popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) TeTrishttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/19253/TeTrisNovember 15, 2024, 1:51 ampl_PL © 2024 Admin stronyTetris - Majkel (Mega Club 2004, Freestyle Classics #15)https://popkiller.kingapp.pl/2016-06-05,tetris-majkel-mega-club-2004-freestyle-classics-15https://popkiller.kingapp.pl/2016-06-05,tetris-majkel-mega-club-2004-freestyle-classics-15June 5, 2016, 5:27 pmJacek AdamiecPrzenieśmy się na chwilę do pionierskiego etapu polskiego freestyle’u, czyli do 2004 roku, w którym to sławę wolnostylowych gwiazd zdobywali tacy zawodnicy jak Tetris czy Duże Pe. 10 października w katowickim Mega Clubie odbyła się bitwa, której finał nie obrósł taką legendą jak potyczka wspomnianych pionierów w finale WBW, jednak bitwa ta obrazuje doskonale wszystkie te elementy wolnego stylu, przez które z nostalgią patrzymy na jego początki w Polsce. W finale wspomnianej imprezy spotkali się wicemistrz WBW 2004 Tetris i śląski zawodnik Majkel, obecnie reprezentant Leniwych Głów, który w następnym roku dostał się do finałowej ósemki Wielkiej Bitwy Warszawskiej i stoczył w niej emocjonujące pojedynki z Tetem, Pogiem i Filipem Rudanacją, a w 2006 roku wygrał bitwę w Gliwicach.Za organizację i prowadzenie bitwy odpowiadał Kamel. Jednym z odznaczających się w tej bitwie zawodników był Bobaz, który niespodziewanie odprawił z kwitkiem będącego w dobrej formie Wujka Samo Zło. I to właśnie Bobaz był ostatnim przeciwnikiem, który stanął na drodze Majkela do wielkiego finału.Utrwalony dzięki Vivie zapis finału to gratka dla koneserów starej szkoły wolnego stylu. Obdarzony usposobieniem punk-rockowca Majkel kontra najbardziej kompletny polski freestyle’owiec w historii. Dwóch zawodników świetnie odnajdujących się na zróżnicowanych podkładach, dysponujących unikatowymi stylami i niepodrabialnymi flow. Pierwsze wejścia obu występujących to definicja tego jak powinny wyglądać wejścia na temat. Następne rundy przesądziły o tym, że całość stanowi wyrównane starcie, które faktycznie było zderzeniem argumentów i rożnych koncepcji freestyle’u bitewnego, a nie tylko wymianą jadowitych linijek. Dodatkowym smaczkiem jest ciekawa refleksja na temat korzeni rapu. Do pojedynków takich jak ten zawsze powraca się z sentymentem i odrobiną żalu, że ten okres innowacyjności w każdym widowisku minął bezpowrotnie.W kontekście wspomnień z tej walki udało mi się zamienić parę słów z Majkelem: – Finał z Tetrisem był wtedy dla mnie zajebistym osiągnięciem - wyszedłem na tą bitwę z poczuciem pt. "No Majkelku, wyżej dupy to nie podskoczysz". Cudowne czasy zajawki... i młodości – wspomina po latach raper. – To była wtedy największa bitwa na południu. W starym Mega Clubie, który już wtedy był dla nas legendą i nobilitacją.Majkel, który zmagał się z presją walki z genialnym adeptem słownej improwizacji - Tetrisem, pokazał, że faktycznie ma serce do walki i "daje rapem po pysku". Tet natomiast jeszcze raz dał dowód temu, że każde jego wejście to "wstrząs dla mas jak Pokahontaz". – Dobre melanże z obowiązkowym freestyle'em i jedno ważne założenie... rapować, płynąć, mieć flow i patenty, które niosły nawijkę, a nie tylko bezczelne punche. Zawsze byłem niezły w ripostach, ale im więcej sportu pojawiało się na free, tym bardziej się tej formule wymykałem – dodaje Majkel. O Tetrisie słyszał z pewnością każdy fan wolnego stylu w Polsce. Znacznie mniejszej rozpoznawalności dorobił się jego przeciwnik, ale przytoczone starcie sytuuje go w gronie jednych z najciekawszych zawodników pierwszego freestyle’owego pokolenia. Warto dodać, że Majkel zajmował się również organizacją bitew i ich sędziowaniem, głównie w rodzimych Gliwicach.Przenieśmy się na chwilę do pionierskiego etapu polskiego freestyle’u, czyli do 2004 roku, w którym to sławę wolnostylowych gwiazd zdobywali tacy zawodnicy jak Tetris czy Duże Pe. 10 października w katowickim Mega Clubie odbyła się bitwa, której finał nie obrósł taką legendą jak potyczka wspomnianych pionierów w finale WBW, jednak bitwa ta obrazuje doskonale wszystkie te elementy wolnego stylu, przez które z nostalgią patrzymy na jego początki w Polsce. 

