Minęło kilkanaście lat od kiedy West Coast rap zszedł z piedestału jaki zajmował do drugiej połowy lat 90-tych. Wymykający się z rąk konflikt East/West zakończony morderstwami Tupaca Shakur'a oraz Biggie Smalls'a i gwałtowny upadek wytwórni Death Row Records sprawiły, że przemysł muzyczny zaczął się odwracać plecami od kalifornijskiego gangsta rapu, który popadł wraz ze swoimi reprezentantami w niełaskę na wiele lat. Tendencja ta utrzymywała się również przez większą część ubiegłej dekady, kiedy to większość raperów z zachodniego wybrzeża zmuszona była wydawać swoje nowe projekty własnym sumptem i praktycznie nikt z wyjątkiem Game'a nie liznął fejmu na mainstream'owym poziomie...
W efekcie czego spora ilość talentów, jaki objawił się w Kalifornii w ostatnim dziesięcioleciu nigdy nie spełniła (nie do końca z własnej winy) pokładanych w nich nadziei. Część raperów tego "zmarnowanego pokolenia" jak Jay Rock, Nipsey Hussle czy Glasses Malone nadal walczy o poklask mainstreamu, dlatego nie uwzględniałem ich w moim zestawieniu. Wolałem się skupić przekrojowo na graczach, którzy albo nigdy nie zmaksymalizowali swojego talentu a ich kariera solowa wbrew przewidywaniom nie nabrała rozpędu (mimo że nadal liczą się w grze), lub postaciach mających wszystkie możliwe narzędzia by odnieść sukces którzy zgaśli równie szybko jak wystartowali. Ranking jest subiektywny, chociaż po tylu latach śledzenia kalifornijskiej sceny myślę że wybrałem do niego najlepszych kandydatów z możliwych - zapraszam więc do lektury na temat najbardziej zmarnowanych talentów w historii zachodniego wybrzeża: nieprzeciętnych postaci którym jednak zabrakło postawienia w swojej karierze przysłowiowej kropki nad "i"...
10. Crooked I
Mój osobisty nieodżałowany talent. Gość którego porównywano z największymi ikonami hip-hopu, jeśli chodzi o liryczne umiejętności i jedna z największych ofiar załamania koniunktury na zachodnim wybrzeżu, będącej następstwem wojny East/West. Crooked I sukcesu szukał w wielu wytwórniach - od Virgin Records, przez Death Row aż po niezależny rynek i znalazł go częściowo, dzięki wstąpieniu w szeregi Slaughterhouse. Jego solowa kariera jest jednak przykładem zmarnowanego talentu o niewyobrażalnych proporcjach, które powinny być gwarantem tego, że jedynym limitem wykorzystania pełni swoich umiejętności będzie jedynie niebo i własna wyobraźnia. Przy tym miał to szczęście, że pochodził z Long Beach i miał za sobą wsparcie wszystkich legend tego regionu... przynajmniej na początku. W młodości miał okazję toczyć freestyle'owe bitwy do klasycznych bitów, które potem zasilały takie ultra klasyki jak "Doggystyle" czy "Murder Was The Case". Potem dostał zadanie od samego Suge Knight'a by wprowadzić Death Row w XXI wiek i stać się twarzą wytwórni w nowej erze. Pomimo tego, że narobił swoją osobą mnóstwo szumu a słuchacze z obu wybrzeży zachwycali się jego flow i tym jak tnie swoją nawijką na plasterki każdy bit i każdego oponenta, sprawdzając przy okazji z wypiekami na twarzy każdy nowy kawałek, przez prawie 20 lat swojej działalności jako mc nigdy nie udało mu się wydać pełnoprawnego longplaya, który można by z dumą postawić sobie na półce. Nie jest nim "Apex Predator"ani "Sex, Money and Hip-Hop", nie są nim wypuszczone własnym sumptem mixtape'y typu "Young Boss Vol. 2", nie jest nim również kompilacja materiału nagranego w Death Row pod nazwą "Hoodstar". Dziś Crooked Inie potrzebuje już solowej płyty aby odnieść sukces i ugruntować swoją pozycję na scenie - osiągnął to wszystko przy pomocy swojej ekipy i Eminem'a. Nadal jednak, włączając którykolwiek jego kawałek z jakiegokolwiek okresu można usłyszeć jak wiele straciliśmy i "co by było": gdyby Virgin nigdy nie odstawił rapu na boczny tor, gdyby Death Row nigdy nie upadło, gdyby zamiast Tha Row wybrał Aftermath i gdyby wydał chociaż jeden z nagranych przez siebie kilku albumów w odpowiednim momencie. It's a damn shame...
