowane, ale czy lepsze? Sequela takiego albumu tak naprawdę nie da się zrobić. Szczególnie po 13 latach. Pozostaje żałować jednak tylko i wyłącznie tego, że nowy krążek nie nazywa się inaczej.Otwierające całość "Kill You" to idealny reprezentant pierwszej połowy albumu (dla mnie zawsze będzie to kaseta ze stroną A i B) na której rządzą przede wszystkim Dr. Dre i Mel-Man. Tęsknię za tym lotem, że szef Aftermath szykował mu nieludzko funkowe sztosy na których jego flow było nie do zatrzymania, a ten na dodatek szybko uczył się w westcoastowym stylu dodawać melodykę. No i wersy... Przecież tutaj wszystko jest z najszczerszego złota. Kiedy w obsesyjny sposób tłumaczy po raz kolejny na czym polega jego zabawa w turbosztosie "Who New" jest najwyżej z wszystkich, każdy wers jest absolutnie genialny. "Fuck that, take drugs, rape sluts/ Make fun of gay clubs, men who wear make-up/ Get aware, wake up, get a sense of humor/ Quit tryna censor music, this is for your kid's amusement/ But don't blame me when little Eric jumps off of the terrace/ You shoulda been watching him, apparently you ain't parents". W następnej zwrotce sarkastycznie opowiada o filmie w których Schwarzenegger strzela z uzi i wjeżdża "I sees three little kids, up in the front row/ Screaming go, with their 17 year old Uncle/ I'm like, guidance... ain't they got the same moms and dads/ Who got mad when I asked if they liked violence?". Eminem rapując na najwyższym technicznym poziomie merytorycznie niszczy każdego ze swoich krytyków nieustannie kierując nas na jeden wniosek - czy to rzeczywiście on jest tak popierdolony czy to może jego sposób, żeby pokazać jak mocno popierdolony jest świat?Wiem, że to nietypowa recenzja, bo to dla mnie nietypowa okazja. Po pierwsze "Marshall Mathers LP" było dla mnie pierwszym tak mocnym dowodem, że warto słuchać rapu po angielsku, pierwszym z USA, który przeanalizowałem tekstowo. Po drugie, to arcydzieło tej klasy, że absolutnie nie mowy o jakimkolwiek ocenianiu tak samo jak o próbach obiektywizmu - zbyt wiele odsłuchów za mną, zbyt duże przywiązanie. O tej płycie tak naprawdę można pisać książki. Sama historia tego jak próbowano ją cenzurować, jak się udało, a jak nie to bardzo długi temat. Single? "Stan" to storytelling idealny, z dramaturgią, "zagubioną taśmą", refrenem który zrobił z Dido gwiazdę, a dla 45 Kinga stał się cudownym ukoronowaniem wielkiej kariery. "Real Slim Shady" to jeden z najbardziej rozpoznawalnych w tej chwili muzycznych motywów na Świecie, stoję o zakład. "The Way I Am" w dramatycznie dotkliwy sposób pokazujące jak wybitnie nieprzyjemne i wykańczające może być bycie sławnym... To są rzeczy idealne, a przecież single to wierzchołem góry lodowej. "Bitch Please II" z Dre, Xzibitem, Snoopem, Nate Doggiem to dla mnie jeden z moich ulubionych numerów ever. To głupie "tadam tadam" na początku "Amityville" sprawia, że mam gęścią skórkę, a ryczący, wściekły Em chyba nigdy nie brzmiał tak dobrze jak tu. Szczerość kawałka tytułowego... Magia. Mam wypisać tutaj wszystkie numery i powiedzieć dlaczego są tak kozackie czy kumacie już? Tego nie wolno nie znać, to jedna z najważniejszych i najlepszych płyt naszych czasów i nie starzeje się ani odrobinę. Dla wielu dzisiejszych słuchaczy to był pierwszy kontakt z rapem i jeśli chodzi o bity obozu Aftermath i o technikę rapowania i kosmiczną dowolność poruszania się po bicie to pewien wzór, od którego warto zacząć, żeby wiedzieć jak robią to najlepsi. Wie jak nucić, wie jak robić ad-libsy, wie jak popłynąć klasycznie wykręcając level do granic, ale nie przekraczając ich jak bywało to w ostatnich czasach. Em na tym albumie jest ponad, jak zresztą zazwyczaj. Myślę, że choć nowe rzeczy nadal kopią po głowie to mimo wszystko ten klasyk pozostanie już opus magnum złotego dzieciaka z Detroit. Jeśli się nie mylę, w roku 2000, kiedy ukazywało się "Marshall Mathers LP", próg do zdobycia platyny dla zagranicznej płyty w Polsce wynosił 100 tysięcy egzemplarzy. Udało się ten próg pokonać i chyba nic w tym dziwnego, kiedy rotacja klipów Eminema w telwizjach muzycznych i w radio, sprawiała, że można go było usłyszeć wszędzie. 100 tysięcy egzemplarzy płyt i kaset z jednym z największych MC ever, talentem, który pojawia się na ziemi rzadko. Czy to znaczy, że został w Polsce w pełni zrozumiany? Różnie z tym bywało. Polscy raperzy podchodzili do niego jakby się trochę wstydzili, obawiali, trzymali dystans. Wielu słuchaczy i koleżków z twojego czy mojego podwórka spinało się na to, że co on wygaduje, skandal, nie można  wyśmiewać niepełnosprawnych i że kobietę zabił nawija i na dodatek spalił polską flagę. Nigdy w życiu nie znalazłem potwierdzenia tej głupiej ploty. Antypolski akcent, który okazał się zresztą fejkiem, u człowieka, który generalnie był anty wszystkim, cisnął na lewo i prawo, obrażał bez najmniejszego zawahania, prowokował i kpił. Trzeba skumać, że ta płyta nie będzie sobie zjednywać przyjaciół ani w Polsce ani nigdzie indziej. Em jest wkurwiony, przytłoczony sławą i punchuje na wszystkie strony. Rapował tak, że za mikrofonem czuł się nietykalny. Zupełnie słusznie.

Na tym polegał fenomen Eminema - swoimi umiejętnościami chciał pokazać, że jest za dobry, żeby go cenzurowali, choć przecież i tak to potem robili. Polacy spalenie polskiej flagi uznali za przegięcie, dokładnie tak samo jak środowiska gejowskie, nie kumające, że istotą Slim Shady'ego było to, że nie znał żadnych świętości. Trzeba zrozumieć pewną rzecz: kiedy aktor w filmie gra zły charakter nie możemy ocenić go jako złego aktora. Jeśli postać intryguje, jest charakterystyczna, nawet będąc wielkim chujem, to aktor jest dobrym aktorem. A Eminem świetnym Slim Shadym - komiksowym megadupkiem, który jest ponadprzeciętnie błyskotliwy, ale ma złe intencje i uwielbia bezpruderyjne formy złośliwości. I teraz cytat znaleziony na stronie pytamy.pl ukazyjący jak Eminema nie słuchać (pisownia oryginalna): "flaga to jeszcze nic, podobno wypowiedzial: "Nie lubie polaków" a potem okazalo sie ze to plota byla bo udzielał wywiadu polskiemu dziennikarzowi i powiedzial ze nigdy cos takiego nie mialo miejsca. w kazdym razie ja przestałem go słuchać na kilka miesiecy po tej plotce. Teraz slucham na nowo". Po pierwsze: ton wypowiedzi i konstrukcja zdań, ale przede wszystkim genialne w swej treści zakończenie poprawiają mi humor nawet jak czytam to kolejny raz. Po drugie: nawet wikipedia mnie zaskoczyła sugerując nie tylko, że Marshall nie ma żadnych uwag do Polaków, ale nawet że Eminem jest polskiego pochodzenia - co prawda czterech innych również, ale z pewnością polski pierwiastek dołożył swoje do wybuchowej mieszanki. Beka. Jak nie macie w sobie odrobiny dystansu nie dotykajcie tego albumu nawet. To arcydzieło, ale trzeba trochę przy nim popracować głową. A wcześniej deczko w niej przewietrzyć. Warto.

Próbując mierzyć się z sequelem Eminem powiesił sobie poprzeczkę (za?) wysoko. Em powoli zbliżał się do 30. urodzin, kiedy z dnia na dzień stał się gwiazdą największego formatu, został obsypany nagrodami, zarobił pierwszy miliony dolarów. Druga płyta powstała w nowej rzeczywistości. Eminem stał się "szczurem studyjnym" jak sam to określił i koncentrował się wyłącznie na muzyce, bo zmiany go przerażały, bał się, że ludzie rozmawiają z nim tylko dlatego, że mu się udało. Przecież przed chwilą był jeszcze walczącym, podziemnym MC, a jeszcze wcześniej szkolnym popychadłem. Muzycznie był to czas, kiedy podstawą jego płyt była obecność Dr. Dre. Swoje zrobili też Bass Brothers, tutaj sygnowani jeszcze jako F.B.T Productions, goście, którym jeszcze kiedyś się przyjrzymy, bo grają kluczową rolę w karierze Ema. To był wyjątkowy moment, wyjątkowy zbiór rzeczy, którymi chciał się podzielić, niesamowita forma w kwestii pisania punchlines i najlepsze flow. Potem było wielokrotnie szybsze i bardziej skomplikowane, ale czy lepsze? Sequela takiego albumu tak naprawdę nie da się zrobić. Szczególnie po 13 latach. Pozostaje żałować jednak tylko i wyłącznie tego, że nowy krążek nie nazywa się inaczej.

