Trzynastego września 1996 roku miałem 6 lat – w tym wieku powoli już zaczyna się coś tam zapamiętywać na trwałe oraz poznawać rzeczy, do których po latach będziemy wracać z ogromnym sentymentem. W czasie, gdy Tupac Amaru Shakur walczył w szpitalu o życie, kolejny raz w ciągu zaledwie dwóch lat balansując na granicy życia i śmierci, nie miałem oczywiście pojęcia, kim był, o co walczył, co reprezentował, ani nie przewidywałem, że jego twórczość już niedługo okaże się dla mnie aż tak istotna…
Jakimś cudem w tyle głowy zapisał mi się jednak obraz wiadomości w telewizji, gdzie z medialną mieszanką sensacji i chłodnego opanowania podawano informację o tym, że gdzieś w odległym USA w wyniku przemocy zginął młody, utalentowany raper. Wszystko kojarzę jak przez mgłę i nie potrafię wytłumaczyć, czemu tak utknęło mi to w pamięci. Kilka lat później, gdzieś około roku 2001, wątek ‘Paca przewinął się ponownie, gdy na urodziny, idąc za radą brata, który gdzieś tam zasłyszał „California Love”, zażyczyłem sobie dwupłytową składankę „Greatest Hits” 2Paca… The rest is history.
Jednym z numerów, w których od razu się zakochałem, było „Brenda’s Got A Baby” – zarapowany z niezwykłym przejęciem storytelling opowiadający tragiczną historię nieletniej matki, singiel z „2Pacalypse Now”. Z początku oczywiście nie rozumiałem zbyt dobrze tekstów, ale sam wokal, pełen pasji i charyzmy, a także klimat utworów takich jak ten, „Keep Ya Head Up” czy królujących już niedługo na rotacji mojej Biblii Czarnej Muzyki MTVBase kawałków „Until The End of Time” i „Letter 2 My Unborn Child”, miały w sobie coś magnetycznego. Przez kolejne lata stopniowo zagłębiałem się coraz bardziej w twórczość już wtedy legendarnego rapera, nadrabiając płyty, czytając wszelkie dostępne na polskim rynku książki czy oglądając filmy i wywiady… Muzyka 2Paca stała się też dla mnie w wielu momentach odskocznią od wszystkiego, a w trudniejszych chwilach zacząłem do niej uciekać, szukając ujścia nagromadzonych emocji. Niezależnie czy był to gniew, bunt, bezsilność, smutek, radość, miłość czy zaduma – to naprawdę działało, Pac miał numer na każdy nastrój.
Kiedy więc w tym roku wspólnie z bratem, naszym naczelnym ogarniaczem wyjazdu Hawajem i koleżanką Izą rzuciliśmy się na głęboką wodę, spakowaliśmy manatki i wyruszyliśmy na 3 tygodniowy trip po Zachodnim Wybrzeżu, podśpiewując „Californiaaaaa knows how to partyyyy”, spodziewałem się, że i duch Paca będzie gdzieś obecny. Jak się okazało, nie myliłem się. Już na pierwszej imprezie w klubie Moon na 53. piętrze wieżowca w Vegas z głośników poleciał słynny szlagier z Dre, jak zawsze podrywając z miejsca nawet tych najbardziej zamulonych bywalców. Podobnie było w San Francisco przy okazji imprezy, podczas której wystapił MGK. To jednak nic takiego – przecież w Warszawie też ciągle katują ten sam numer, prawda? Ano fakt, ale było w tym coś więcej i ciężko opisać uczucie, gdy idąc przez ulicę w centrum San Francisco widzisz gościa z wielkim oldschoolowym boomboxem Ala Radio Raheem, grającego „Changes”, jak gdyby ten numer dopiero miał premierę, lub gdy przeglądając koszulki na ulicznym straganie w Venice Beach łapiesz się na tym, że podbijasz lecące z głośników linijki Paca. Some things will never change.
Jak każdy fan Tupaca, przez lata naoglądałem się też dokumentów, próbujących odtworzyć zdarzenia z nocy 7 września 1996 roku, przeczytałem kilka książek, zarówno podchodzących do tematu od strony detektywistycznej, jak i zawierających naoczne relacje świadków (jak „Got Your Back” prywatnego ochroniarza Paca Franka Alexandra) i można powiedzieć, że wyrobiłem sobie całkiem niezły obraz tego, jak musiały przebiegać tamte pechowe minuty na skrzyżowaniu ulic Flamingo i Koval w Las Vegas. Jedno jednak teoria, co innego faktycznie znaleźć się w tym miejscu… Miejscu na pozór zwyczajnym, ruchliwym i niczym nie wyróżniającym się spośród innych ulic stolicy Nevady. Nie uświadczycie tam żadnej tablicy pamiątkowej, samochody jak jeździły, tak jeżdżą… Life goes on.
Mnie osobiście jednak wizyta tam wzięła z zaskoczenia i mimo, że planowaliśmy ją od początku, postawienie stopy na skrzyżowaniu Koval i Flamingo Road trochę mnie przerosło, okazując się doświadczeniem z gatunku „słodko-gorzkich”. Stojąc przed tymi samymi światłami, na których 20 lat wcześniej śmiertelne kule sięgnęły klatki piersiowej Tupaca, poczułem przygnębienie i smutek, serce zaczęło mi mocniej bić, a uśmiech i beztroska sprzed kwadransa totalnie zniknęły. Cały ten potężny ładunek emocjonalny i świadomość miejsca sprawiły, że oglądając później swoje zdjęcia stamtąd, nie poznałem się...