W finale wspomnianej imprezy spotkali się wicemistrz WBW 2004 Tetris i śląski zawodnik Majkel, obecnie reprezentant Leniwych Głów, który w następnym roku dostał się do finałowej ósemki Wielkiej Bitwy Warszawskiej i stoczył w niej emocjonujące pojedynki z Tetem, Pogiem i Filipem Rudanacją, a w 2006 roku wygrał bitwę w Gliwicach.

Za organizację i prowadzenie bitwy odpowiadał Kamel. Jednym z odznaczających się w tej bitwie zawodników był Bobaz, który niespodziewanie odprawił z kwitkiem będącego w dobrej formie Wujka Samo Zło. I to właśnie Bobaz był ostatnim przeciwnikiem, który stanął na drodze Majkela do wielkiego finału.

Utrwalony dzięki Vivie zapis finału to gratka dla koneserów starej szkoły wolnego stylu. Obdarzony usposobieniem punk-rockowca Majkel kontra najbardziej kompletny polski freestyle’owiec w historii. Dwóch zawodników świetnie odnajdujących się na zróżnicowanych podkładach, dysponujących unikatowymi stylami i niepodrabialnymi flow. Pierwsze wejścia obu występujących to definicja tego jak powinny wyglądać wejścia na temat.  Następne rundy przesądziły o tym, że całość stanowi wyrównane starcie, które faktycznie było zderzeniem argumentów i rożnych koncepcji freestyle’u bitewnego, a nie tylko wymianą jadowitych linijek. Dodatkowym smaczkiem jest ciekawa refleksja na temat korzeni rapu. Do pojedynków takich jak ten zawsze powraca się z sentymentem i odrobiną żalu, że ten okres innowacyjności w każdym widowisku minął bezpowrotnie.

W kontekście wspomnień z tej walki udało mi się zamienić parę słów z Majkelem:

 –  Finał z Tetrisem był wtedy dla mnie zajebistym osiągnięciem - wyszedłem na tą bitwę z poczuciem pt. "No Majkelku, wyżej dupy to nie podskoczysz". Cudowne czasy zajawki... i młodości – wspomina po latach raper. – To była wtedy największa bitwa na południu. W starym Mega Clubie, który już wtedy był dla nas legendą i nobilitacją.

Majkel, który zmagał się z presją walki z genialnym adeptem słownej improwizacji - Tetrisem, pokazał, że faktycznie ma serce do walki i "daje rapem po pysku". Tet natomiast jeszcze raz dał dowód temu, że każde jego wejście to "wstrząs dla mas jak Pokahontaz".

 – Dobre melanże z obowiązkowym freestyle'em i jedno ważne założenie... rapować, płynąć, mieć flow i patenty, które niosły nawijkę, a nie tylko bezczelne punche. Zawsze byłem niezły w ripostach, ale im więcej sportu pojawiało się na free, tym bardziej się tej formule wymykałem  –  dodaje Majkel. 

O Tetrisie słyszał z pewnością każdy fan wolnego stylu w Polsce. Znacznie mniejszej rozpoznawalności dorobił się jego przeciwnik, ale przytoczone starcie sytuuje go w gronie jednych z najciekawszych zawodników pierwszego freestyle’owego pokolenia. Warto dodać, że Majkel zajmował się również organizacją bitew i ich sędziowaniem, głównie w  rodzimych Gliwicach.