Otwierające całość "Kill You" to idealny reprezentant pierwszej połowy albumu (dla mnie zawsze będzie to kaseta ze stroną A i B) na której rządzą przede wszystkim Dr. Dre i Mel-Man. Tęsknię za tym lotem, że szef Aftermath szykował mu nieludzko funkowe sztosy na których jego flow było nie do zatrzymania, a ten na dodatek szybko uczył się w westcoastowym stylu dodawać melodykę. No i wersy... Przecież tutaj wszystko jest z najszczerszego złota. Kiedy w obsesyjny sposób tłumaczy po raz kolejny na czym polega jego zabawa w turbosztosie "Who New" jest najwyżej z wszystkich, każdy wers jest absolutnie genialny. "Fuck that, take drugs, rape sluts/ Make fun of gay clubs, men who wear make-up/ Get aware, wake up, get a sense of humor/ Quit tryna censor music, this is for your kid's amusement/ But don't blame me when little Eric jumps off of the terrace/ You shoulda been watching him, apparently you ain't parents". W następnej zwrotce sarkastycznie opowiada o filmie w których Schwarzenegger strzela z uzi i wjeżdża "I sees three little kids, up in the front row/ Screaming go, with their 17 year old Uncle/ I'm like, guidance... ain't they got the same moms and dads/ Who got mad when I asked if they liked violence?". Eminem rapując na najwyższym technicznym poziomie merytorycznie niszczy każdego ze swoich krytyków nieustannie kierując nas na jeden wniosek - czy to rzeczywiście on jest tak popierdolony czy to może jego sposób, żeby pokazać jak mocno popierdolony jest świat?

Wiem, że to nietypowa recenzja, bo to dla mnie nietypowa okazja. Po pierwsze "Marshall Mathers LP" było dla mnie pierwszym tak mocnym dowodem, że warto słuchać rapu po angielsku, pierwszym z USA, który przeanalizowałem tekstowo. Po drugie, to arcydzieło tej klasy, że absolutnie nie mowy o jakimkolwiek ocenianiu tak samo jak o próbach obiektywizmu - zbyt wiele odsłuchów za mną, zbyt duże przywiązanie. O tej płycie tak naprawdę można pisać książki. Sama historia tego jak próbowano ją cenzurować, jak się udało, a jak nie to bardzo długi temat. Single? "Stan" to storytelling idealny, z dramaturgią, "zagubioną taśmą", refrenem który zrobił z Dido gwiazdę, a dla 45 Kinga stał się cudownym ukoronowaniem wielkiej kariery. "Real Slim Shady" to jeden z najbardziej rozpoznawalnych w tej chwili muzycznych motywów na Świecie, stoję o zakład. "The Way I Am" w dramatycznie dotkliwy sposób pokazujące jak wybitnie nieprzyjemne i wykańczające może być bycie sławnym... To są rzeczy idealne, a przecież single to wierzchołem góry lodowej. "Bitch Please II" z Dre, Xzibitem, Snoopem, Nate Doggiem to dla mnie jeden z moich ulubionych numerów ever. To głupie "tadam tadam" na początku "Amityville" sprawia, że mam gęścią skórkę, a ryczący, wściekły Em chyba nigdy nie brzmiał tak dobrze jak tu. Szczerość kawałka tytułowego... Magia. Mam wypisać tutaj wszystkie numery i powiedzieć dlaczego są tak kozackie czy kumacie już? Tego nie wolno nie znać, to jedna z najważniejszych i najlepszych płyt naszych czasów i nie starzeje się ani odrobinę. Dla wielu dzisiejszych słuchaczy to był pierwszy kontakt z rapem i jeśli chodzi o bity obozu Aftermath i o technikę rapowania i kosmiczną dowolność poruszania się po bicie to pewien wzór, od którego warto zacząć, żeby wiedzieć jak robią to najlepsi. Wie jak nucić, wie jak robić ad-libsy, wie jak popłynąć klasycznie wykręcając level do granic, ale nie przekraczając ich jak bywało to w ostatnich czasach. Em na tym albumie jest ponad, jak zresztą zazwyczaj. Myślę, że choć nowe rzeczy nadal kopią po głowie to mimo wszystko ten klasyk pozostanie już opus magnum złotego dzieciaka z Detroit.

 

]]>
Snoop Dogg, Nate Dogg, Warren G & Kurupt "Ain't No Fun (OG)" - posłuchaj oryginalnej wersji klasyka!https://popkiller.kingapp.pl/2013-07-19,snoop-dogg-nate-dogg-warren-g-kurupt-aint-no-fun-og-posluchaj-oryginalnej-wersji-klasykahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-07-19,snoop-dogg-nate-dogg-warren-g-kurupt-aint-no-fun-og-posluchaj-oryginalnej-wersji-klasykaJuly 18, 2013, 11:26 amPaweł Miedzielec23 listopada tego roku przypada dwudziesta rocznica premiery albumu "Doggystyle" - płyty przełomowej, która zapoczątkowała wielką karierę Snoop Dogga, stając się jednocześnie jednym z największych klasycznych krążków w historii hip-hopu. Dzisiaj cofniemy się do czasów powstawania debiutu Snoopa, a to za sprawą kolejnej perełki, która wyciekła do Internetu jakiś czas temu.Mowa tu o oryginalnej wersji utworu "Ain't No Fun", gdzie Doggy Dogga wspierali dzielnie Kurupt oraz jego kompani z ekipy 213. Jest to surowy zapis klasyka, nagrany pod loop autorstwa Warrena G, zanim nagranie wziął w swoje magiczne ręce Dr. Dre, który uczynił z niego kompletny produkt, jaki możemy usłyszeć na płycie. Co ciekawe, pierwotnie numer ten był przeznaczony na solowy krążek Nate Dogga, ale ponieważ album Snoopa miał ukazać się jako pierwszy, zdecydowano że numer pojawi się właśnie na nim. Przypominam, że cześć utworów z "Doggystyle" w pierwotnych wersjach krążyła po lokalnym rynku na terenie Los Angeles jeszcze przed oficjalną premierą materiału, dlatego też mamy dzisiaj możliwość sprawdzić, w jaki sposób zmieniło się ich brzmienie, kiedy do akcji wkroczył D-R-E - potępiany nadal przez wielu za kradnięcie pomysłów lub nawet całych bitów i nie dzielenie się uznaniem z twórcami pierwowzorów... Polecam.23 listopada tego roku przypada dwudziesta rocznica premiery albumu "Doggystyle" - płyty przełomowej, która zapoczątkowała wielką karierę Snoop Dogga, stając się jednocześnie jednym z największych klasycznych krążków w historii hip-hopu. Dzisiaj cofniemy się do czasów powstawania debiutu Snoopa, a to za sprawą kolejnej perełki, która wyciekła do Internetu jakiś czas temu.

Mowa tu o oryginalnej wersji utworu "Ain't No Fun", gdzie Doggy Dogga wspierali dzielnie Kurupt oraz jego kompani z ekipy 213. Jest to surowy zapis klasyka, nagrany pod loop autorstwa Warrena G, zanim nagranie wziął w swoje magiczne ręce Dr. Dre, który uczynił z niego kompletny produkt, jaki możemy usłyszeć na płycie. Co ciekawe, pierwotnie numer ten był przeznaczony na solowy krążek Nate Dogga, ale ponieważ album Snoopa miał ukazać się jako pierwszy, zdecydowano że numer pojawi się właśnie na nim. Przypominam, że cześć utworów z "Doggystyle" w pierwotnych wersjach krążyła po lokalnym rynku na terenie Los Angeles jeszcze przed oficjalną premierą materiału, dlatego też mamy dzisiaj możliwość sprawdzić, w jaki sposób zmieniło się ich brzmienie, kiedy do akcji wkroczył D-R-E - potępiany nadal przez wielu za kradnięcie pomysłów lub nawet całych bitów i nie dzielenie się uznaniem z twórcami pierwowzorów... Polecam.

