Czy to jeszcze koncert czy już musical z hollywoodzką oprawą? To główne pytanie jakie nasuwało się do głowy po 2-godzinnym show państwa Carter. Najbardziej "prezydencka" para amerykańskiej popkultury zawitała na Stadionie Narodowym zlokalizowanym przy Rondzie Waszyngtona - niby przypadek, ale co do skali i podejścia wręcz mała symbolika.
Ciężko traktować to, co zobaczyliśmy jako muzyczny koncert. Prędzej spektakl na muzyce oparty. Ogromna scena ruszająca się w przestrzeni połowy długości stadionu, sztuczne ognie, ogromny ekran z wizualizacjami, tancerze, sięgający środka stadionu wybieg, po którym paradowali Jay i Beyonce. Praktycznie każdy numer różnił się od siebie wizualnie, od minimalistycznych (jakkolwiek słowo to kontrastowałoby z rozmachem) po rozsuwający się ekran czy pędzącą nad tłumem scenę. Wszystko dopracowane w detalach, dopełniające całe muzyczne wrażenie. Jeśli Hov i B ruszają w trasę to nie ma tu miejsca na standardowe podejście.
Jest za to miejsce na to, co najważniejsze - muzykę. Tak, mimo że show nabrało walorów wręcz musicalowych a końcowe 5-minutowe napisy przypominały nam bardziej hollywoodzki blockbuster niż koncert to nadal na pierwszym planie był występ na żywo. I pięknie kontrastowało to z gwiazdeczkami wspierającymi się playbackiem gdy trzeba pokazać live to co w studiu wykręcili inżynierowie dźwięku albo dohype'owujących lecące w tle kawałki. Pewność, sceniczna charyzma i vibe Jaya rozhulały Narodowy a my usłyszeliśmy przelot od klasyków pokroju "Big Pimpin" czy "99 Problems" po ubiegłoroczne ostre i treściwe "Story of O.J.". Beyonce za to raz szalała w układach tanecznych, by za moment zachwycić skalą wokalu, wyciągając idealnie swoje hity, zarówno te imprezowe jak "Run The World (Girls)" co bardziej balladowe, nastrojowe. Nie zabrakło oczywiście - pozostając w nomenklaturze pasującej do miejsca - truskawki na torcie w postaci wspólnych hitów, na czele z "Drunk In Love" czy "Crazy In Love".
Muzyczny rollercoaster zwieńczony został specjalnym wykonaniem "Forever Young" odśpiewanym wraz z rozświetlonym telefonami i zapalniczkami stadionem. Klimat? 10/10. Stopniowo znikający aktorzy oraz powoli gasnący ekran wraz z rozjaśniającym się otoczeniem tylko spotęgowały teatralny nastrój. A patrząc na klasę Jaya i Beyonce i stadionowe otoczenie najlepszym określeniem będzie tu chyba hasło stadionu Old Trafford - teatr marzeń.
zdjęcia: Raven B. Varona/Parkwood/PictureGroup
Komentarze