Aż trudno uwierzyć, że minęła już dekada od wydania przez Sage'a Francisa "A Healthy Distrust". Singiel promujący ten album, "Escape artist", to oparty na gitarze bit Aliasa, napędzająca numer elektroniczna perkusja, a przede wszystkim neurotyczne flow Sage'a i genialny tekst. Bo jak inaczej nazwać numer, oparty na metaforze hip-hopu jako magii i postaci rapera jako iluzjonisty? Trudno nie docenić otwierającego dwuwersu "When I first got into the magic, it was the underground phenomenon/Now everybody's like pick a card, any card", obrazującego jak zmienił się rap od czasów, gdy Sage zaczynał swoją przygodę z muzyką. Pochodzący z Rhode Island artysta nie boi się nawet zaburzyć obowiązujących w hip-hopie konwencji ("When I say hip/You? You say shut the fuck up, we ain't sayin' shit/And I respect it"). Warto przypomnieć sobie ten utwór, wszak już w sobotę Sage Francis gra pierwszy w historii koncert w Polsce we wrocławskim klubie Firlej.
Czemu o tym wspominam? Raper uznawany jest za koncertową bestię. Sam pewnie nie pamięta już, ile zagrał koncertów, ale dwudziestoletnie doświadczenie jest wyczuwalne. To człowiek, który na jednym z rozwlekłych w czasie wielkich hip-hopowych festiwalii, wiedząc o tym, że publika czeka tylko na główną gwiazdę, wszedł na scenę i bez ogródek poprosił, by rzucać w niego czym się tylko da. To facet, który potrafi rozpocząć koncert tańcem pod znany popowy numer, zaskoczyć fristajlem pod klasyczny, bangerowy bit, a chwilę później zagrać spokojny numer. Kiedy Sage zagrał kilka lat temu swój koncert na Hip-Hop Kempie w środku dnia, można było usłyszec mnóstwo słów krytyki wobec organizatorów, dotyczących pory, w której odbyło się show. Bo Francis zawsze wyciska z siebie siódme poty, aby udowodnić, że jest najlepszy. I przy tym jest kompletnie nieobliczalny, dlatego trudno powiedzieć, jak będzie wyglądał koncert w sobotę. Jedna rzecz jest pewna - warto być w sobotę wieczorem we Wrocławiu. Szczególnie, że bilety nie są drogie.
Komentarze