]]>
Wakacyjne klasyki Mietka - #2: Party trackshttps://popkiller.kingapp.pl/2013-07-07,wakacyjne-klasyki-mietka-2-party-trackshttps://popkiller.kingapp.pl/2013-07-07,wakacyjne-klasyki-mietka-2-party-tracksNovember 14, 2013, 5:35 pmPaweł MiedzielecWakacje to nie tylko czas odpoczynku i beztroskiego lenistwa - to także okres wzmożonej aktywności imprezowiczów, która z reguły zanika dopiero bladym świtem. Latem standardowe imprezy klubowe ustępują zdecydowanie miejsca plenerowym wojażom, ale w jednym i drugim przypadku do pełni szczęścia potrzebna jest odpowiednia muzyki. W drugiej odsłonie mojej wakacyjnej listy zaprezentuje wam dziesięć moich ulubionych imprezowych sztosów, przy dźwiękach których melanż poniesie was bardziej niż zwykle... lecimy!Tha Dogg Pound "Party All Night"Żadna imprezowa playlista nie ma prawa bytu bez choćby jednego numeru w wykonaniu Tha Dogg Pound a zeszłoroczne "Party All Night", nagrane na potrzeby albumu "Gangsta Zone" tylko potwierdza, że "ain't no party like a Dogg Pound party, cause the Dogg Pound party don't stop!".DJ Quik "Pitch In On A Party"Quik to koleś, który ma na koncie jedne z największych imprezowych klasyków a "Pitch In On A Party" znajduje się na samym czubku tej listy od lat i chyba żaden inny kawałek Davida Blake'a nie zdoła go zdetronizować... przynajmniej jak dla mnie.Nutt-So "Pool Party"Imprezy na basenie nie są może jeszcze tak popularne w Polsce jak za oceanem, ale jeśli kiedykolwiek się na takowej bibce znajdziecie - nie zapomnijcie dołączyć do muzycznego repertuaru kawałka "Pool Party" z debiutanckiego albumu Nutt-So pt. "The Betrayal".Warren G "Party We Will Throw Now"Kawałek, który rozpalił na nowo nasze nadzieje, związane z pośmiertnym materiałem Nate Dogga... i chociaż póki co nic z tego nie wyszło, to "Party We Will Throw" pokazuje, że nikt nie zaopiekuje się lepiej niewydanymi wokalami Nate'a niż Warren G. Nobody does it better... także i w imprezowej konwencji.E-40 "Rapper's Ball"Teledysk do tego singla przedstawia imprezę, w której chciałby uczestniczyć chyba każdy fan hip-hopu... bo chyba mało kto odmówiłby pobujania sie do "Rapper's Ball" w towarzystwie pięknych kobiet na terenie wielkiej posesji, gdzie w przerwach można by rozegrać partyjkę w billarda z Tupaciem, lub poderwać jakąś panienkę zgodnie ze wskazówkami udzielonymi przez samego Too Shorta, prawda?Shaq "Strait Playin'"Drugi singiel z trzeciego albumu Shaqa - "You Can't Stop The Reign", to kolejny imprezowy bangier, który ma w sobie wszystko czego trzeba, by rozruszać nawet najbardziej skostniały balet. Genialna produkcja Quika i jeszcze lepszy talkbox, którego wykonania nie powstydziłby się sam Roger Troutman, "I love the westside and it's time to party!"Lil' 1/2 Dead "Cavvy Sounds"Prawdopodobnie największa petarda z albumu, który po ponad dekadzie ciągłego katowania nadal mogę przesłuchać do dechy do dechy bez żadnego skipu. "Cavvy Sounds" to coś genialnego a sposób, w jaki ten utwór buja ciałami ludzi na parkiecie (szczególnie kobiecymi) naprawdę trudno ubrać w słowa... poezja.2nd II None "Up 'N Da Club"Jak sama nazwa wskazuje, jest to numer do klubu aczkolwiek z autopsji wiem, że dużo lepiej sprawdza się w plenerowych bibach, szczególnie takich które odbywają się na plaży nad morzem lub jeziorem. To chyba przez tą laidbackową produkcję Quika, wprowadzającą nas w ten wakacyjny klimat, przy którym idzie się zajebiście wyluzować.Nate Dogg "All Nite Long"Utwór może mniej znany, ale niewątpliwie spełnia kryteria dzisiejszego zestawienia. Pochodzi z ostatniej nagranej solówki Nate Dogga, która nigdy nie została oficjalnie wydana przez co mógł niektórym umknąć, chociaż na imprezach sprawdza się dla mnie dużo lepiej, aniżeli ograne "I Got Love"... pozostaje wam teraz zapuszczenie go na najbliższym melanżu i zweryfikowanie mojej opinii.DJ Quik "We Still Party"Na sam koniec mojej balangowej playlisty jeszcze raz Quik z kolejnym szlagierem, który może z powodzeniem otwierać i zamykać każdą imprezę, gdziekolwiek i w jakich warunkach by się ona nie odbywała. We still party!To by było na tyle... dzisiaj. Publikuję ten wpis trochę późno, bo jak sami wiecie - są wakacje i mnie też poniósł wczoraj melanż przy g-funkowym akompaniamencie:) W następnym tygodniu postaram się zregenerować w szybszym tempie i dostarczyć wam kolejną część na początku weekendu - tymczasem, enjoy this shit!Wakacje to nie tylko czas odpoczynku i beztroskiego lenistwa - to także okres wzmożonej aktywności imprezowiczów, która z reguły zanika dopiero bladym świtem. Latem standardowe imprezy klubowe ustępują zdecydowanie miejsca plenerowym wojażom, ale w jednym i drugim przypadku do pełni szczęścia potrzebna jest odpowiednia muzyki. W drugiej odsłonie mojej wakacyjnej listy zaprezentuje wam dziesięć moich ulubionych imprezowych sztosów, przy dźwiękach których melanż poniesie was bardziej niż zwykle... lecimy!

Tha Dogg Pound "Party All Night"
Żadna imprezowa playlista nie ma prawa bytu bez choćby jednego numeru w wykonaniu Tha Dogg Pound a zeszłoroczne "Party All Night", nagrane na potrzeby albumu "Gangsta Zone" tylko potwierdza, że "ain't no party like a Dogg Pound party, cause the Dogg Pound party don't stop!".

DJ Quik "Pitch In On A Party"
Quik to koleś, który ma na koncie jedne z największych imprezowych klasyków a "Pitch In On A Party" znajduje się na samym czubku tej listy od lat i chyba żaden inny kawałek Davida Blake'a nie zdoła go zdetronizować... przynajmniej jak dla mnie.

Nutt-So "Pool Party"
Imprezy na basenie nie są może jeszcze tak popularne w Polsce jak za oceanem, ale jeśli kiedykolwiek się na takowej bibce znajdziecie - nie zapomnijcie dołączyć do muzycznego repertuaru kawałka "Pool Party" z debiutanckiego albumu Nutt-So pt. "The Betrayal".

Warren G "Party We Will Throw Now"
Kawałek, który rozpalił na nowo nasze nadzieje, związane z pośmiertnym materiałem Nate Dogga... i chociaż póki co nic z tego nie wyszło, to "Party We Will Throw" pokazuje, że nikt nie zaopiekuje się lepiej niewydanymi wokalami Nate'a niż Warren G. Nobody does it better... także i w imprezowej konwencji.

E-40 "Rapper's Ball"
Teledysk do tego singla przedstawia imprezę, w której chciałby uczestniczyć chyba każdy fan hip-hopu... bo chyba mało kto odmówiłby pobujania sie do "Rapper's Ball" w towarzystwie pięknych kobiet na terenie wielkiej posesji, gdzie w przerwach można by rozegrać partyjkę w billarda z Tupaciem, lub poderwać jakąś panienkę zgodnie ze wskazówkami udzielonymi przez samego Too Shorta, prawda?

Shaq "Strait Playin'"
Drugi singiel z trzeciego albumu Shaqa - "You Can't Stop The Reign", to kolejny imprezowy bangier, który ma w sobie wszystko czego trzeba, by rozruszać nawet najbardziej skostniały balet. Genialna produkcja Quika i jeszcze lepszy talkbox, którego wykonania nie powstydziłby się sam Roger Troutman, "I love the westside and it's time to party!"

Lil' 1/2 Dead "Cavvy Sounds"
Prawdopodobnie największa petarda z albumu, który po ponad dekadzie ciągłego katowania nadal mogę przesłuchać do dechy do dechy bez żadnego skipu. "Cavvy Sounds" to coś genialnego a sposób, w jaki ten utwór buja ciałami ludzi na parkiecie (szczególnie kobiecymi) naprawdę trudno ubrać w słowa... poezja.

2nd II None "Up 'N Da Club"
Jak sama nazwa wskazuje, jest to numer do klubu aczkolwiek z autopsji wiem, że dużo lepiej sprawdza się w plenerowych bibach, szczególnie takich które odbywają się na plaży nad morzem lub jeziorem. To chyba przez tą laidbackową produkcję Quika, wprowadzającą nas w ten wakacyjny klimat, przy którym idzie się zajebiście wyluzować.

Nate Dogg "All Nite Long"
Utwór może mniej znany, ale niewątpliwie spełnia kryteria dzisiejszego zestawienia. Pochodzi z ostatniej nagranej solówki Nate Dogga, która nigdy nie została oficjalnie wydana przez co mógł niektórym umknąć, chociaż na imprezach sprawdza się dla mnie dużo lepiej, aniżeli ograne "I Got Love"... pozostaje wam teraz zapuszczenie go na najbliższym melanżu i zweryfikowanie mojej opinii.

DJ Quik "We Still Party"
Na sam koniec mojej balangowej playlisty jeszcze raz Quik z kolejnym szlagierem, który może z powodzeniem otwierać i zamykać każdą imprezę, gdziekolwiek i w jakich warunkach by się ona nie odbywała. We still party!

To by było na tyle... dzisiaj. Publikuję ten wpis trochę późno, bo jak sami wiecie - są wakacje i mnie też poniósł wczoraj melanż przy g-funkowym akompaniamencie:) W następnym tygodniu postaram się zregenerować w szybszym tempie i dostarczyć wam kolejną część na początku weekendu - tymczasem, enjoy this shit!