]]>
Junes "Nie-EP (Płyta Długogrająca) - recenzja nr 1https://popkiller.kingapp.pl/2013-11-06,junes-nie-ep-plyta-dlugograjaca-recenzja-nr-1https://popkiller.kingapp.pl/2013-11-06,junes-nie-ep-plyta-dlugograjaca-recenzja-nr-1December 5, 2013, 9:50 pmAdmin stronyMarcin FlintSłuchanie Junesa to jak podglądanie starannie prowadzonej karty choroby trochę już znanego z internetowych ekscesów pacjenta. Wciąga tym bardziej im mniej ma się swojego własnego życia, ale żeby do tego wracać? Szacunek za szczerość, sympatia za bezpośredniość, nie żałuję spotkania, ale "Nie-EP" prędzej trafi do Drzyzgi niż do podsumowań roku.Zabijcie mnie, bo choć z pewnością słuchałem tego co Junes robił dla 16 Wersów, to nie pamiętam zupełnie nic. Nie została ani mi jedna refleksja, jeden punkt zaczepienia . Później już zostać nie miała prawa, bowiem moja tolerancja na jakikolwiek undergroundowy polski hip-hop minęła. Żołądek ma się jeden. Za to konsekwencji za grosz. Uległem w końcu magii Rap Addix A.D. 2013 prezentującego się jako outsiderski all-star team. Starzy faceci robiący hip-hop, by pokazać jak nim gardzą – pokrętne i intrygujące. No i jeszcze Soulpete w takiej formie, że na jego bitach słuchałbym nawet Winiego. Wgryźć się w "Nie-EP"? Czemu nie.Takie świeże, nieskażone przeszłością podejście mogło być plusem – ten drugi recenzent, który poci się równolegle, ma na pewno wkuty ogół junesowych dokonań. Problem w tym, że ja się czuje jakbym znał tego rapera od zawsze. Obserwuje go kilka miesięcy, a już zdążył powiedzieć mi kilka razy te same rzeczy i to w bardzo podobny sposób. Ba, mózg wyrobił sobie odruch obronny. Kiedy docierają do niego słowa "wódka", "Bóg", "dom", "Sokołów", "smutny" i "samotny", koncentracja spieprza mi szybciej niż raperzy z wrocławskich koncertów. To wymusiło na mnie co najmniej kilka spotkań z "Nie-EP". Umiarkowanie fajne, biorąc pod uwagę, że gospodarz wpełza na bit jednym, histerycznym flow, do tego zdemontował wszystkie falochrony i wezbrane potoki jego emocji wypłukują co rusz przyjemność ze słuchania.A tak swoją drogą, to wspomnianych emocji nie ma tu aż tyle, co myślicie. Bo te płynąć powinny z sytuacji, które artysta nakreśla, z obrazów które pod nos podsuwa #sokół #zeus, a nie z dokonanej przez siebie autocharakterystyki. Tymczasem Junes z jakąś sadomasochistyczną lubością diagnozuje swoją socjopatię, introwertyzm, alkoholizm, korporacyjne wypalenie. Żeby złapać go za parę słówek – mamy tu "indoktrynację w metodach wychowania", "efekt braku empatii osoby nieśmiałej", "wiecznie zamknięte serce", nic zatem dziwnego, że "posiłek z uczuć jest znowu postny". "Moja osoba bez tego (rapu – przyp. MF) nie jest interesująca" zapewnia autor, dodają : "nie chcąc w papierach syfu odmówiłem terapii". Do tego w powietrzu wisi mały, niesformułowany na szczęście szantaż. Na zasadzie "Ej, no wiesz, skoro tyle razy myślałem, żeby sobie coś zrobić, niewiele brakowało, rap trzymał mnie przy życiu, pozwalał mi się wyrażać, więc lepiej by było, aby ci się to spodobało, bo różnie być może". Sorry. Przestańcie czytać, idźcie założyć facebookową grupę wsparcia.To, co Junes chce powiedzieć jest palące, styl przekazywania zimny i podręcznikowy, co niby można zrozumieć, ale i tak wywołuje dysonans. Potęgują go bity. Wiele tu wlewających się smyczków, dęciaków miękkich jak szarlotka w "American Pie" (i równie wyruchanych), czasem zaperli się gitarka. Jest zdecydowanie za ładnie i miło. Na tym to można nawijać jakieś tam "kolego / złożę cię jak lego", względnie "och, jesteś wybuchowa jak proch", a nie swoją wersję "brat, wali mi się świat". "Nie-EP" przez dziesięć pierwszych numerów cierpi na ciężki przypadek truskulozy, z premierowo-9thwonderowo-noonowymi powikłaniami. Jakby bitmejkerzy uczyli się z wydanego w 2002 roku podręcznika "cięcie sampla". Na warsztat trafia rzecz jasna soul, mamy oczywiście przyspieszane próbki wokalne. Szkoda. "Grzeje się w cieple dogasających mostów" nawija Junes w "To-nie-tak" i to robi wrażenie. Ale dopiero w remiksie, bo podkład czyni linijkę letnią. "Jestem tu" powtarza emce w "Nie-chcę" i muzyka rzeczywiście pasuje do "Jestem tu". Ale tego zeusowego.Kiedy pojawia się w końcu numer od Puzzla ("Nie-umarły"), coś zaczyna się dziać. Od razu inna energia, inaczej to idzie, nawet jeśli brak elastyczności flow jest bardziej odczuwalny. "Przyjmij komunię z moich brudnych rąk" proponuje raper. No stary, jak jesteś taki, to pójdę z Tobą nawet na roraty. W następnym kawałku pt. "Nie-nawiść" pada "dziś za to mam nienawiść i ją ważę na tony / jak zawiśniemy to w cerkwi jako ikony", a didżej tnie z Piha "czujesz zbliża się najgorsze chociaż liczysz na najlepsze". Cóż z tego, że brzmi to jak zapomniany numer z epki Rap Addix, a chwalony wcześniej Soulpete zbliża się z zębami w okolice swojego ogona, skoro działa. Niestety, wasabi starcza na "Nie-namiętność" potem wraca masło orzechowe, a słuchacz budzi się przy punchlines Łoza i flow Te-Trisa. Nawiasem mówiąc, Tet to świnia bo zjadł Junesowi album nim zdążył zaprosić go na obiad.Wystarczy. Nie chciałbym "Nie-EP" niszczyć, jako, że gospodarz to rzadki w branży przypadek myślącego i czującego jednocześnie, promocja jest z głową, włożony wysiłek to rzecz niepodważalna, same tytuły sugerują koncept, kolejność utworów chęć uzyskania prawdziwego albumu, takiego ze swoją dramaturgią i generalnie to czemu jest tak niedobrze, skoro jest tak dobrze. Postawmy zatem to trzy na szynach czym prędzej. Class dismissed.Marcin Flint