09. Lil' Eazy
Wydawać by się mogło, że posiadanie sławnego ojca będącego ikoną swojego gatunku i chodzącą legendą może tylko pomóc i otwierać każde drzwi w showbiznesie, niedostępne na ogół dla zwykłych śmiertelników. Nic bardziej mylnego - wystarczy spojrzeć na kariery synów znanych raperów na przykładzie tej dwójki. Curtis Young, znany wcześniej jako Hood Surgeon jest potomkiem Dr. Dre, zaś Lil' Eazy to pierworodny ojca chrzestnego gangsta rapu - Eazy'iego E. Obaj odziedziczyli po nich naturalny talent i urodzili się, wydawać by się mogło, skazani na sukces idąc szlakami przetartymi przez swoich staruszków. Lil' Eazy miał debiutować już dekadę temu swoim albumem nazwanym przekornie "Prince Of Compton". Rozpiska robiła wrażenie - na bitach Timbaland, Cool & Dre, Johnny 'J', Scott Storch, JR Rotem, DJ Toomp, gościnnie m.in. Ice Cube, Bone Thugs-N-Harmony, The Game,Akon oraz T-Pain. Do tego projekt wspierali potentaci rynku muzycznego -Virgin Records i Universal, co było niejako gwarantem strzału w dziesiątkę, który okazał się... strzałem w kolano. Najpierw odpadł Virgin, który przesuwał premierę materiału z roku 2005 na styczeń 2006 aż po słynne "coming soon". Kiedy sprawę przejął Universal wydawać by się mogło, że sprawy przybrały wreszcie właściwy tor. Pojawił się nowy singiel ("What We're Claiming") i data wydania materiału (16 wrześnie 2008 roku) która, jak zapewniał w wywiadach sam Lil' E, miała być potwierdzona w 100%. Od tego czasu minęło prawie 6 lat, zaś znaczna część "Prince Of Compton" wyciekła w 2011 roku w formie bootlegu. I na tym praktycznie koniec jeśli chodzi o karierę "młodego" (w tym roku skończył 31 lat) Eazy'iego - sporadycznie pojawiają się kawałki z jego gościnnym udziałem oraz informacje na temat nowej płyty (sic!), ale na zapowiedziach się właściwie kończy. Jako, że Eazy-E był ojcem siedmiorga dzieci z sześcioma różnymi kobietami, a synowie legendy Compton są już dorośli i idą za przykładem starszego brata chwytając za mikrofon i próbując swoich sił w rapie, można z całą pewnością założyć że niezależnie od tego czy odniosą sukces czy nie, duch Eazy'iego będzie się unosił nad rap grą jeszcze przez bardzo długi czas. R.I.P. Eric "Eazy-E" Wright [*]
08. Curtis Young
Podczas gdy Lil' Eazy budził niechęć sporej części słuchaczy za zbyt duże upodabnianie się do swego zmarłego ojca, czy nawet "jechanie" na jego plecach - Curtis Young przyjął zupełnie inną strategię w próbie podboju hip-hopowego świata. Poza tym, że pewnych cech które są dziedziczne nie da się wyeliminować (wygląd, głos, flow), reszta elementów budujących pozycję Curtis'a była totalnym przeciwieństwem poczynań młodego Eazy'iego. Przede wszystkim Curtis nie "lansował" się na plecach Dr. Dre a używając ksywki"Hood Surgeon" w początkowym okresie swojej kariery, w ogóle mało kto ze słuchaczy wiedział o pokrewieństwie tych dwojga. Zresztą, sam Curtis o tym że jest potomkiem legendy Compton dowiedział się od swojej matki dopiero w wieku 21 lat! Nigdy też nie prosił słynnego ojca o jakąkolwiek pomoc w zaistnieniu, raczej obrał za kurs drogę jaką przebył sam Dre i chciał dojść do wszystkiego sam, zostając drugim w rodzinie "self made man'em". Próżno więc szukać na jego projektach loga Aftermath czy bitów Dre, mimo że w kwestii produkcji niewątpliwie odziedziczył po ojcu talent do klepania bitów i słychać na tym polu pewnie podobieństwa. Pierwsze