]]>
Nate Dogg feat. Black Rob "The Game"/"Just Another Day (Remix)" (Ot tak #124)https://popkiller.kingapp.pl/2013-03-15,nate-dogg-feat-black-rob-the-gamejust-another-day-remix-ot-tak-124https://popkiller.kingapp.pl/2013-03-15,nate-dogg-feat-black-rob-the-gamejust-another-day-remix-ot-tak-124March 14, 2013, 10:18 pmPaweł MiedzielecCiężko w to uwierzyć, ale dwa lata bez Nate Dogga naprawdę zleciały jak jeden dzień... Czekając na nowy album króla G-Funku, prezentujemy wam dzisiaj - w drugą rocznicę śmierci, dwa z jego mniej znanych numerów.Pierwszy z nich - "The Game", mógł być z łatwością przeoczony nawet przez fanów artysty. Pojawił się on na wydanej dekadę temu kompilacji "Ghetto Pros Presents...", która została wytłoczona jedynie na winylu i to w bardzo ograniczonej ilości egzemplarzy. Jest to produkt typowo niszowy, pomimo tego że materiał na niej zawarty do takich nie należy. Co więcej - znajdziemy tam masę świetnych utworów w wykonaniu takich artystów jak Beatnuts, Kurupt, B-Real, Dead Prez, Brand Nubian, Terror Squad czy Big L!Numer Nate'a wybija się jednak zdecydowanie na pierwszy plan a gościnnie pojawia się na nim były raper wytwórni Bad Boy i autor jednego z największych bangierów przełomu millenium - Black Rob (pamiętacie "Whoa!"?).Drugi z kawałków to ukłon w stronę hardkorowych fanów Nate Dogga, którzy najbardziej lubią posłuchać go w g-funkowym wydaniu. Jak wiadomo, album "G-Funk Classics" nigdy nie doczekał się należnego mu rozgłosu ani uznania ze strony mainstreamowej publiki. Trudno jednak dyskutować z poziomem samej muzyki, jaką ten krążek oferował - szczególnie dzisiaj, kiedy ciężko jest znaleźć płytę, jaką można by przesłuchać od dechy do dechy bez żadnego skipu..."Just Another Day" był zawsze jednym z moich ulubionych utworów na albumie, dlatego tym bardziej polecam wam sprawdzić oficjalny remix tego kawałka, który wyprodukował Paul Cruz. Dostępny jest on jedynie na specjalnej, promocyjnej wersji singla, wydanej przez Dogg Foundation Records w 1998 roku, także jest to naprawdę prawdziwa perełka dla wszystkich kolekcjonerów twórczości Nathanela. Rest In Peace Nate...Ciężko w to uwierzyć, ale dwa lata bez Nate Dogga naprawdę zleciały jak jeden dzień...Czekając na nowy album króla G-Funku, prezentujemy wam dzisiaj - w drugą rocznicę śmierci, dwa z jego mniej znanych numerów.

Pierwszy z nich - "The Game", mógł być z łatwością przeoczony nawet przez fanów artysty. Pojawił się on na wydanej dekadę temu kompilacji "Ghetto Pros Presents...", która została wytłoczona jedynie na winylu i to w bardzo ograniczonej ilości egzemplarzy. Jest to produkt typowo niszowy, pomimo tego że materiał na niej zawarty do takich nie należy. Co więcej - znajdziemy tam masę świetnych utworów w wykonaniu takich artystów jak Beatnuts, Kurupt, B-Real, Dead Prez, Brand Nubian, Terror Squad czy Big L!
Numer Nate'a wybija się jednak zdecydowanie na pierwszy plan a gościnnie pojawia się na nim były raper wytwórni Bad Boy i autor jednego z największych bangierów przełomu millenium - Black Rob (pamiętacie "Whoa!"?).

Drugi z kawałków to ukłon w stronę hardkorowych fanów Nate Dogga, którzy najbardziej lubią posłuchać go w g-funkowym wydaniu. Jak wiadomo, album "G-Funk Classics" nigdy nie doczekał się należnego mu rozgłosu ani uznania ze strony mainstreamowej publiki. Trudno jednak dyskutować z poziomem samej muzyki, jaką ten krążek oferował - szczególnie dzisiaj, kiedy ciężko jest znaleźć płytę, jaką można by przesłuchać od dechy do dechy bez żadnego skipu...
"Just Another Day" był zawsze jednym z moich ulubionych utworów na albumie, dlatego tym bardziej polecam wam sprawdzić oficjalny remix tego kawałka, który wyprodukował Paul Cruz. Dostępny jest on jedynie na specjalnej, promocyjnej wersji singla, wydanej przez Dogg Foundation Records w 1998 roku, także jest to naprawdę prawdziwa perełka dla wszystkich kolekcjonerów twórczości Nathanela. Rest In Peace Nate...

]]>
Tha Dogg Pound feat. Snoop Doggy Dogg & Nate Dogg "Every Single Day (Original Version)" (Ot tak #120)https://popkiller.kingapp.pl/2013-03-01,tha-dogg-pound-feat-snoop-doggy-dogg-nate-dogg-every-single-day-original-version-ot-takhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-03-01,tha-dogg-pound-feat-snoop-doggy-dogg-nate-dogg-every-single-day-original-version-ot-takFebruary 28, 2013, 12:05 pmPaweł MiedzielecMało jest duetów pokroju Tha Dogg Pound, które pomimo 20 lat działalności na karku, nadal potrafią dostarczać rokrocznie kawał dobrego materiału do sprawdzenia. W oczekiwaniu na tonę nowych projektów z obozu DPG - wliczając w to mixtape Kurupta, następne solo Daza, trzecią część "Dillinger & Young Gotti", projekt "N'Matez" oraz zapowiadane od dwóch lat "Alumni", często powracam do klasycznych nagrań chłopaków z lat 90-tych."Dogg Food" przewałkowałem już co prawda wzdłuż i wszerz wieki temu, dlatego obecnie na play listę wrzucam sobie utwory z wydanego przed rokiem "Doggy Bag", na którym znalazło się kilka naprawdę ciekawych smaczków ze słonecznej, g-funkowej ery Kalifornii.Główny szkopuł wydawnictwa Wide Awake polega na braku oryginalnej wersji "Every Single Day". Pomimo szumnych zapowiedzi, do płyty dołączono to samo nagranie, które słyszeliśmy już przed dziesięciu laty na wydanej przez Death Row kompilacji "2002". Tym samym kanadyjski label wbił sobie samemu gwóźdź do trumny i niespełna pół roku później zmuszony był zawiesić działalność.Na szczęście dla nas, kawałek wyciekł niedawno do Internetu i fani duetu z Long Beach mogą go już sobie przetestować. Pomimo tego, że wokale śp. Nate Dogga zostały zmiksowane w bitem zbyt cicho, dodatkowa zwrotka Kurupta wynagradza nam tę niedogodność a kunszt jej wykonania sprawia, że to jedna z najlepszych i najlepiej zarapowanych "szesnastek", jakie udało się nawinąć Gottiemu w czasie swojej kariery.Numer warto też sprawdzić choćby dlatego, że był to pierwszy planowany singiel z arcydzieła o nazwie "Doggystyle" i nareszcie możemy go sobie posłuchać w jakości lepszej niż krążący od dawna po sieci radio-rip w mono. Polecam!Mało jest duetów pokroju Tha Dogg Pound, które pomimo 20 lat działalności na karku, nadal potrafią dostarczać rokrocznie kawał dobrego materiału do sprawdzenia. W oczekiwaniu na tonę nowych projektów z obozu DPG - wliczając w to mixtape Kurupta, następne solo Daza, trzecią część "Dillinger & Young Gotti", projekt "N'Matez" oraz zapowiadane od dwóch lat "Alumni", często powracam do klasycznych nagrań chłopaków z lat 90-tych.

"Dogg Food" przewałkowałem już co prawda wzdłuż i wszerz wieki temu, dlatego obecnie na play listę wrzucam sobie utwory z wydanego przed rokiem "Doggy Bag", na którym znalazło się kilka naprawdę ciekawych smaczków ze słonecznej, g-funkowej ery Kalifornii.
Główny szkopuł wydawnictwa Wide Awake polega na braku oryginalnej wersji "Every Single Day". Pomimo szumnych zapowiedzi, do płyty dołączono to samo nagranie, które słyszeliśmy już przed dziesięciu laty na wydanej przez Death Row kompilacji "2002". Tym samym kanadyjski label wbił sobie samemu gwóźdź do trumny i niespełna pół roku później zmuszony był zawiesić działalność.
Na szczęście dla nas, kawałek wyciekł niedawno do Internetu i fani duetu z Long Beach mogą go już sobie przetestować. Pomimo tego, że wokale śp. Nate Dogga zostały zmiksowane w bitem zbyt cicho, dodatkowa zwrotka Kurupta wynagradza nam tę niedogodność a kunszt jej wykonania sprawia, że to jedna z najlepszych i najlepiej zarapowanych "szesnastek", jakie udało się nawinąć Gottiemu w czasie swojej kariery.

Numer warto też sprawdzić choćby dlatego, że był to pierwszy planowany singiel z arcydzieła o nazwie "Doggystyle" i nareszcie możemy go sobie posłuchać w jakości lepszej niż krążący od dawna po sieci radio-rip w mono. Polecam!

]]>
Pośmiertny album Nate Dogga w drodze!https://popkiller.kingapp.pl/2012-11-27,posmiertny-album-nate-dogga-w-drodzehttps://popkiller.kingapp.pl/2012-11-27,posmiertny-album-nate-dogga-w-drodzeNovember 27, 2012, 11:12 amRafał Poros"Nate Dogg: It's a Wonderful Life"- oto tytuł pośmiertnego albumu Nate Dogga, którego to premiera została wczoraj ogłoszona na pierwszą połowę przyszłego roku. Ujawnione zostały także osoby, których to głosy, oprócz gospodarza, usłyszymy na powyższym wydawnictwie. Są to: Dr. Dre, Snoop Dogg, Eminem, Mary J Blige oraz Jay-Z. Czy będą to kawałki nagrane za życia Hale'a czy też użyte jego zwrotki acapella? Tego na razie nie wiemy. Warto wspomnieć na koniec, że wydaniem tego materiału zajmą się Seven Arts Music oraz United Media and Music Group."Nate Dogg: It's a Wonderful Life"- oto tytuł pośmiertnego albumu Nate Dogga, którego to premiera została wczoraj ogłoszona na pierwszą połowę przyszłego roku. Ujawnione zostały także osoby, których to głosy, oprócz gospodarza, usłyszymy na powyższym wydawnictwie.