Słuchanie Junesa to jak podglądanie starannie prowadzonej karty choroby trochę już znanego z internetowych ekscesów pacjenta. Wciąga tym bardziej im mniej ma się swojego własnego życia, ale żeby do tego wracać?  Szacunek za szczerość, sympatia za bezpośredniość, nie żałuję spotkania, ale "Nie-EP" prędzej trafi do Drzyzgi niż do podsumowań roku.

Zabijcie mnie, bo choć z pewnością słuchałem tego co Junes robił dla 16 Wersów, to nie pamiętam zupełnie nic. Nie została ani mi jedna refleksja, jeden punkt zaczepienia . Później już zostać nie miała prawa, bowiem moja tolerancja na  jakikolwiek undergroundowy polski hip-hop minęła. Żołądek ma się jeden. Za to konsekwencji za grosz. Uległem w końcu magii Rap Addix A.D. 2013 prezentującego się jako outsiderski all-star team. Starzy faceci robiący hip-hop, by pokazać jak nim gardzą – pokrętne i intrygujące. No i jeszcze Soulpete w takiej formie, że na jego bitach słuchałbym nawet Winiego. Wgryźć się w "Nie-EP"? Czemu nie.


Takie świeże, nieskażone przeszłością podejście mogło być plusem – ten drugi recenzent, który poci się równolegle, ma na pewno wkuty ogół junesowych dokonań. Problem w tym, że ja się czuje jakbym znał tego rapera od zawsze. Obserwuje go kilka miesięcy, a już zdążył powiedzieć mi kilka razy te same rzeczy i to w bardzo podobny sposób. Ba, mózg wyrobił sobie odruch obronny. Kiedy docierają do niego słowa "wódka", "Bóg", "dom", "Sokołów", "smutny" i "samotny", koncentracja spieprza mi szybciej niż raperzy z wrocławskich koncertów.  To wymusiło na mnie co najmniej kilka spotkań z "Nie-EP".  Umiarkowanie fajne, biorąc pod uwagę, że gospodarz wpełza na bit jednym, histerycznym flow, do tego zdemontował wszystkie falochrony i wezbrane potoki jego emocji wypłukują co rusz przyjemność ze słuchania.

A tak swoją drogą, to wspomnianych emocji nie ma tu aż tyle, co myślicie. Bo te płynąć powinny z sytuacji, które artysta nakreśla, z obrazów które pod nos podsuwa #sokół #zeus, a nie z dokonanej przez siebie autocharakterystyki. Tymczasem Junes z jakąś sadomasochistyczną lubością diagnozuje swoją socjopatię, introwertyzm, alkoholizm, korporacyjne wypalenie. Żeby złapać go za parę słówek – mamy tu "indoktrynację w metodach wychowania", "efekt braku empatii osoby nieśmiałej", "wiecznie zamknięte serce",  nic zatem dziwnego, że "posiłek z uczuć jest znowu postny". "Moja osoba bez tego (rapu – przyp. MF) nie jest interesująca" zapewnia autor, dodają : "nie chcąc w papierach syfu odmówiłem terapii". Do tego w powietrzu wisi mały, niesformułowany na szczęście szantaż. Na zasadzie "Ej, no wiesz, skoro tyle razy myślałem, żeby sobie coś zrobić, niewiele brakowało, rap trzymał mnie przy życiu,  pozwalał mi się wyrażać, więc lepiej by było, aby ci się to spodobało, bo różnie być może". Sorry. Przestańcie czytać, idźcie założyć facebookową grupę wsparcia.