Następnym przystankiem w naszym tripie „śladami 2Paca” po Kalifornii był opisany w poprzednim odcinku przez Mateusza „Hood Trip”, gdzie ojczym The Game’a obwożąc nas po South Central opowiadał nam o zabójstwie Paca z perspektywy „wiedzy ulicznej”, szeptanej. Pomimo, że nie poznałem w tym aspekcie wiele nieznanych wcześniej szczegółów, to jednak poczułem pewną satysfakcję i uczucie „klamry”, słysząc potwierdzenie przeważającej od lat wśród osób zagłębionych w temat teorii o odwecie Cripsów (na czele z Andersonem „Baby” Lanem) za bójkę w hali MGM Grand po walce Tysona.
Jednym z przystanków, w które zabrał nas Hodari, był najbardziej znany mural 2Paca w tej okolicy, umiejscowiony w Crenshaw. Nie zabawiliśmy tam długo, słysząc „szybko panowie, robimy zdjęcia i uciekamy jak najdalej bo to teren Cripsów a ja jestem Bloodem", ale było warto. Przejeżdżając przez kolejne ulice i przecznice „zakazanych” dzielnic L.A. widzieliśmy też pamiętne miejscówki z klipu Shakura „To Live & Die In L.A.”, takie jak Slauson Swap Meet w South Central, obecnie przemianowany na Super Mall. Ta legendarna miejscówka w latach 90., a nawet jeszcze 2000-nych stanowiła osiedlowe centrum handlowe, gdzie obracano m.in. podziemnymi albumami rapowymi, a wschodzący MC’s rozstawiali się z głośnikami i puszczali swoje nagrania, budując uliczny hype i pchając kasety oraz CD’s z bagażnika.
Ostatni z naszych czterech dni spędzonych w L.A. również nie szczędził nam wrażeń, w dużej mierze dzięki gościnności mojego dobrego znajomego, rapera Louis Kinga, którego wreszcie miałem okazję poznać osobiście, gdy dotarliśmy do Miasta Aniołów. Mega sympatyczny MC, który przez ostatnie lata jeździł w trasy z The Outlawz jako ich support, przyjął nas jak na najlepszego gospodarza przystało. Mieliśmy też okazję usłyszeć historie z pierwszej ręki o zmarłym w zeszłym roku tragicznie Husseinie Fatalu, którego nasz znajomy wspominał jako świetnego gościa, bardzo przywiązanego do rodziny i nieustannie podkreślającego jej wagę w życiu - przy tym rodziny nie tylko z więzów krwi, ale i tej "nabytej", złożonej z najbliższych przyjaciół.
Pierwszego dnia udaliśmy się na miejscówkę w Santa Monica potocznie znaną jako "Top of the world", z której widać całe wybrzeże i panoramę miasta (fot. powyżej, sprawdzajcie jak ów "Szczyt świata" prezentuje się w dzień w obiektywie i w rytm rapu Louis Kinga), a potem pojechaliśmy z Louisem do studia. Ostatniego dnia wieczorem wybraliśmy się natomiast wspólnie na spotkanie organizowane przez fundację Aim4TheHeart.org, prowadzone przez mentorkę, przyjaciółkę i byłą menedżerkę 2Paca, Leilę Steinberg (możecie kojarzyć jej nazwisko i postać chociażby z wstępu do zbioru wierszy The Rose that Grew from Concrete), a współorganizowane przez Louisa, który pełni tam obecnie funkcję "Activities Director".
Aim4TheHeart powstało w 1996 roku z inicjatywy Leili i skupiało się na prowadzeniu warsztatów pisarskich dla młodzieży. W spotkaniach odbywających się jeszcze wtedy w Santa Rosa brał udział sam Tupac, a obecnie dziedzictwo to jest kontynuowane celem dalszej pomocy młodzieży „at-risk” i budowania pozytywnych wzorców w społeczności oraz zachęcania do wyrażania uczuć poprzez sztukę. Spotkanie w Santa Monica, na które trafiliśmy 15 czerwca, miało klimat poetyckiego spoken word, w dużej mierze afro-centrycznego, poruszającego problemy społeczno-polityczne i kwestie rasowe w USA.
Jakby tego było mało, na koniec wieczoru z 15 na 16 czerwca, czyli dokładnie w urodziny Tupaca (June 16th, 1971, Mama gave birth to a hell-raisin' heavenly son), wydarzyło się coś zupełnie niewiarygodnego i mieliśmy okazję usłyszeć na żywo tribute dla Paca autorstwa Shocka G, lidera Digital Undergroundi człowieka, u którego boku Pac po raz pierwszy zaistniał na scenie rapowej, nawijając zwrotkę w klasycznym „Same Song”! Jak do tego doszło i jak wyglądały kulisy, dowiecie się już w następnym odcinku…
Póki co odpalajcie przepiękną interpretację „I Ain’t Mad At Cha” w wykonaniu Shocka G, Louis Kinga i House of Vibe All Stars... Rest In Peace Tupac Amaru Shakur.
KONKURS:
A w nim do wygrania pakiet zawierający:
- "The Documentary 2" The Game'a z autografem!
- "When It's Dark Out" G-Eazy'ego z autografem!
- Oryginalny t-shirt The Game'a od BWSPoland
- buty Reebok Classic (których ambasadorem jest Kendrick Lamar) od Reebok Polska
- bon na 200 zł do wydania w California Skateshop
PYTANIE #6:
Na ostatnim znanym zdjęciu, które wykonano 2Pacowi przed śmiercią, miał on na sobie pewien łańcuch. Co przedstawiał i z jakiej okazji Pac go sobie sprawił?
Odpowiedzi na WSZYSTKIE pytania wyślijcie łącznie mailem gdy ukaże się ostatnie z nich (napiszemy na jaki email i jaki temat wiadomości wpisać). Na razie macie trochę czasu na znalezienie poprawnej odpowiedzi.
Komentarze