kilka mixtape'ów nagranych jeszcze pod starą ksywką przeszło raczej bez większego echa przykuwając uwagę w dużej mierze jedynie lokalnych słuchaczy. Dopiero wydany w 2009 roku singiel"Muzik" zwrócił uwagę reszty na poczynania Curtis'a Young'a i wytworzył wokół niego spory hype, podsycany z każdym kolejnym opublikowanym kawałkiem. W taki oto sposób otrzymaliśmy zapowiedzi debiutanckiego albumu"Product Of My DNA", który miał zostać wydany przez giganta Universal dokładnie w 20 rocznicę premiery "The Chronic" - 16 grudnia 2012 roku. Opublikowany sampler albumu podkręcał atmosferę i potęgował napięcie. Kiedy nadszedł jednak wyczekiwany moment, musialiśmy się obejść smakiem. Na pocieszenie po nigdy nie wydanym mainstreamowym debiucie pozostało nam jedynie słuchanie "Doctor's Note", które w założeniu miało nas rozgrzać w oczekiwaniu na pełnoprawne LP a w rzeczywistości pozostało same na placu boju. Przesłuchując po raz kolejny takie kawałki jak "Night Is Young" sam zachodzę w głowę "co się stało że się zesrało?", bo Curtis poza nazwiskiem ojca spełnia wszystkie elementy by zostać wielką gwiazdą i jednym z filarów westu w następnym dziesięcioleciu... może to kwestia słabego managmentu a może wina leży w samym raperze, któremu do osiągnięcia sukcesu i przebicia się przez plejadę raperów potrzebny jest ten dodatkowy "extra push".
07. Techniec
Teraz cofniemy się do połowy lat 90-tych, kiedy na horyzoncie zachodniego wybrzeża pojawiła się kolejna ekipa mająca apetyt na powtórzenie sukcesu Tha Dogg Pound. Rok 1995 to czas, gdy spod skrzydeł Death Row wyrastaDoggystyle Records - pierwszy sub-label konglomeratu Suge Knight'a, nad którym piecze obejmuje Snoop DOGGY Dogg. Pierwszym posunięciem Calvin'a jest promowanie nowych w tamtym czasie twarzy z Long Beach - Bad Azz'a, Lil' C-Style'a i Techniec'a, którzy razem tworzą grupę LBC Crew. Chłopaki z miejsca zyskują rozgłos, kiedy w eterze pojawia się ich singiel "Beware Of My Crew", zwiastujące nadejście debiutanckiego albumu "Haven't Ya Heard? We Givin' Somethin' Bacc 2 Tha Hood". Uwagę wszystkich słuchaczy zwraca przede wszystkim Techniec, który swoją lekkością rapowania wyróżnia się na tle pozostałej dwójki. Niestety, przez chaos który zaczyna ogarniać Death Row od wewnątrz, debiut LBC Crew nigdy nie zostaje wydany ustawiając z góry karierę młodego rapera z Long Beach, któremu w trakcie swojej prawie 20 letniej działalności na rynku muzycznym nigdy nie udało się zaistnieć w mainstreamie. Mimo ogromnego talentu, Techniec zmuszony był na tułaczkę od wytwórni do wytwórni. Po upadku Death Row związał się kontraktem z labelem Hoo-Bangin' Records, którym zarządzał Mack 10 - niestety, również i tutaj los nie był mu łaskawy a jego Hoo-Bangin' debiut, wyczekiwany na przełomie millenium przez każdego słuchacza Kalifornii również nigdy się nie ukazał. Praktycznie cała poprzednia dekada upłynęła mu pod znakiem"independent struggle" - wraz ze swoją ekipą Dynamite Certified wydał sporo wartościowego materiału, który znalazł uznanie jedynie w kręgach hardcorowych miłośników west coast'u nie przebijając się dalej z powodu ograniczonego budżetu na promocję. Podobnie sprawa wygląda z wydanym przez trzema laty "The Blacklist", który był jednym z najmocniejszych kalifornijskich wydawnictw tego okresu ale przepadł gdzieś bez echa w zalewie fali nowego westu, której przewodniczył Kendrick Lamar. Szkoda...