To, co Junes chce powiedzieć jest palące, styl przekazywania zimny i podręcznikowy, co niby można zrozumieć, ale i tak wywołuje dysonans. Potęgują go bity. Wiele tu wlewających się smyczków, dęciaków miękkich jak szarlotka w "American Pie" (i równie wyruchanych), czasem zaperli się gitarka. Jest zdecydowanie za ładnie i miło. Na tym to można nawijać jakieś tam "kolego / złożę cię jak lego",  względnie "och, jesteś wybuchowa jak proch", a nie swoją wersję "brat, wali mi się świat". "Nie-EP" przez dziesięć pierwszych numerów cierpi na ciężki przypadek truskulozy, z premierowo-9thwonderowo-noonowymi powikłaniami. Jakby bitmejkerzy uczyli się z wydanego w 2002 roku podręcznika "cięcie sampla". Na warsztat trafia rzecz jasna soul, mamy oczywiście przyspieszane próbki wokalne. Szkoda. "Grzeje się w cieple dogasających mostów" nawija Junes w "To-nie-tak" i to robi wrażenie. Ale dopiero w remiksie, bo podkład czyni linijkę letnią. "Jestem tu" powtarza emce w "Nie-chcę" i muzyka rzeczywiście pasuje do "Jestem  tu". Ale tego zeusowego.

Kiedy pojawia się w końcu numer od Puzzla ("Nie-umarły"), coś zaczyna się dziać. Od razu inna energia, inaczej to idzie, nawet jeśli brak elastyczności flow jest bardziej odczuwalny. "Przyjmij komunię z moich brudnych rąk" proponuje raper. No stary, jak jesteś taki, to pójdę z Tobą nawet na roraty.  W następnym kawałku pt. "Nie-nawiść" pada "dziś za to mam nienawiść i ją ważę na tony / jak zawiśniemy to w cerkwi jako ikony", a didżej tnie z Piha "czujesz zbliża się najgorsze chociaż liczysz na najlepsze". Cóż z tego, że brzmi to jak zapomniany numer z epki Rap Addix, a chwalony wcześniej Soulpete zbliża się z zębami w okolice swojego ogona, skoro działa.  Niestety, wasabi starcza na "Nie-namiętność" potem wraca masło orzechowe, a słuchacz budzi się przy punchlines Łoza i flow Te-Trisa. Nawiasem mówiąc, Tet to świnia bo zjadł Junesowi album nim zdążył zaprosić go na obiad.

Wystarczy. Nie chciałbym "Nie-EP" niszczyć, jako, że gospodarz to rzadki w branży przypadek myślącego i czującego jednocześnie,  promocja jest z głową, włożony wysiłek to rzecz niepodważalna, same tytuły sugerują koncept, kolejność utworów chęć uzyskania prawdziwego albumu, takiego ze swoją dramaturgią i generalnie to czemu jest tak niedobrze, skoro jest tak dobrze. Postawmy zatem to trzy na szynach czym prędzej. Class dismissed.