Są to: Dr. Dre, Snoop Dogg, Eminem, Mary J Blige oraz Jay-Z. Czy będą to kawałki nagrane za życia Hale'a czy też użyte jego zwrotki acapella? Tego na razie nie wiemy. Warto wspomnieć na koniec, że wydaniem tego materiału zajmą się Seven Arts Music oraz United Media and Music Group.

]]>
213 "The Hard Way" (Klasyk Na Weekend)https://popkiller.kingapp.pl/2012-03-30,213-the-hard-way-klasyk-na-weekendhttps://popkiller.kingapp.pl/2012-03-30,213-the-hard-way-klasyk-na-weekendDecember 30, 2013, 12:10 amMarcin NataliNie wiem czemu, ale mam dziwne wrażenie, że przy wspominaniu dokonań Nate Dogga, Warrena G i Snoop Dogga wielu osobom umyka ich wspólny album z 2004 roku. Wydaje mi się, że jest to krążek nie w pełni doceniony i którego pewna część słuchaczy tego gatunku może nawet nie znać. Jak dla mnie to pełnoprawny westcoastowy klasyk i płyta, do której często i z wielką przyjemnością wracam. Czasem złożone z gwiazd ekipy nie mają na siebie pomysłu i w efekcie zawodzą (patrz: The Firm, czy też Miami Heat w zeszłym sezonie...), jednak w przypadku 213 reguła ta nie miała zastosowania. Pierwszą rzeczą, która się rzuca w oczy uszy jest naturalna chemia między Nate'm, Snoopem i Warrenem. Jest to zrozumiałe biorąc pod uwagę ogromną ilość numerów, przy których już współpracowali przed wydaniem tej płyty. Wiadomo więc było, że ze znalezieniem wspólnego brzmienia i tym razem nie będzie problemu. W efekcie dostajemy solidną porcję tłustych, soczystych bitów, pięknych, wpadających w ucho wokali Nate'a i stylowych jak zawsze zwrotek Snoopa z Warrenem. Za podkłady odpowiadają tu m.in. takie postacie jak Hi-Tek, Kanye West, Nottz, DJ Pooh, Battlecat (pod ksywą B Sharp) i Missy Elliott. Trzeba przyznać, że każdy z producentów odwalił kawał dobrej roboty, dzięki czemu po upływie 8 lat od wydania płyty wciąż brzmi ona mega świeżo i oryginalnie. Wspaniale na tych westcoastowych trackach odnajdują się gospodarze albumu, którzy w równym stopniu przyczyniają się do wielkości tego wydawnictwa. Żaden z nich nie próbuje wysuwać się na pierwszy plan, za to idealnie się uzupełniają. Na "The Hard Way" wbrew pozorom nie znajdziemy jedynie plejersko-gangsterskich opowieści i przechwałek. Najlepszymi przykładami wszechstronności 213 są numery takie jak spokojne, pogodne "Another Summer" czy mówiące o starych czasach i wartości przyjaciół oraz rodziny, genialne "Appreciation"... Czym jednak byłoby "The Hard Way" bez potężnej dawki wersów w stylu "I'm maxin' relaxin' in penthouse suites, with seven hoes at my feet" czy "I'm like nigga take 2 steps back, now lower your voice before you get pimp slapped" ? Czym byłoby bez kawałków takich jak "Run On Up", "Keep It Gangsta", "Groupie Luv" czy "213 Tha Gangsta Clicc"? Oczywiście musiało się tu znaleźć sporo bragga i perwersyjnych linijek, ale podane zostały na tak wyśmienitych bitach i w tak stylowy sposób, że nawet największy zwolennik grzecznego, "ambitnego" rapu się temu nie oprze. Warto wspomnieć też o zabawnych skitach, w których Dave Chappelle wciela się w rolę legendarnego Ricka Jamesa ("Rick James, bitch!"). To tylko jeszcze raz potwierdza, że wszystko na "The Hard Way" jest z najwyższej półki. Zarówno warstwa muzyczna, jak i rap oraz genialne wokale Ś.p. Nate Dogga... To album na wiele odtworzeń, idealny na lato (ale nie tylko), przeznaczony do słuchania na dobrych głośnikach. Westcoast najwyższych lotów! Nate Dogga, Warrena G i Snoop Dogga wielu osobom umyka ich wspólny album z 2004 roku. Wydaje mi się, że jest to krążek nie w pełni doceniony i którego pewna część słuchaczy tego gatunku może nawet nie znać.

Jak dla mnie to pełnoprawny westcoastowy klasyk i płyta, do której często i z wielką przyjemnością wracam. Czasem złożone z gwiazd ekipy nie mają na siebie pomysłu i w efekcie zawodzą (patrz: The Firm, czy też Miami Heat w zeszłym sezonie...), jednak w przypadku 213 reguła ta nie miała zastosowania.

Pierwszą rzeczą, która się rzuca w oczy uszy jest naturalna chemia między Nate'm, Snoopem i Warrenem. Jest to zrozumiałe biorąc pod uwagę ogromną ilość numerów, przy których już współpracowali przed wydaniem tej płyty. Wiadomo więc było, że ze znalezieniem wspólnego brzmienia i tym razem nie będzie problemu. W efekcie dostajemy solidną porcję tłustych, soczystych bitów, pięknych, wpadających w ucho wokali Nate'a i stylowych jak zawsze zwrotek Snoopa z Warrenem.

Za podkłady odpowiadają tu m.in. takie postacie jak Hi-Tek, Kanye West, Nottz, DJ Pooh, Battlecat (pod ksywą B Sharp) i Missy Elliott. Trzeba przyznać, że każdy z producentów odwalił kawał dobrej roboty, dzięki czemu po upływie 8 lat od wydania płyty wciąż brzmi ona mega świeżo i oryginalnie. Wspaniale na tych westcoastowych trackach odnajdują się gospodarze albumu, którzy w równym stopniu przyczyniają się do wielkości tego wydawnictwa. Żaden z nich nie próbuje wysuwać się na pierwszy plan, za to idealnie się uzupełniają.

Na "The Hard Way" wbrew pozorom nie znajdziemy jedynie plejersko-gangsterskich opowieści i przechwałek. Najlepszymi przykładami wszechstronności 213 są numery takie jak spokojne, pogodne "Another Summer" czy mówiące o starych czasach i wartości przyjaciół oraz rodziny, genialne "Appreciation"... Czym jednak byłoby "The Hard Way" bez potężnej dawki wersów w stylu "I'm maxin' relaxin' in penthouse suites, with seven hoes at my feet" czy "I'm like nigga take 2 steps back, now lower your voice before you get pimp slapped" ? Czym byłoby bez kawałków takich jak "Run On Up", "Keep It Gangsta", "Groupie Luv" czy "213 Tha Gangsta Clicc"? Oczywiście musiało się tu znaleźć sporo bragga i perwersyjnych linijek, ale podane zostały na tak wyśmienitych bitach i w tak stylowy sposób, że nawet największy zwolennik grzecznego, "ambitnego" rapu się temu nie oprze.

Warto wspomnieć też o zabawnych skitach, w których Dave Chappelle wciela się w rolę legendarnego Ricka Jamesa ("Rick James, bitch!"). To tylko jeszcze raz potwierdza, że wszystko na "The Hard Way" jest z najwyższej półki. Zarówno warstwa muzyczna, jak i rap oraz genialne wokale Ś.p. Nate Dogga... To album na wiele odtworzeń, idealny na lato (ale nie tylko), przeznaczony do słuchania na dobrych głośnikach. Westcoast najwyższych lotów!