06. Locksmith
Jeśli E-A-Ski określa się mianem "Bay Area's Dr. Dre", to Locksmith z pewnością zasłużył na przydomek "Bay Area's Crooked I". Podobieństw pomiędzy oboma artystami jest naprawdę sporo - od wrodzonej zadziorności za mikrofonem, poprzez umiejętności budzące strach wśród oponentów, szacunek u kolegów po fachu oraz podziw sympatyków, aż po ścieżkę kariery, która łudząco przypomina jaką podążał Crooked. Obaj są bitewnymi mc's, którzy utorowali sobie drogę do rap gry poprzez freestyle - Locksmith pierwszy raz dał się poznać publiczności w 2003 roku podczas zorganizowanej przez MTV studyjnej bitwy, w której swoimi punchline'ami siekał towarzystwo na plasterki. Już wtedy wróżono mu wielką karierę, która jednak z różnych względów nie potoczyła się do końca tak, jakby sobie tego życzył sam zainteresowani... Lock wydał wprawdzie kilka solidnych albumów, które zebrały pochlebne opinie w środowisku ale wciąż nie udało mu się nagrać przełomowej płyty - nadal jednak liczę, że będzie nią zapowiadany od lat krążek, który produkuje E-A-Ski ale czas ucieka a hype w tej branży jest bardzo ulotny i ciężko go potem odzyskać, jeśli się prześpi swój moment.
05. Ya Boy
Drugi na mojej liście z reprezentantów Bay Area, z którym związane były ogromne nadzieje. Paradoksalnie wydał przed dziesięciu laty debiutancki krążek o nazwie "Rookie Of The Year" i z miejsca zyskał rozgłos na lokalnej scenie. Późniejsze sztosy jak "We Run Hollywood" utwierdzały jedynie w przekonaniu, że Ya Boy stworzony jest do rzeczy wielkich a podbój muzycznego showbiznesu jest jedynie kwestią czasu. Na mainstreamowy debiut fani czekali ściskając kurczowo dłonie. Czekali, czekali... i się nie doczekali. A zapowiadało się pięknie - kontrakt z Konvict Muzik i przejście pod skrzydła jednej z największych gwiazd współczesnej muzyki - Akon'a, którego podopiecznym został Ya Boy zwiastował wielki sukces, który potwierdził jedynie singiel"Locked Down" stając się hitem klubowych imprez. A potem długo długo nic i dopiero 2013 otrzymaliśmy wydany jedynie na iTunes materiał pod nową ksywką Rich Rocka. Okropny materiał naszpikowany teraźniejszym brzmieniem hip-hopu w tandetnym wydaniu, z którego każdy kawałek wyrzuciłem natychmiast z pamięci a folder z mp3 powędrował natychmiast do kosza. Okropieństwo na jeszcze gorszym poziomie niż "Kalifornia Konvict Mixtape", który był wyjątkowo nieudaną pozycją. Tak oto kolejny perspektywiczny zawodnik skończył w typowym stylu przeciętnego new west rapera. Ciężko nawet wykminić co tak naprawdę się stało. Nie pomogła zmiana ksywki ani protekcja samego Akon'a - zresztą ta znajomość rozeszła się po kościach równie tajemniczo co kontrakt z Konvict Muzik i tak naprawdę do dzisiaj nie wiemy co się stało... możemy jedynie żałować, że wyszło jak wyszło.
