Słoń i Mikser to idealny duet do robienia tego co sami nazywają "chorym hip hopem", "horror rapem" albo "masażem środkowego ucha małym młotkiem do wybijania szyb w autobusach". Mikser ma nie tylko skłonność, ale też wielki talent do tworzenia podkładów, których przewodnim motywem jest niepokój, groza i strach. Słoń z kolei to gość, który ma niewątpliwy dar do pisania takiego rapu - zarówno w skali pojedynczych linijek jak i obszernych konceptów na kawałki. Pierwsza "Demonologia" to album, który potrafił zaintrygować i zdziwić, kiedy ogrom polskiego rapu wywołuje co najwyżej obojętność. Materiał sprawił, że duet szybko stał się pierwszoplanową gwiazdą, a liczba fanów i słuchaczy wzrosła tak, że... musiała wzrosnąć też liczba hejterów.
Wydaje mi się, że część słuchaczy, która nie była w stanie zaakceptować tekstów tarzających się w wydzielinach i plastycznie opisujących najbardziej drastyczne historie jakich nigdy byście nie wymyślili, musiała sobie w prosty sposób wytłumaczyć fakt, że płyta odniosła sukces. Prostym wytłumaczeniem jest rzucenie debilnego hasła "to rap dla gimbów". Kiedy słucham trzeciej części "WCM" i uwzględni w tym wszystkim postać Słonia, jego osobowość, zarzut wydaje się być kuriozalny. Czy do końca? Faktycznie rzeczy pokroju "picia ropy z pryszczy" i wersy w stylu "zamrożę kawałek gówna, żeby potem Cię nim dźgnąć" bardzo kojarzą się ze wczesnorozwojowym poczuciem humoru, ale przecież to tylko jedna strona medalu. To nie przypadek, że "DII" zadebiutowało na drugim miejscu OLiSu, a fanów jest coraz więcej, nie tylko wśród osób słuchających na codzień hip hopu.
Czułem się nieco zaniepokojony, kiedy usłyszałem, że album będzie dwupłytowy. Powód jest prosty - to się rzadko udaje, a 2CD mogą bardzo utrudnić zadanie zrobienie dobrego albumu. Po wielu już odsłuchach wydaje mi się, że mimo wielu zastrzeżeń, to jeden z lepszych dwupłytowych materiałów w polskim rapie - serio. Szkoda, że Słoń nie pokusił o koncept spajający całość, ale zarazem trzeba przyznać, że potwierdził, że jego głowa jest w stanie wyprodukować niekończące się ilości tego do czego nas przyzwyczaił, jednocześnie nie zaniżając poziomu. Po raz kolejny dostaliśmy dużo kawałków konceptualnych, lepszych i gorszych, ale stanowiących już chyba flagowy produkt zwrotek Poznaniaka. Przedstawił nam postać wampira żyjącego w kanałach i od wieków obserwujących ludzkość (ostatnie wersy "Króla Szczurów" potęgują wartość kawałka), przewoźnika dusz, który przewozi na tamten świat tytułową "Windą", wcielił się w zombie huntera, który napierdala kolbą, kiedy kończą się naboje i opowiedział historię pogardzanego katechety, który nie wytrzymuje psychicznie poniżeń i postanawia... Zresztą przekonacie się sami. Mamy mordercze wirusy, krajobrazy po apokalipsie, patologiczną zabawę opartą o postacie z kultowych bajek, a nawet obraz pobudki po za mocnym melanżu, który zostawił spore zniszczenia w bani. Bogactwo niepokojących i drastycznych patentów jest tutaj olbrzymie. W rapie Słonia często wybijają się pojedyncze linijki i mamy tutaj w czym wybierać. Z jednej strony braggowe "To nie Beverly Hills, a ja nie jestem Brandon/ Mój rap to wychowawczy liść kijem do kendo/ Mentor wyrzutków kontra zniewieściali chłopcy/ Daję ci poczucie francuskiego pocałunku z Obcym" z drugiej proste, ale błyskotliwe strzały jak "trafiam jak sztylet do serc" albo "nie chcesz, żeby twoje dziecko nas słuchało to je usuń". To jest chore, wiem, nie spodziewajcie się tutaj niczego innego, ale nie każdy gość, który chce straszyć za mikrofonem jest w stanie zrobić to tak jak Słoń. Póki co, nie ma drugiego takiego.
