24 września 2016 roku... Jestem pewien, że tę datę zapamiętam na długo. W krakowskiej Tauron Arenie odbył się wtedy ogromny event BURN Battle School Remixed - zorganizowane przez producentów owego "płonącego" energetyka kilkugodzinne święto hip-hopu. Głównym powodem, dla którego ja (i kamerzysta Tomek z niezawodnego The Distance Vision) jak najszybciej zarezerwowałem sobie bilet (darmowy - pula wyczerpała się bardzo szybko) - a potem zacząłem drążyć dziurę w brzuchu redaktorowi naczelnemu, aby czym prędzej ogarniał akredytacje dziennikarskie - były występy dwóch absolutnych legend hip-hopu. Busta Rhymes? Sam Ojciec Chrzestny Grandmaster Flash? Nie ma, że boli, obecność była obowiązkowa.
Przed samymi koncertami, o godzinie 17.00, wzięliśmy udział w konferencji prasowej z udziałem Busty - jej pierwszą część możecie zobaczyć już na portalu, druga wlatuje już dziś. Busta przybył z lekkim opóźnieniem, przez co konferencja zakończyła się niemal dokładnie wtedy, gdy zaczęła impreza, a decki przejął DJ Mesia. Dziennikarzy zaprowadzono do specjalnego press-roomu (bezapelacyjnie najlepszego, najbardziej, rzekłbym "wykwintnego", w jakim miałem okazję być do tej pory...) i wytłumaczono zasady. Żadnych filmów, jedynie zdjęcia, które wolno robić z fosy przez trzy pierwsze utwory artysty - po tym czasie ochrona wyprowadza stanowczo z fosy.
Uzbrojeni w aparaty, ruszyliśmy więc na łowy (efekty możecie zobaczyć poniżej, fotorelacja jest autorstwa Jakuba Sandeckiego). Mistrzem ceremonii był roześmiany i energiczny Duże Pe, który między koncertami serwował klasyki polskiego hip-hopu z przeróżnych lat. A wszystko to na ogromnej scenie, ucharakteryzowanej na upstrzony graffiti blok i ulicę z Bronxu lat 70' (w komplecie z sygnalizatorem ruchu "Idź - Nie przechodź", a nawet z parą buchającą ze studzienek kanalizacyjnych...). W głębi areny postawiono ściankę, na której grafficiarze tworzyli dedykowaną eventowi wrzutę.
Z lekkim opóźnieniem, koło godziny 20.00 za wheels of steel wkroczył Grandmaster Flash. Kto oczekiwał oklepanego występu starego dziadka, dinozaura z zamierzchłych czasów - pomylił się srodze. Flash co rusz krzyczał do mikrofonu, rozkazując robić hałas, często opuszczał swoje stanowisko, by rozruszać tłum... Zupełnie, jakby grał w jednej z kultowych block parties na Bronksie, a nie w gigantycznej arenie przed setkami słuchaczy. Flash zapewnił niemal nieskończony strumień hip-hopowych klasyków, swoisty elementarz każdego DJ'a - kultowe utwory, z których sample stanowią podstawy legendarnych sztosów ("Apache" The Incredible Bongo Band!), nieśmiertelne utwory funku, disco czy popu (łezka mi się w oku zakręciła, gdy z głośników poleciało "Let's Dance" ś.p. Davida Bowie...) - by potem przejść do ataku hip-hopowymi evergreenami. Czego tam nie było! Dr. Dre & Snoop Dogg, House of Pain, The Fugees, Coolio, Cypress Hill... A także ten najważniejszy singiel - "The Message". Kapitalny występ.