]]>
Junes "Nie-EP (Płyta Długogrająca)" - recenzja nr 2https://popkiller.kingapp.pl/2013-11-06,junes-nie-ep-plyta-dlugograjaca-recenzja-nr-2https://popkiller.kingapp.pl/2013-11-06,junes-nie-ep-plyta-dlugograjaca-recenzja-nr-2November 6, 2013, 9:04 amDaniel WardzińskiBardzo dobrze pamiętam premierę "Właściwych Proporcji" - epki Rap Addix, które wówczas składało się wyłącznie z SoulPete'a i Junesa. Rapera z Sokołowa, który podkreślał przywiązanie do stolicy, przez wiele z jego dotkliwych tekstów nie dało się nie zapamiętać. Kiedy sprawdza się podziemne, polskie produkcje, ma się do czynienia z wieloma przypadkami postaci, które brzmią tak samo. Albo tak samo jak ktoś. On nawijał "wolę własny brak flow niż kradziony patent". Czasem nieporadnie siedział na bitach, często się o nie potykał, ale mówił dużo i nie gryzł się w język. Nie cenzurował siebie, potrafił wylać najgorszy syf i był w tym prawdziwy. Taki twardy koleś, który dostał od życia wpierdol, ale "stoi na ziemii mocno". Kiedy pisze się o prawdziwych uczuciach, opisuje się je lepiej. W tym Junes się specjalizował. Przy takiej porcji pierwszorzędnych bitów SoulPete'a, który od tamtego czasu zmienił już zresztą poziom, to wystarczało. Było charakterystyczne, odważne i trafiało. Zakumplowałem się z tą epką szczerze, pamiętam jak słuchałem jej w pracy za granicą i pamiętam, że mimo mrocznej strony, była w jakiś dziwny sposób budująca. Do dzisiaj większość tekstów znam na pamięć.Dziś przedpremierowo, na prośbę autora, mam opisać wam "Nie-EP" czyli długogrający krążek Junesa. Nie z SoulPetem, ale z wybranymi przez siebie producentami, którzy podkreślili już swoją pozycję w undergroundzie (zwycięzca z konkursu Pariasu - Kuoter, Puzzel, Zbylu czy Nitro), ale też mają jeszcze sporo do udowodnienia. Niegłupia taktyka, jeśli chce się zmobilizować zestaw zdolnych chłopaków i sprowokować ich do pójścia krok albo kilka naprzód. Motywem przewodnim materiału i konceptem jest tytułowe "nie". Z pewnością najczęściej pojawiające się słowo na albumie. Co z tego wynikło?Liczyłem na coś innego. "Jestem Junes choć trzy lata nie byłem". W tym właśnie tkwi problem. Minęły cztery lata od epki z których trzy nie należały do przepracowanych przed mikrofonem i to słychać. Mówimy o koniecznej, dosyć podstawowej pracy, która już w 2009 była kwestią palącą. Słuchało się dla tekstów, bo mocne, ale często z uczuciem "jak poprawi się rapowo, to będzie ciekawie". Tymczasem jest raczej gorzej niż lepiej. Rozumiem Rap Addixowe podejście koncentrujące się na treści, szanuję je (ale też najbardziej szanuję je u Jeża, bo ma swoją niepodrabialną stylówę i zawsze płynie). Co ciekawe to na co czekali wszyscy - warstwa tekstowa, również nie jest na tyle mocna, żeby pociągnąć całość. Jest kurewnie przytłaczająca, źle nastraja do życia, na dodatek dla fanów nie będzie nowością. Nowością będzie rzadkość linijek-ćwieków jak te do których zdążyliśmy przywyknąć. Taki ogrom negatywnych emocji nie sprawia, że robią większe wrażenie. Przeciwnie. Obojętnieją. Przenikliwość, zwięzłość, celność? Raczej tutaj pojawia się niż jest. Dużo o tym samym, bardzo dużo, ten sam nastrój, logika, te same zarzuty wobec siebie i świata, te same samotnicze analizy i frustracje. Szanuję raperów mówiących o sobie, szczególnie tych, którzy mówią o sobie szczerze, ale szanuję również tych, którzy dbają o progres, zdają sobie sprawę, że technika rapowania i głos to rzeczy nad którymi trzeba (a nie można) pracować, bo to one są nośnikiem twojej treści. Junes kompletnie o tym zapomniał, cofnął się i nie przeszkodziło mu to w podejściu do nagrania pełnego albumu tak jakby tego się nie zapominało jak jazdy na rowerze. Może i tak, tylko że Junes przed tym materiałem jeździł przecież z bocznymi kółkami, a i tak potrafił się wyjebać. Właśnie dlatego jego diss (na zmarnowanym bicie SoulPete'a) wygląda bladziutko przy tym czym odpowiedział Hucz - "Awersja" nie jest na pewno idealna, ale z pewnością znacznie lepsza od "Definicji", bez dyskusji. Nie jestem zwolennikiem osądzania na podstawie odsłon, w tym wypadku, niestety wydają się one jak najbardziej słuszne, a na pewno bardziej niż obwieszczanie "bezapelacyjnego zwycięstwa" na tablicach ziomków. Przypomnę kilka wersów z dissu zanim przejdę do warstwy muzycznej - ""wymiotuję tym trueschoolem, kalka <jak zapomnieć>/ tylko tak któryś z tracków mi się cofnie".Otóż "Nie-EP" to w żadnym wypadku nie jest Addixowa szorstkość, dudniące, bezlitosne kurestwo w stylu "RDS220". "Płyta Długogrająca" jest raczej słodkawa, przyjemna, chwilami mdła. Junes wybrał niezłych podziemnych producentów, którzy zrobili w większości poprawne bity, niestety często kompletnie niepasujące do treści. Jak np. słyszę podkład do "Nie-Chcę" to moja pierwsza myśl to flowowa bujanka w opcji Biggie, niebieski garnitur, czarne okulary, noc na Brooklynie... Buja jak należy, działa, klimatyzuje