Po zapoznaniu z całością pojawiają się jednak wątpliwości i zgrzyty, które sprawiają, że "DII" nie jest tak dobre jak mogło być. Słoń potrafi bezpardonowo obrażać, potrafi oburzać i potrafi serwować niesmaczne opisy pełne szczegółów. Rzecz w tym, że nie zawsze to one są potrzebne i nie zawsze w takich ilościach. Czasem przydałoby się zastosować więcej patentów z thrillerów niż z kina gore, tak jak czasem większe wrażenie robiłoby zostawienie znaków zapytania niż szczegółowe opisy ektoplazmy, ludzkich wydzielin itd. Bardzo czuć to w storytellingach, w których budowanie nastroju jest obowiązkiem tymczasem autor czasami nie zdaje sobie sprawy, że z racji na jego wcześniejsze dokonania stają się przewidywalne, a jedyną atrakcją jest brutalność.Dla przykładu "Suro" - jest zdecydowanie bardziej obrzydliwe niż przerażające, częściej wywoła efekt wymiotny niż dreszcz. Dodatkowo wrażenie lubią popuć ad-liby, które powinny swoją naturalnością wprowadzać w historię, tymczasem dzieje się zupełnie odwrotnie. Szczególnie słychać to w kawałku "Baran", kiedy komiczne dopowiedzenia zupełnie nie pasują do opowiadania, a raczej wybijają z rytmu. To samo tyczy się skitów.Z jednej strony mamy rewelację i wzór na przyszłość - zagubioną taśmę, która znalazła się pomiędzy dwiema częściami "Zagłady", z drugiej natomiast zakończenie "CHCWD", które nie jest zbytnio śmieszne i robi złe wrażenie. Ogólnie na całej płycie znajdziemy momenty, kiedy chciałoby się powiedzieć "jesteś mistrzem w takich linijkach i takich opisach, ale kiedy najebiesz tego od góry do dołu, przestaje robić takie wrażenie". To potężna broń, ale warto używać jej z większym namysłem niż w celu zmasowanej sieczki. Tym bardziej, że same pomysły na historie są świetne i gdyby zbudować je trochę lepiej, ciężej byłoby po nich spokojnie zasnąć.
Muzycznie Mikser pokazał swoją klasę. Płyta jest różnorodna, ale spójna przez swój klimat. Takie bity jak "Lovecraft" czy "Slasher" to rewelacja. Mamy zarówno klimaty Funkdoobiest jak i zupełnie inne patenty w "Gabinecie Luster" czy "Efekcie Lucyfera". Zdarzają się gorsze dogrywki i mniej trafione klawisze, ale w ogólnym rozrachunku wyszło grubo. Płyta nie rozjeżdża się mimo że taka "Gra O Tron" z Shellerem brzmi bardziej jak stare collabo PDG i WhiteHouse, a "Blizny" są chyba bliżej SpaceGhostPurrpa. Bardzo dobrą robotę wykonano przy refrenach - "Slasher", "Tacy Sami" czy "WCM3" dostają dzięki nim potężnego kopa. Proste w środkach, ale skuteczne. Sztosem jest "DJ Kostek Intermission" na końcu pierwszego cedeka - nie wyobrażam sobie lepszego przejścia. Bardzo dobrze spisali się goście, a ich dobór zasługuje na wyrazy uznania. Na szczególną uwagę zasługują numery z Eripe, Pihem i Kaenem oraz z Jinxem i TeTrisem. Znakomitym wjazdem popisał się Jongmen, Kacper HTA popłynął melodyjnym flow w sposób świeży dla polskiej sceny, a Grubaz wyraźnie zaznaczył swoją obecność i zamknął zwrotkę w przemyślany i imponujący sposób. Jednym z moich faworytów jest kozacki numer WSRH (i bardziej w stylu WSRH niż Demonologii) z Shellerem. Na tej płycie naprawdę nie brakuje bardzo wysokiego poziomu, ale chwilami rządzi chaos. Dwie godziny pasma najbardziej niezdrowych wersów w polskim rapie to ciężkostrawny posiłek, ale nadal ma najważniejsze zalety "Demonologii". Oczywiście nie dla wszystkich, delikatni nie dadzą rady i nie dowiedzą się co się stało z "Anią", bo przed trzecią zwrotką i ja miałem obawy czy za chwilę nie usłyszę pedofilskiej historii z detalami. Na szczęście nie, propsuję zakończenie. To zresztą ciekawe, że choć fikcja z kategorii zjawisk niewyjaśnionych i rzezi ze stertą flaków na podłodze przeważa, to Słoń nie traci kontaktu z rzeczywistością i kiedy trzyma się realiów nadal jest dobry i nadal jest sobą. Zakończenie "Króla Szczurów" mówi wiele tak samo jak wersy "Ludzie skłamią dla zysku nie jestem ślepy i głuchy/ Tutaj chciwość podtapia moralność w morzu juchy". To zdecydowanie lepsze niż efekciarstwo w stylu "wypalcuję cię w dupę na sucho bazooką ty suko". Największa zaleta "DII" to nie brutalność dla samej brutalności. Dużo dobrej roboty, ale zaznaczmy, że kolejnym razem oczekiwania fanów pewnie będą już większe i kolejna dokładka tego co zafascynowało Słoniem pół Polski, może już nie wystarczyć.
Komentarze