]]>
Nate Dogg "G-Funk Classics Vol. 1 & 2" (Klasyk Na Weekend)https://popkiller.kingapp.pl/2012-03-18,nate-dogg-g-funk-classics-vol-1-2-klasyk-na-weekendhttps://popkiller.kingapp.pl/2012-03-18,nate-dogg-g-funk-classics-vol-1-2-klasyk-na-weekendDecember 30, 2013, 12:12 amPaweł MiedzielecChociaż Nate Dogg święcił swoje największe sukcesy, pomagając w stworzeniu kilku rapowych singli wszech czasów, jego solowa ścieżka była nierówna i pełna wybojów. To smutne, że często w przemyśle muzycznym ludzie obdarzeni największym talentem nie zawsze są tymi, którzy przykuwają największą uwagę widowni...Niestety, Nate D-O-Double G wpisuje się w ten scenariusz idealnie.Jako jeden z najciężej pracujących muzyków ery g-funku, nigdy nie zdobył należnego mu uznania za swoją pracę i wkład w rozwój tego popularnego nurtu. Nie było mu również dane cieszyć się sukcesem komercyjnym na poziomie osiągniętym przez jego sławniejszych kolegów z wytwórni Death Row Records. Praktyki biznesowe Suge Knight'a skutecznie blokowały solowy album Nate'a, mimo że prace nad nim zaczęły się już w 1993 roku. Mało osób wie, że pierwotnie na płytę miały trafić takie klasyki jak "Ain't No Fun" i "Regulate". Priorytety wydawnicze Death Row zmusiły jednak Nathanel'a do oddania tych numerów debiutującym wcześniej kolegom. Krążek "G-Funk Classics Vol. 1" został ukończony pod koniec 1995 roku ale z powodu przybycia do wytwórni Tupaca, wydanie materiału zostało wstrzymane. Płytę wypuszczono dopiero kilkanaście miesięcy później, na początku 1997 roku i był to niewątpliwie zły okres. Okręt o nazwie "Death Row" szedł nieubłaganie na dno i wszyscy zaczęli pomału opuszczać tonący statek, z głównym dystrybutorem wydawniczym - Interscope Records, na czele. Był to główny powód tego, że "G-Funk Classics Vol. 1" pojawiło się w sklepach jedynie na terenie Kanady i zostało szybko wycofane ze sprzedaży po czterech dniach od momentu premiery. Całe zdarzenie tylko przyśpieszyło decyzję Nate'a o odejściu z Death Row i latem 1998 roku, dwupłytowe teraz "G-Funk Classics Vol. 1 & 2" zadebiutowało wreszcie na rynku, nakładem Dogg Foundation Records.Było to jednak stanowczo za późno, by album mógł liczyć na duży sukces komercyjny. W tym okresie, popularność Zachodniego Wybrzeża spadła praktycznie do zera a po "G-Funk erze" nie było już ani śladu. Pomimo tego, że w momencie wydania brzmienie płyty było już mocno podstarzałe, każdy miłośnik luźnych, kalifornijskich dźwięków powinien dodać "G-Funk Classics Vol. 1 & 2" do kanonu osobistych klasyków. Produkcje na krążku, które dostarczyli m.in. Daz Dillinger, Johnny 'J', Sam Sneed, L.T Hutton, Soopafly, Warren G oraz sam Nate Dogg, są naprawdę pierwszorzędnej jakości i połączone z głębokim, pełnym luzu wokalem Nathanel'a dają naprawdę niesamowity efekt. To materiał idealny na takie słoneczne popołudnie jak dzisiaj, kiedy chcemy się po prostu zrelaksować na powietrzu przy dobrej muzyce. Ponieważ "G-Funk Classics" zostało nagrane jeszcze w Death Row, znajdziemy na nim gościnne zwrotki większości ludzi, którzy należeli w przeszłości do tej legendarnej wytwórni. Swoje wersy zapodają więc tutaj Snoop DOGGY Dogg, Kurupt Young Gotti a nawet ś.p. Tupac Shakur. Tak naprawdę jedynym wielkim nieobecnym na tej płycie (z oczywistych powodów) jest Dr. D-R-E. Pierwsze skrzypce gra tutaj jednak sam gospodarz, spod którego ręki wyszło również kilka produkcji, m.in. prezentowane przeze mnie ostatnio w cyklu "Diggin' In The Videos" świetne "These Days", czy spokojne i stonowane "Where Are You Going?". Nie znajdziecie tutaj wulgarnych, pełnych przemocy tekstów typowych dla "gangsta rapu" - Nate Dizzle wykazuje w tym elemencie większą dojrzałość niż większość kolegów po fachu i skupia się na nieco bardziej poważnych topikach, przekazując słuchaczowi sporą dawkę własnych emocji ("I Don't Wanna Hurt No More", "Never Leave Me Alone", "Scared Of Love"). Oczywiście, płyta oferuje również nieco luźniejsze momenty, z tematyką kojarzoną jednoznacznie z obozem Dogg Pound Gangstaz, czyli beztroskie spędzanie czasu z kumplami ("Me And My Homies"), chillout przy ulubionej zielonej roślince ("Bag O' Weed"), oraz pielęgnowanie twardego wizerunku macho ("Stone Cold"). G is for the gang of money I makeF is for the gang of fools I breakU is for the undisputed champN is 'cause you never gonna get the mic backK is for the niggaz that I knock on they backDamn is feels good to see Long Beach on the mapTill the day I'm dead I'm gonna keep that shit realNow you niggaz know G-Funk's for real"G-Funk Classics Vol. 1 & 2" jest właśnie tym, na co wskazuje tytuł płyty - klasycznym, g-funkowym materiałem, który z pewnością przypadnie do gustu każdemu słuchaczowi, niezależnie od własnych, indywidualnych upodobań. To przyjemny, pełny ciepła materiał, który sprawdza się idealnie przy takiej letniej pogodzie jak dzisiaj. Jeśli kochasz kalifornijskie brzmienie, znasz na pamięć każdy fragment "The Chronic" i "Doggystyle", to koniecznie musisz sięgnąć po "G-Funk Classics" - to jest materiał właśnie dla ciebie. Pamiętaj - nikt nie zrobił i już nie zrobi tego lepiej niż Big Nate D-O-Double G. Rest in Peace Nate Dogg.Nate Dogg święcił swoje największe sukcesy, pomagając w stworzeniu kilku rapowych singli wszech czasów, jego solowa ścieżka była nierówna i pełna wybojów. To smutne, że często w przemyśle muzycznym ludzie obdarzeni największym talentem nie zawsze są tymi, którzy przykuwają największą uwagę widowni...

Niestety, Nate D-O-Double G wpisuje się w ten scenariusz idealnie.

Jako jeden z najciężej pracujących muzyków ery g-funku, nigdy nie zdobył należnego mu uznania za swoją pracę i wkład w rozwój tego popularnego nurtu. Nie było mu również dane cieszyć się sukcesem komercyjnym na poziomie osiągniętym przez jego sławniejszych kolegów z wytwórni Death Row Records. Praktyki biznesowe Suge Knight'a skutecznie blokowały solowy album Nate'a, mimo że prace nad nim zaczęły się już w 1993 roku.
Mało osób wie, że pierwotnie na płytę miały trafić takie klasyki jak "Ain't No Fun" i "Regulate". Priorytety wydawnicze Death Row zmusiły jednak Nathanel'a do oddania tych numerów debiutującym wcześniej kolegom.

Krążek "G-Funk Classics Vol. 1" został ukończony pod koniec 1995 roku ale z powodu przybycia do wytwórni Tupaca, wydanie materiału zostało wstrzymane. Płytę wypuszczono dopiero kilkanaście miesięcy później, na początku 1997 roku i był to niewątpliwie zły okres. Okręt o nazwie "Death Row" szedł nieubłaganie na dno i wszyscy zaczęli pomału opuszczać tonący statek, z głównym dystrybutorem wydawniczym - Interscope Records, na czele. Był to główny powód tego, że "G-Funk Classics Vol. 1" pojawiło się w sklepach jedynie na terenie Kanady i zostało szybko wycofane ze sprzedaży po czterech dniach od momentu premiery. Całe zdarzenie tylko przyśpieszyło decyzję Nate'a o odejściu z Death Row i latem 1998 roku, dwupłytowe teraz "G-Funk Classics Vol. 1 & 2" zadebiutowało wreszcie na rynku, nakładem Dogg Foundation Records.

Było to jednak stanowczo za późno, by album mógł liczyć na duży sukces komercyjny. W tym okresie, popularność Zachodniego Wybrzeża spadła praktycznie do zera a po "G-Funk erze" nie było już ani śladu.
Pomimo tego, że w momencie wydania brzmienie płyty było już mocno podstarzałe, każdy miłośnik luźnych, kalifornijskich dźwięków powinien dodać "G-Funk Classics Vol. 1 & 2" do kanonu osobistych klasyków. Produkcje na krążku, które dostarczyli m.in. Daz Dillinger, Johnny 'J', Sam Sneed, L.T Hutton, Soopafly, Warren G oraz sam Nate Dogg, są naprawdę pierwszorzędnej jakości i połączone z głębokim, pełnym luzu wokalem Nathanel'a dają naprawdę niesamowity efekt. To materiał idealny na takie słoneczne popołudnie jak dzisiaj, kiedy chcemy się po prostu zrelaksować na powietrzu przy dobrej muzyce. Ponieważ "G-Funk Classics" zostało nagrane jeszcze w Death Row, znajdziemy na nim gościnne zwrotki większości ludzi, którzy należeli w przeszłości do tej legendarnej wytwórni. Swoje wersy zapodają więc tutaj Snoop DOGGY Dogg, Kurupt Young Gotti a nawet ś.p. Tupac Shakur. Tak naprawdę jedynym wielkim nieobecnym na tej płycie (z oczywistych powodów) jest Dr. D-R-E. Pierwsze skrzypce gra tutaj jednak sam gospodarz, spod którego ręki wyszło również kilka produkcji, m.in. prezentowane przeze mnie ostatnio w cyklu "Diggin' In The Videos" świetne "These Days", czy spokojne i stonowane "Where Are You Going?".
Nie znajdziecie tutaj wulgarnych, pełnych przemocy tekstów typowych dla "gangsta rapu" - Nate Dizzle wykazuje w tym elemencie większą dojrzałość niż większość kolegów po fachu i skupia się na nieco bardziej poważnych topikach, przekazując słuchaczowi sporą dawkę własnych emocji ("I Don't Wanna Hurt No More", "Never Leave Me Alone", "Scared Of Love"). Oczywiście, płyta oferuje również nieco luźniejsze momenty, z tematyką kojarzoną jednoznacznie z obozem Dogg Pound Gangstaz, czyli beztroskie spędzanie czasu z kumplami ("Me And My Homies"), chillout przy ulubionej zielonej roślince ("Bag O' Weed"), oraz pielęgnowanie twardego wizerunku macho ("Stone Cold").