i nagle wpada na to Junes z "nie sprzedaję emocji, bo chcę wreszcie je czuć" i to jeszcze na kompletnych wydechu, słyszalnie nie wyrabiając się w tempo... Mało wyczucia bitu i jeszcze mniej wyczucia w jego doborze. Jest trochę fajnych muzycznych momentów - np. kiedy Aruzo i Puzzel pracowali razem, podobnie Nitro i BobAir (na gitarze). Co z tego skoro nawet na "Sumie-niu" raper brzmi jakby topił się w bicie, desperacko łapiąc powietrze i próbując udawać, że tak naprawdę to płynie stylowo. Nie ma wątpliwości, że poziom nowego krążka daleki jest od tego co Junes robił do spółki ze swoim lubelskim ziomem z Rap Addix. "Nie-nawiść" - jedyny numer z Petem, po pierwszej zwrotce zostawił mnie z poczuciem, że chciałbym mieć wersję tego numeru w której nie ma Junesa, ale jest DJ Te - świetna robota. Druga zwrotka pokazuje, że lepiej prosto, ale trafiając w tempo niż komplikując i potykając się o własne słowa. Względnie wyratował numer, wielu niestety już się nie udało. Prosta obserwacja - więcej powietrza sprawia, że głos jest pewniejszy, a "wieszanie MC's na drzewach" staje się bardziej realne. Nie bardzo, ale już bliżej. Jedyna w pełni satysfakcjonująca zwrotka na płycia to ta w wykonaniu Ensona, który w przeciwieństwie do gospodarza zadbał o progres z należytą troskliwością. Junes walczący z "truskulem" po przesłuchaniu tego albumu brzmi raczej zabawnie. To co mi kojarzy się z tym wynędzniałym pojęciem (które nie ma nic wspólnego z trueschoolem, ale w Polsce nadal występuje i się przyjęło) znalazłem właśnie na "Nie-EP". Bity z soulowymi chórkami, ugłaskane i ciepłe z "odpowiednim" basem, który słyszeliśmy x razy i perkusją na tyle prostą, żeby nawet Junes sobie na tym poradził. I nawet z tym bywa, że się nie udaje. Nie było tam nikogo, kto by powiedział "wyjebałeś się, jeszcze raz"? Rap poszedł do przodu, również w wersji na klasycznych perkusjach. Treść? Niezłomny Junes z "Właściwych Proporcji", potem coraz bardziej wkurwiony Junes, na "Nie-EP" przeszedł w złamanego życiem, sfrustrowanego z masochistyczną manią publicznego biczowania się. To jest niezdrowe i z takich regionów myślenia trzeba się ewakuować, a nie wciągać w nie słuchaczy. "Wstrzykuję ci to, żeby nie być sam". WTF?! Obraz jest tak zamazany czarną farbą, że nic nie widać, a nawet takie przebłyski na poprzednich płytach dawały odpowiedni kontrast i sprawiały, że warto było ich słuchać. Opis dysfunkcjonalności i ekshibicjonizm same w sobie dają niewiele - rozumiem to w wykonaniu Sluga, ale jemu zawsze w ekspozycji tego przyświeca jakiś cel. Wstyd jest naturalną reakcją, a tutaj utożsamiono jego brak ze... szczerością. Te wszystkie "Kiedyś byłem niepoprawny, a dziś jestem dobry" obok "Nigdy nie chciałem być taki jaki jestem", poprzedzającego jeszcze na dodatek cuty z Wilka "chcę przeżyć życie najlepiej jak potrafię"? Trochę groteskowe. Mizantropię rozumiem, ale nazbyt egoistyczne traktowanie rapu jako spowiednika to w tym wypadku przerzucanie największego ciężaru na słuchacza, bez jednoczesnego zaproponowania czegokolwiek w zamian. Junes nie inspiruje nas do zrobienia czegoś, nie opowiada nam historii poszerzających wiedzę, nie działa mobilizująco, nie przestrzega, nie uczy... Ten materiał to lament, do tego na zupełnie nieadekwatnych do niego bitach, co tylko działa na niekorzyść, tworzy dziwny dysonans między muzyką a treścią. Jeśli macie doła materiał może stać się zajebistym kowadłem u szyi. Może EP to optymalna ilość takiego rapu jaką ja jestem zdolny przyjąć? "Nie-EP" to dla mnie zdecydowanie za dużo. Jako ponury skurwiel na życiowym zakręcie przy Junesie i tak czuję się życiowym optymistą. Szczerość za szczerość. Dla mnie to słaby album. Bardzo dobrze pamiętam premierę "Właściwych Proporcji" - epki Rap Addix, które wówczas składało się wyłącznie z SoulPete'a i Junesa. Rapera z Sokołowa, który podkreślał przywiązanie do stolicy, przez wiele z jego dotkliwych tekstów nie dało się nie zapamiętać. Kiedy sprawdza się podziemne, polskie produkcje, ma się do czynienia z wieloma przypadkami postaci, które brzmią tak samo. Albo tak samo jak ktoś. On nawijał "wolę własny brak flow niż kradziony patent". Czasem nieporadnie siedział na bitach, często się o nie potykał, ale mówił dużo i nie gryzł się w język. Nie cenzurował siebie, potrafił wylać najgorszy syf i był w tym prawdziwy. Taki twardy koleś, który dostał od życia wpierdol, ale "stoi na ziemii mocno". Kiedy pisze się o prawdziwych uczuciach, opisuje się je lepiej. W tym Junes się specjalizował. Przy takiej porcji pierwszorzędnych bitów SoulPete'a, który od tamtego czasu zmienił już zresztą poziom, to wystarczało. Było charakterystyczne, odważne i trafiało. Zakumplowałem się z tą epką szczerze, pamiętam jak słuchałem jej w pracy za granicą i pamiętam, że mimo mrocznej strony, była w jakiś dziwny sposób budująca. Do dzisiaj większość tekstów znam na pamięć.

