Jest rok 2000. Na rapowej scenie wciąż najwięcej do powiedzenia ma Nowy Jork, a zachód trochę jakby przycichł. Ameryka już otrząsnęła się po wojnie East vs. West. Pomimo sporych sprzedaży, południowa scena wciąż nie ma takiej pozycji, na jaką zasluguje. Jednak powoli się to zmienia na korzyść południowych stanów. W 1999 Russell Simmons, głowa Def Jamu, zwerbował Brada Jordana aka Scarface, do kierowania nowopowstałą odnogą wytwórni, czyli Def Jam South. Pierwszym artystą, którego pod swoje skrzydła przygarnął Brad, był utalentowany chłopak z Atlanty. Miał on już za sobą nielegalne wydawnictwo "Inconegro", a także występ na albumie producenckim Timbalanda. Tą osobą jest oczywiście Ludacris.
Włączenie Ludy w szeregi Def Jamu, było strzałem w dziesiątkę. Pierwsza, oficjalna płyta szalonego reprezentanta ATL pokryła się kilkukrotnie platyną, a "What's Your Fantasy" zna chyba każdy. Co ciekawe, produkcją zajął się wtedy, zaczynający swoją karierę Bangladesh. Jak na dwóch początkujących artystów, to całkiem zadowalający wynik. Co charakteryzowało brzmienie tej płyty? Przede wszystkim mocna stopa. Całość przypominała trochę to co później robił Timbaland, który nawiasem mówiąc, również jest w gronie producentów tej płyty. Listę bitmejkerów uzupełniają Jermine Dupri, Organized Noize (Ci od "Waterfall" TLC, czy "Southernplayalisticadillacmuzik" Outkastu), Neptunes i sam gospodarz. Czy jest się do czego doczepić? Nie. Bity są idealnie dopasowane do wyrazistej nawijki Ludy.
Sam Ludacris to już w ogóle as nad asami. Pełen energii, charyzmy, którą mógłby obdzielić kilku MC's i świetnym flow. Ma idealną dykcję, odpowiednie wyczucie rytmu, potrafi zwolnić, przyśpieszyć, modulować głos, czy bardziej melodyjnie nawinąć. Pod tym względem już w tamtym czasie był kompletnym raperem. Do tego dochodzi jego osobowość. Niepowtarzalna, krótko mówiąc. Christopher Bridges jest pewnym siebie, bezczelnym typem, który ma jeszcze jedną niewątpliwą zaletę: ma poczucie humoru. A jak wiemy nie jest to dość częsta charakterystyka raperów.
Płyta ma jednak jedną wadę. "Back For The First Time" jest w dużej mierze podobne do niezależnego "Inconegro". Z nielegala usunięto cztery utwory i dodano nową czwórkę. W dodatku jednym z nowych utworów jest "Phat Rabbit", który wcześniej pojawił się na "Tim's Bio: Life From Tha Bassment". Jest to jedyna bolączka tego wydawnictwa. Ale co z tego, słucha się tego znakomicie. Ja wiem, że Ludacris jest uważany za rapera bez klasycznego albumu, ale jest to krzywdzące stwierdzenie. "Back For The First Time" jest jedną z ciekawszych propozycji jakie dało nam brudne południe i w moim mniemaniu jest "klasykiem"... Życzę mu więc, aby "Ludaversal" nawiązało do jego wspaniałej tradycji i było jego wielkim powrotem, po słabym "Battle of Sexes".
[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"14827","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]
Komentarze