04. Knoc-Turn'al
Kolejny protegowany Doktorka, którego kariera nie potoczyła się tak, jakby sobie tego życzył. Zaczął mocno, wjeżdżając w mainstream z buta u boku Dre w słynnym "Bad Intentions", który był jednym z najmocniejszych singli początku ubiegłej dekady. Zarówno sam kawałek jak i promujący przy okazji film "The Wash" teledysk zrobiły na odbiorcach na tyle duże wrażenie, że o raperze zaczęło być głośno - i to nie tylko w samym rejonie Cali. Gościnny występ na pokrytym sześciokrotną platyną "2001" był tylko dodatkową korzyścią a Knoc-Turn'al stał w progu wielkiej kariery i sławy. Zapowiadany debiut "Knoc's Landin" na papierze prezentował się znakomicie - nad muzyką czuwał Dr. Drez pomocą takich producentów jak Mel-Man, Timbaland, Warren G czy Scott Storch, zaś gościnnie na płycie udzielały się gwiazdy jak Snoop Dogg, Too Short, Missy Eliot i inni. I wtedy, w szczytowym momencie hypu wydarzyła się rzecz dzisiaj absolutnie normalna - niekontrolowany wyciek materiału do sieci. Efekt? Przesunięcie premiery na nieskonkretyzowany termin, szybko wydane EP z częścią materiału próbujące uratować resztki buzzu i ponad dwuletni delay połączony ze zmianą wytwórnii z Aftermath na Elektra. Wypuszczone w 2004 roku "The Way I Am" nie zrobiło już takiego spustoszenia na listach przebojów, mimo że zawierało część kawałków z oryginalnej wersji "Knoc's Landin". Potem było już tylko gorzej.. w połowie ubiegłej dekady buzz Knoc'a gasł jeszcze szybciej niż się rozkręcał, do głosu w Kalifornii doszło nowe pokolenie raperów które reprezentował The Game a Knoc-Turn'al w wyniku zwolnienia całego rap oddziału Elektra Records, zmuszony był rozpocząć exodus z mainstreamu ku niezależnym wydawnictwom. W efekcie już rok później dostaliśmy płytę "Return Of The Hustler", która zapadła słuchaczom w pamięć tylko i wyłącznie dzięki wyjątkowo paskudnej okładce, zaś cztery lata temu światło dzienne ujrzał street album "Knoc's Ville", mający umilić nam czas oczekiwania na zapowiadany od 2008 roku "Book Of Knoc", który według zapowiedzi samego autora, ma przywrócić mu dawny mainstreamowy blask. Póki to nie nastąpi (a raczej się na to nie zanosi), Knoc-Turn'al będzie z pewnością jednym z najbardziej nieodżałowanych zmarnowanych talentów, jakie wydała na świat kalifornijska ziemia...
03. Clyde Carson
7 lat temu Clyde Carson był moim pewnym kandydatem do zrobienia wielkiej kariery. Miał wszystko czego potrzeba - naturalny talent, wsparcie wielkiej wytwórni i najpopularniejszego rapera z west'u, świetne ucho do bitów oraz mainstream appeal na poziomie nieosiągalnym dla reszty kalifornijskich raperów. W dodatku potrafił na zawołanie dostarczać bangier za bangierem i to w każdej stylistyce - od korzennych "California State Of Mind" czy "2Step" po radio-friendly "In Da Club" z Sean'em Kingston'em, które leciało w każdym klubie. Clyde był niewątpliwie na fali wznoszącej a fani ostrzyli pazury na debiutanckie"Theatre Music" z gościnnymi występami plejady gwiazd jak Game, Too Short czy Wyclef Jean, które miało zostać wydane wspólnymi siłami przezBlack Wall Street i Capitol Records. 7 lat później z ambitnych planów podboju muzycznego rynku niewiele zostało, cały hype na twórczość Carsona uleciał w kierunku innych artystów a solowy album nigdy się nie ukazał. Dostaliśmy za to jedno niezłe EP z częścią materiału przeznaczonego na "Theatre Music", oraz dwa mixtape'y z których jeden mocno rozczarował ("Something To Speak About") a drugi przeszedł totalnie bez echa. Clyde dalej więc tkwi na podziemnej kalifornijskiej scenie marnując talent, który już dawno powinien był zapewnić mu sukces na miarę Kendrick'a czy YG... szkoda.
02. Bishop Lamont
Zanim pojawił się Kendrick Lamar oczy wszystkich słuchaczy zwrócone były w kierunku rapera z Carson, który miał wprowadzić West Coast w nową erę. Zapisany do Aftermath w 2005 roku Bishop Lamont stał się kolejnym protegowanym Dr. Dre i wróżono mu karierę na poziomie Game'a. Niestety, po pięciu latach spędzonych głównie w studiu, nagraniu kilkuset numerów i niezliczonych zapowiedziach debiutanckiego albumu które pamiętają jeszcze czasy Myspace'a, przeplatanych wzmiankami z serii "Look Out For Detox", Bishop opuścił Aftermath w atmosferze frustracji i bezsilności. Od czasu odejścia z obozu Dre dostaliśmy od niego trzy mixtape'y, z których dwa ostatnie przeszły jakoś bez echa oraz kolejne zapewnienia, że "The Reformation"zostanie wkrótce wydane. Wieczny coming soon ma się podobno zakończyć w 2015 roku... pożyjemy, zobaczymy.