G is for the gang of money I make
F is for the gang of fools I break
U is for the undisputed champ
N is 'cause you never gonna get the mic back
K is for the niggaz that I knock on they back
Damn is feels good to see Long Beach on the map
Till the day I'm dead I'm gonna keep that shit real
Now you niggaz know G-Funk's for real

"G-Funk Classics Vol. 1 & 2" jest właśnie tym, na co wskazuje tytuł płyty - klasycznym, g-funkowym materiałem, który z pewnością przypadnie do gustu każdemu słuchaczowi, niezależnie od własnych, indywidualnych upodobań. To przyjemny, pełny ciepła materiał, który sprawdza się idealnie przy takiej letniej pogodzie jak dzisiaj.
Jeśli kochasz kalifornijskie brzmienie, znasz na pamięć każdy fragment "The Chronic" i "Doggystyle", to koniecznie musisz sięgnąć po "G-Funk Classics" - to jest materiał właśnie dla ciebie. Pamiętaj - nikt nie zrobił i już nie zrobi tego lepiej niż Big Nate D-O-Double G.

Rest in Peace Nate Dogg.







]]>
VA "Christmas On Death Row" (Klasyk Na Weekend)https://popkiller.kingapp.pl/2011-12-25,va-christmas-on-death-row-klasyk-na-weekendhttps://popkiller.kingapp.pl/2011-12-25,va-christmas-on-death-row-klasyk-na-weekendOctober 12, 2020, 12:00 amPaweł MiedzielecTuż przed świętami prezentowałem wam świetny numer "Santa Claus Go Straight To The Ghetto" w wykonaniu Snoop Doggy Dogga. Utwór ten towarzyszy mi od dobrych dziesięciu lat przy wigilijnym stole, podobnie zresztą jak cała kompilacja "Christmas On Death Row", wydana pierwotnie pod koniec 1996 roku.Wtedy wielka rodzina Death Row nadal trzymała się razem i wciąż trzęsła listami przebojów, ale sam label zaczął okazywać pierwsze oznaki słabości... Odejście współtwórcy sukcesu wytwórni (Dr. Dre) kilka miesięcy wcześniej oraz morderstwo jej największej gwiazdy (2Pac) z pewnością były gwoździem do trumny Tha Row i początkiem jej końca.Spore rozczarowanie i słabe recenzje, z jakimi spotkał się także długo oczekiwany follow-up klasycznego "Doggystyle" również nie poprawiły kondycji konglomeratu Suge Knight'a. Zamiast poszukiwać nowych gwiazd, które pomogą przetrwać czas kryzysu i wprowadzą markę Death Row w nowe millenium, budzący strach CEO postawił na szybki zastrzyk gotówki, który miały przynieść wydane w gorącym świątecznym okresie projekty, m.in. przywołane przeze mnie "Christmas On Death Row".Chociaż ze względu na słaby marketing, krążek odniósł znikomy sukces komercyjny sprzedając się w ilości "jedynie" 200 tysięcy egzemplarzy, to z biegiem lat dołączył on jednak do grona najbardziej niedocenionych pozycji lat 90-tych, stając się dla wielu klasykiem bez którego żadna gwiazdka nie ma racji bytu, podobnie jak bez "Home Alone" na Polsacie. "Christmas On Death Row" to bowiem całkiem udana próba schowania twardego gangsta rapu pod grubą warstwę melodyjnego brzmienia R'n'b. Płyta odzwierciedla dokładnie sytuację, w której Death Row znalazło się podczas Świąt Bożego Narodzenia 15 lat temu. Próba zdobycia nowych rynków zbytu przy jednoczesnym trzymaniu się kurczowo nurtu, który przyniósł wytwórni największy sukces jest widoczna w trackliście, na której największe gwiazdy labelu jak Snoop Doggy Dogg czy Tha Dogg Pound dzielą się miejscem z mniej uznanymi kolegami pokroju O.F.T.B. i Danny Boy'a. Całkowite złagodzenie wizerunku nigdy nie było opcją braną pod uwagę, ale na "Christmas On Death Row" Suge Knight i jego załoga prezentowali się najłagodniej jak tylko można. W końcu nawet najwięksi gangsterzy miękną troszkę w okresie Bożego Narodzenia i muszą to jakoś oddać w swoich tekstach.Mamy tu więc cały stos coverów wigilijnych kolęd jak "Silent Night", "Frosty The Snowman", "White Christmas", "O Holy Night" lub "Silver Bells", nagranych przez rzeszę nieznanych i zapomnianych już dzisiaj postaci jak Michel'le, B.G.O.T.I. czy 6 Feet Deep.Wciąż jednak pierwsze skrzypce grają tutaj prominentni przedstawiciele gangsta rapu jak Snoop Doggy Dogg ze swoją luźną interpretacją kultowego "Santa Claus Go Straight To The Ghetto" Jamesa Browna oraz That Dogg Pound w świeżym i pełnym pozytywizmu "I Wish".Na uwagę zasługują również nieco mocniejsze "Christmas In The Ghetto" od chłopaków z O.F.T.B. oraz spokojne i wzruszające "Be Thankful" Nate Dogg'a, na którym wspiera go jego kuzyn Butch Cassidy - to moja osobista wisienka na torcie jeśli chodzi o tę kompilację."Christmas On Death Row" przesłuchałem już niezliczoną ilość razy, ale w święta ta płyta brzmi jeszcze lepiej i zupełnie inaczej, niż na co dzień. Fakt, nie jest to typowy album z Death Row - niski poziom wulgarności i brak szczególnych kontrowersji, przyświecających jego powstaniu w zestawieniu z wyważonym tonem wypowiedzi oraz spokojnymi produkcjami może nie zaimponować słuchaczom w równym stopniu co "Doggystyle" czy "Dogg Food". Suge Knight i Death Row zaserwowało nam jednak udaną bożonarodzeniową składankę, pokazując nieznany ale potężny wokalny talent, jaki posiadało w swoich szeregach u szczytu popularności który mógł osiągnąć wiele, gdyby historia tego legendarnego labelu potoczyła się inaczej...Jeśli więc szukasz dobrej kolekcji rapowych kolęd z zachowaniem świątecznego klimatu i odrobiną nutki R'n'b' - "Christmas On Death Row" jest albumem, który powinieneś odpalić w przerwach między konsumpcją karpia a kolejnym seansem Kevina. Wesołych Świąt! "Santa Claus Go Straight To The Ghetto" w wykonaniu Snoop Doggy Dogga. Utwór ten towarzyszy mi od dobrych dziesięciu lat przy wigilijnym stole, podobnie zresztą jak cała kompilacja "Christmas On Death Row", wydana pierwotnie pod koniec 1996 roku.
Wtedy wielka rodzina Death Row nadal trzymała się razem i wciąż trzęsła listami przebojów, ale sam label zaczął okazywać pierwsze oznaki słabości...
Odejście współtwórcy sukcesu wytwórni (Dr. Dre) kilka miesięcy wcześniej oraz morderstwo jej największej gwiazdy (2Pac) z pewnością były gwoździem do trumny Tha Row i początkiem jej końca.
Spore rozczarowanie i słabe recenzje, z jakimi spotkał się także długo oczekiwany follow-up klasycznego "Doggystyle" również nie poprawiły kondycji konglomeratu Suge Knight'a. Zamiast poszukiwać nowych gwiazd, które pomogą przetrwać czas kryzysu i wprowadzą markę Death Row w nowe millenium, budzący strach CEO postawił na szybki zastrzyk gotówki, który miały przynieść wydane w gorącym świątecznym okresie projekty, m.in. przywołane przeze mnie "Christmas On Death Row".
Chociaż ze względu na słaby marketing, krążek odniósł znikomy sukces komercyjny sprzedając się w ilości "jedynie" 200 tysięcy egzemplarzy, to z biegiem lat dołączył on jednak do grona najbardziej niedocenionych pozycji lat 90-tych, stając się dla wielu klasykiem bez którego żadna gwiazdka nie ma racji bytu, podobnie jak bez "Home Alone" na Polsacie.

"Christmas On Death Row" to bowiem całkiem udana próba schowania twardego gangsta rapu pod grubą warstwę melodyjnego brzmienia R'n'b.
Płyta odzwierciedla dokładnie sytuację, w której Death Row znalazło się podczas Świąt Bożego Narodzenia 15 lat temu. Próba zdobycia nowych rynków zbytu przy jednoczesnym trzymaniu się kurczowo nurtu, który przyniósł wytwórni największy sukces jest widoczna w trackliście, na której największe gwiazdy labelu jak Snoop Doggy Dogg czy Tha Dogg Pound dzielą się miejscem z mniej uznanymi kolegami pokroju O.F.T.B. i Danny Boy'a. Całkowite złagodzenie wizerunku nigdy nie było opcją braną pod uwagę, ale na "Christmas On Death Row" Suge Knight i jego załoga prezentowali się najłagodniej jak tylko można. W końcu nawet najwięksi gangsterzy miękną troszkę w okresie Bożego Narodzenia i muszą to jakoś oddać w swoich tekstach.
Mamy tu więc cały stos coverów wigilijnych kolęd jak "Silent Night", "Frosty The Snowman", "White Christmas", "O Holy Night" lub "Silver Bells", nagranych przez rzeszę nieznanych i zapomnianych już dzisiaj postaci jak Michel'le, B.G.O.T.I. czy 6 Feet Deep.
Wciąż jednak pierwsze skrzypce grają tutaj prominentni przedstawiciele gangsta rapu jak Snoop Doggy Dogg ze swoją luźną interpretacją kultowego "Santa Claus Go Straight To The Ghetto"Jamesa Browna oraz That Dogg Pound w świeżym i pełnym pozytywizmu "I Wish".
Na uwagę zasługują również nieco mocniejsze "Christmas In The Ghetto" od chłopaków z O.F.T.B. oraz spokojne i wzruszające "Be Thankful"Nate Dogg'a, na którym wspiera go jego kuzyn Butch Cassidy - to moja osobista wisienka na torcie jeśli chodzi o tę kompilację.