Krótka przerwa - i na scenę wkroczył pulchniutki Ostry. Patrząc na koncert z trybun, zauważyliśmy, że to właśnie na jego koncert zgromadziło się najwięcej ludzi - i nie dziwota, bo kto jak kto, ale Ostry wie, jak rozkręcić niezapomniane imprezy... To facet, który ma za sobą tysiące koncertów - a wciąż bije z niego radość, jakby był to jego pierwszy. Gadał z publicznością, sypał żarcikami, ironicznie komentując swój wygląd ("Zapraszam na gimnastykę z wujkiem Ostrym"!), szczerze i z wdzięcznością mówiąc o swojej rodzinie - i grając hit za hitem. "Psychologia tłumu", "Mały szary człowiek", "Po drodze do nieba", "Kto gasi światło"... nie zabrakło także "Kochanej Polski". Pod koniec koncertu Grandmaster stanął za DJ'em, słuchając koncertu z wyraźną aprobatą na twarzy... Ostry, widząc go, zawołał do niego: "I wish You were my dad"! Coś pięknego.
Przed występem Busty mieliśmy okazję zobaczyć reprezentację jeszcze jednego elementu hip-hopu - showcase breakdancerów BURN Battle School. Naprzeciwko siebie dwie drużyny - Polska vs. "reszta świata". Przez ok. 20 minut patrzyliśmy w niemym podziwie na najbardziej szalone taneczne wygibasy, jakie można sobie wyobrazić... Szpagaty, stanie na głowie - nawet gdybym znał słowniczek breakdancerów, nie potrafiłbym słowami opisać, co oni tam wyprawiali. Dodać do tego konferansjerkę organizatorów BURN Battle School, Vladeego i MC Trixa - prawdopodobnie najbardziej kipiącego zajafką wariata na tej ziemi - i mamy doprawdy niezwykłe doświadczenie.
Wkrótce potem nadeszła pora na gwiazdę wieczoru. Potężny Busta, wsparty przez DJ'a Scratcha za deckami, wszedł dostojnie na scenę i bez zbędnych ceregieli zaczął atakować klasykami, począwszy od "Everybody Rise". Były momenty, gdy walczył nieco z jakby niemrawą publicznością - ale im dalej, tym rozkręcał imprezę coraz bardziej. Przy "I Know What You Want", czy zwłaszcza megaenergicznym "Break Ya Neck" publiczność szalała. A było jeszcze "Everything Remains Raw", "It's a Party", "Put Your Hands Where My Eyes Can See", "Woo-Hah!", moje ulubione "Holla" (szkoda, że nie w całości), dwie wersje zwrotki z "Look at Me Now" Chrisa Browna - w tym mocny, reggaeowy remix, przy któym Busta popisał się znakomitym speed-rapem... Było też sporo momentów celebracji - jak oznajmił Busta, trzymając w dłoni okazałą butelkę szampana - 24 września 1991 roku to symboliczna data poczatku jego kariery (mimo że nagrywał już wcześniej, jako członek Leaders of the New School). To wtedy światło dzienne ujrzał album A Tribe Called Quest, "The Low End Theory", z kultowym singlem "Scenario"... Busta, tryskając szampanem w publiczność, oficjalnie świętował okrągły jubileusz (a publiczność odśpiewała mu sto lat) - a przy okazji uczcił pamięć niezapomnianego Phife Dawga. Odrobinę wcześniej oddał hołd bliskiemu przyjacielowi, "najlepszemu producentowi, z jakim miał okazję współpracować" - J Dilli. Z fotografiami Jaya na ekranie nad sceną, Busta i Scratch zagrali serię utworów na podkładach Jaya, począwszy od "Genesis"... Magiczny moment.
Cały ten event przepełniony był swoistą magią. Tego wieczoru liczył się tylko hip-hop i jego cztery filary, jego przeszłość i przyszłość. Jak wołał jeden z rozradowanych dziennikarzy - Marek Marczak z glamrap.pl, którego pozdrawiam - rzadko się zdarza, żeby czuł się na jakimś koncercie tak "uhiphopowiony". Znakomity event, podziwu godna organizacja, świetna atmosfera - gdybyśmy stawiali oceny, byłaby mocna pięć z plusem.
Poniżej - fotorelacja Kuby Sandeckiego. Fotki autorstwa The Distance Vision znajdziecie na ich facebookowym fanpage'u.
Komentarze