01. Hittman
"Hittman at your service...", czyli prawdopodobnie najbardziej zmarnowany west coast'owy talent XXI wieku. Nazywany był nowym Snoop Dogg'iem, który miał wprowadzić kalifornijską scenę w następne millenium dzięki swojemu udziałowi na najlepszej płycie z zachodniego wybrzeża wydanej w ostatnim piętnastoleciu. Istotnie, Hittman był tym dla "2001", czym Snoop dla "The Chronic" - ogniwem łączącym wszystko w jedną spójną całość, dzięki którejDr. Dre ponownie powrócił na szczyt hip-hopowej gry po kilkuletniej absencji. Niestety, sukces tego albumu nie przekuł się na sukces solowej kariery Hittman'a, pomimo tego że każdy uważał iż nie może być inaczej. Pamiętam dobrze ten poziom ekscytacji jaki towarzyszył ukazaniu się klipu do "Forgot About Dre" - wszyscy zachwycali się nie samym teledyskiem, lecz jego ostatnim fragmentem, w którym Hittman miał swoje 5 minut serwując nam swoją "szestnastkę" singlowego "Last Dayz", które miało pociągnąć dalszy hype jego postaci i zbliżającego się debiutu nad którym piecze sprawował Dre. Potem jednak Aftermath popełniło pierwszy poważny błąd w machinie promocyjnej Briana Bailey'ego - pozwolono mu zostać w domu i pracować nad solówką, zamiast towarzyszyć całej ekipie w trasie Up In Smoke, na której występy w pewnością podgrzałyby szum wokół jego osoby do czerwoności. W taki oto sposób zaczął się początek końca gwiazdy Hittman'a, która zgasła równie szybko jak rozbłysła - trzy lata później odszedł on z Aftermath i przepadł jak kamień w wodę... od tego czasu pojawiał się na horyzoncie sporadycznie, raz w 2005 roku wydając EP "Hittmanic Verses", które zawierało część materiału nagranego w okresie pracy nad albumem wAftermath, i ostatni raz 5 lat temu, kiedy pojawiło się kolejne EP "Big Hitt Rises". Od długiego czasu Hittman pracuje co prawda nad pełnoprawnym albumem, raz po raz można poczytać na ten temat wzmianki w hip-hopowej prasie, ale możemy z całą pewnością stwierdzić że jeśli ten projekt się kiedykolwiek ukaże, będzie on niestety jedynie ciekawostką dla garstki zdeklarowanych fanów, którzy pamiętają jakie spustoszenie siał raper na drugim Chronicu... #WastedTalent
Ciężko upchnąć w jeden ranking wszystkich liczących się w pewnym momencie czasu zawodników danego regionu, ale myślę że udało mi się przedstawić tych najlepszych z najlepszych. Kto wie jak potoczyła by się kariera każdego z nich w innych okolicznościach, najważniejsze jednak że wszyscy nadal robią dalej swoje - jedni sami, drudzy w grupie, część w głębokim undergroundzie, reszta w przedsionku mainstreamu. Warto jednak podkreślić, że odradzający się dzisiaj West Coast to po cześci również zasługa ich prężnego działania w latach posuchy i ciężkiej pracy, która nie poszła do końca na marne. Dzisiaj z doświadczeń tego "zmarnowanego pokolenia" korzystają następni, wprowadzający Kalifornię ponownie na salony raperzy. Jacy? O tym szerzej w następnym felietonie, gdzie podyskutujemy nieco o tym do kogo należy przyszłość jeśli chodzi o Cali. West Up!
Jim Jones vs. Pusha T - nowy beef na amerykańskiej scenie
Data publikacji 2023-06-28
Poszwixxx musi zapłacić karę za promowanie alkoholu i narkotyków
Data publikacji 2023-06-30
Waldemar Kasta żegna się z hip-hopem
Reklama
Reklama
Komentarze
Newsletter
Chcesz być na bieżąco? Nasz newsletter wyeliminuje wszystkie szumy i pozwoli skupić się na tym, co w muzyce naprawdę wartościowe. Zero spamu, same konkrety! I tylko wtedy, gdy faktycznie warto!
Informujemy, iż w celu optymalizacji treści dostępnych w naszym serwisie, dostosowania ich do Państwa indywidualnych potrzeb korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies użytkownik może kontrolować za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Dalsze korzystanie z naszego serwisu internetowego, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje stosowanie plików cookies. wyłączenie ciasteczek
Komentarze