"Christmas On Death Row" przesłuchałem już niezliczoną ilość razy, ale w święta ta płyta brzmi jeszcze lepiej i zupełnie inaczej, niż na co dzień. Fakt, nie jest to typowy album z Death Row - niski poziom wulgarności i brak szczególnych kontrowersji, przyświecających jego powstaniu w zestawieniu z wyważonym tonem wypowiedzi oraz spokojnymi produkcjami może nie zaimponować słuchaczom w równym stopniu co "Doggystyle" czy "Dogg Food". Suge Knight i Death Row zaserwowało nam jednak udaną bożonarodzeniową składankę, pokazując nieznany ale potężny wokalny talent, jaki posiadało w swoich szeregach u szczytu popularności który mógł osiągnąć wiele, gdyby historia tego legendarnego labelu potoczyła się inaczej...

Jeśli więc szukasz dobrej kolekcji rapowych kolęd z zachowaniem świątecznego klimatu i odrobiną nutki R'n'b' - "Christmas On Death Row" jest albumem, który powinieneś odpalić w przerwach między konsumpcją karpia a kolejnym seansem Kevina. Wesołych Świąt!







]]>
Nathaniel "Nate Dogg" Hale (1969-2011) - pośmiertne spojrzenie Mesahttps://popkiller.kingapp.pl/2011-03-23,nathaniel-nate-dogg-hale-1969-2011-posmiertne-spojrzenie-mesahttps://popkiller.kingapp.pl/2011-03-23,nathaniel-nate-dogg-hale-1969-2011-posmiertne-spojrzenie-mesaOctober 31, 2021, 1:04 amAdmin strony"Świat hip hopu ucierpiał", "Całe rapowe środowisko poniosło nieodżałowaną stratę" - te i podobne opinie słyszałem w ostatnich dniach wielokrotnie. Nie oddają całej prawdy. Nate Dogg był wielki. Odmienił oblicze rapu, fakt, ale wyjąwszy go z hiphopowego kontekstu mamy do czynienia z artystą kompletnym. Z wokalem, który nie miał sobie podobnych. Precyzyjnie cięte słowa, niemal żadnych westchnień czy okrzyków w tle, pełna dyscyplina przed mikrofonem - Hale operował głosem w sposób, spod którego prześwitywała trzyletnia służba w US Marines.Drogę do sławy (nie popularności - sławy!) torował sobie między twardymi łokciami gangsta raperów. Soulowe wokalizy i przystępne, choć nigdy infantylne melodie to dość egzotyczna przyprawa do historii o mordowaniu funkcjonariuszy LAPD. Kalifornijskie słońce nie pozwalało jednak spinać się nazbyt długo i dla wszystkich wyznawców g-funku wkrótce stało się jasne, że bez dobrego, śpiewanego refrenu na dłuższą metę robi się nudno. A Nate Dogg był pionierem takich rozwiązań.Postawa Clinta Eastwooda, wiecznie ten sam wyraz twarzy i gangsterski etos kontrastowały ze wszystkim, co dotychczas widział i słyszał pościelowy rhythm and blues. Z drugiej strony Nate, jak każdy człowiek obdarzony talentem, czasem odsłaniał swoją wrażliwą stronę; jak wtedy, gdy śpiewał "I'm just a man scared of love/that's why I don't have a lady", "Anyone who feels that I ain't been hurt enough/You best duck or get stuck/Cos man I been hurtin for months" czy "I need me a bitch/just to make my ex feel mad" (Nathaniel, zdawałoby się mistrz opanowania, podpalił niegdyś w szale dom swojej byłej kobiety).Jakieś dwa miesiące temu spreparowałem dwie różne wersje zwrotek poświęconych mojemu "hero". Udowadniałem jego wpływ na mnie, wspominałem, jak pierwszy raz usłyszałem go wraz z Dogg Pound w 1998 r. Przekonywałem, że to wokalna potęga, która zdarza się raz na 3 dekady.Żadna kombinacja wersów nie zbliżała się jednak do precyzyjnego odwzorowania moich emocji. W dniu, w którym pisałem o Nate Doggu pod blok podjechał mój kumpel, dudniąc g-funkiem od Mistrza. Wsiadłem do samochodu i w dziwnej konfiguracji kaca, zamułki i głodu dźwięków poczułem ukłucie wzruszenia. Pomyślałem o "king of g-funk, the one and only"; jak leży gdzieś pod Los Angeles przykuty do łóżka po dwóch udarach, odpowiada spojrzeniem w górę na pytanie "czy chce mu się pić". Smutek przemożny ogarnął mnie i wiedziałem już, że nie dość przenikliwe obserwacje wylecą razem z obiema zwrotkami do kosza. Że mogę poradzić sobie z pisaniem o "ludziach mi bliskich" - takich, jak Pjus czy moja przyjaciółka od 20 lat - a z jakiegoś powodu nie potrafię wypowiedzieć się nt. najważniejszego dla mnie wokalisty. Artysty, który przeleżał trzy lata nie ruszając kończynami, by opuścić Long Beach i swoich fanów na zawsze 15 marca 2011 r.Odszedł cesarz, a wcześniej książe (R.I.P. Pimp C) i z wielkiej czwórki od lat ubarwiającej rap niebanalnym śpiewem zostało dwóch; król Devin i generał Z-Ro. Nie dajmy odejść im na muzyczną emeryturę."Świat hip hopu ucierpiał", "Całe rapowe środowisko poniosło nieodżałowaną stratę" - te i podobne opinie słyszałem w ostatnich dniach wielokrotnie.Nie oddają całej prawdy. Nate Dogg był wielki.

Odmienił oblicze rapu, fakt, ale wyjąwszy go z hiphopowego kontekstu mamy do czynienia z artystą kompletnym. Z wokalem, który nie miał sobie podobnych. Precyzyjnie cięte słowa, niemal żadnych westchnień czy okrzyków w tle, pełna dyscyplina przed mikrofonem - Hale operował głosem w sposób, spod którego prześwitywała trzyletnia służba w US Marines.

Drogę do sławy (nie popularności - sławy!) torował sobie między twardymi łokciami gangsta raperów. Soulowe wokalizy i przystępne, choć nigdy infantylne melodie to dość egzotyczna przyprawa do historii o mordowaniu funkcjonariuszy LAPD. Kalifornijskie słońce nie pozwalało jednak spinać się nazbyt długo i dla wszystkich wyznawców g-funku wkrótce stało się jasne, że bez dobrego, śpiewanego refrenu na dłuższą metę robi się nudno. A Nate Dogg był pionierem takich rozwiązań.

Postawa Clinta Eastwooda, wiecznie ten sam wyraz twarzy i gangsterski etos kontrastowały ze wszystkim, co dotychczas widział i słyszał pościelowy rhythm and blues. Z drugiej strony Nate, jak każdy człowiek obdarzony talentem, czasem odsłaniał swoją wrażliwą stronę; jak wtedy, gdy śpiewał "I'm just a man scared of love/that's why I don't have a lady", "Anyone who feels that I ain't been hurt enough/You best duck or get stuck/Cos man I been hurtin for months" czy "I need me a bitch/just to make my ex feel mad" (Nathaniel, zdawałoby się mistrz opanowania, podpalił niegdyś w szale dom swojej byłej kobiety).

Jakieś dwa miesiące temu spreparowałem dwie różne wersje zwrotek poświęconych mojemu "hero". Udowadniałem jego wpływ na mnie, wspominałem, jak pierwszy raz usłyszałem go wraz z Dogg Pound w 1998 r. Przekonywałem, że to wokalna potęga, która zdarza się raz na 3 dekady.

Żadna kombinacja wersów nie zbliżała się jednak do precyzyjnego odwzorowania moich emocji. W dniu, w którym pisałem o Nate Doggu pod blok podjechał mój kumpel, dudniąc g-funkiem od Mistrza. Wsiadłem do samochodu i w dziwnej konfiguracji kaca, zamułki i głodu dźwięków poczułem ukłucie wzruszenia. Pomyślałem o "king of g-funk, the one and only"; jak leży gdzieś pod Los Angeles przykuty do łóżka po dwóch udarach, odpowiada spojrzeniem w górę na pytanie "czy chce mu się pić". Smutek przemożny ogarnął mnie i wiedziałem już, że nie dość przenikliwe obserwacje wylecą razem z obiema zwrotkami do kosza. Że mogę poradzić sobie z pisaniem o "ludziach mi bliskich" - takich, jak Pjus czy moja przyjaciółka od 20 lat - a z jakiegoś powodu nie potrafię wypowiedzieć się nt. najważniejszego dla mnie wokalisty. Artysty, który przeleżał trzy lata nie ruszając kończynami, by opuścić Long Beach i swoich fanów na zawsze 15 marca 2011 r.

Odszedł cesarz, a wcześniej książe (R.I.P. Pimp C) i z wielkiej czwórki od lat ubarwiającej rap niebanalnym śpiewem zostało dwóch; król Devin i generał Z-Ro. Nie dajmy odejść im na muzyczną emeryturę.


]]>