Dziś przedpremierowo, na prośbę autora, mam opisać wam "Nie-EP" czyli długogrający krążek Junesa. Nie z SoulPetem, ale z wybranymi przez siebie producentami, którzy podkreślili już swoją pozycję w undergroundzie (zwycięzca z konkursu Pariasu - Kuoter, Puzzel, Zbylu czy Nitro), ale też mają jeszcze sporo do udowodnienia. Niegłupia taktyka, jeśli chce się zmobilizować zestaw zdolnych chłopaków i sprowokować ich do pójścia krok albo kilka naprzód. Motywem przewodnim materiału i konceptem jest tytułowe "nie". Z pewnością najczęściej pojawiające się słowo na albumie. Co z tego wynikło?

Liczyłem na coś innego. "Jestem Junes choć trzy lata nie byłem". W tym właśnie tkwi problem. Minęły cztery lata od epki z których trzy nie należały do przepracowanych przed mikrofonem i to słychać. Mówimy o koniecznej, dosyć podstawowej pracy, która już w 2009 była kwestią palącą. Słuchało się dla tekstów, bo mocne, ale często z uczuciem "jak poprawi się rapowo, to będzie ciekawie". Tymczasem jest raczej gorzej niż lepiej. Rozumiem Rap Addixowe podejście koncentrujące się na treści, szanuję je (ale też najbardziej szanuję je u Jeża, bo ma swoją niepodrabialną stylówę i zawsze płynie). Co ciekawe to na co czekali wszyscy - warstwa tekstowa, również nie jest na tyle mocna, żeby pociągnąć całość. Jest kurewnie przytłaczająca, źle nastraja do życia, na dodatek dla fanów nie będzie nowością. Nowością będzie rzadkość linijek-ćwieków jak te do których zdążyliśmy przywyknąć. Taki ogrom negatywnych emocji nie sprawia, że robią większe wrażenie. Przeciwnie. Obojętnieją. Przenikliwość, zwięzłość, celność? Raczej tutaj pojawia się niż jest. Dużo o tym samym, bardzo dużo, ten sam nastrój, logika, te same zarzuty wobec siebie i świata, te same samotnicze analizy i frustracje. Szanuję raperów mówiących o sobie, szczególnie tych, którzy mówią o sobie szczerze, ale szanuję również tych, którzy dbają o progres, zdają sobie sprawę, że technika rapowania i głos to rzeczy nad którymi trzeba (a nie można) pracować, bo to one są nośnikiem twojej treści. Junes kompletnie o tym zapomniał, cofnął się i nie przeszkodziło mu to w podejściu do nagrania pełnego albumu tak jakby tego się nie zapominało jak jazdy na rowerze. Może i tak, tylko że Junes przed tym materiałem jeździł przecież z bocznymi kółkami, a i tak potrafił się wyjebać. Właśnie dlatego jego diss (na zmarnowanym bicie SoulPete'a) wygląda bladziutko przy tym czym odpowiedział Hucz - "Awersja" nie jest na pewno idealna, ale z pewnością znacznie lepsza od "Definicji", bez dyskusji. Nie jestem zwolennikiem osądzania na podstawie odsłon, w tym wypadku, niestety wydają się one jak najbardziej słuszne, a na pewno bardziej niż obwieszczanie "bezapelacyjnego zwycięstwa" na tablicach ziomków. Przypomnę kilka wersów z dissu zanim przejdę do warstwy muzycznej - ""wymiotuję tym trueschoolem, kalka <jak zapomnieć>/ tylko tak któryś z tracków mi się cofnie".

Otóż "Nie-EP" to w żadnym wypadku nie jest Addixowa szorstkość, dudniące, bezlitosne kurestwo w stylu "RDS220". "Płyta Długogrająca" jest raczej słodkawa, przyjemna, chwilami mdła. Junes wybrał niezłych podziemnych producentów, którzy zrobili w większości poprawne bity, niestety często kompletnie niepasujące do treści. Jak np. słyszę podkład do "Nie-Chcę" to moja pierwsza myśl to flowowa bujanka w opcji Biggie, niebieski garnitur, czarne okulary, noc na Brooklynie... Buja jak należy, działa, klimatyzuje i nagle wpada na to Junes z "nie sprzedaję emocji, bo chcę wreszcie je czuć" i to jeszcze na kompletnych wydechu, słyszalnie nie wyrabiając się w tempo... Mało wyczucia bitu i jeszcze mniej wyczucia w jego doborze. Jest trochę fajnych muzycznych momentów - np. kiedy Aruzo i Puzzel pracowali razem, podobnie Nitro i BobAir (na gitarze). Co z tego skoro nawet na "Sumie-niu" raper brzmi jakby topił się w bicie, desperacko łapiąc powietrze i próbując udawać, że tak naprawdę to płynie stylowo. Nie ma wątpliwości, że poziom nowego krążka daleki jest od tego co Junes robił do spółki ze swoim lubelskim ziomem z Rap Addix. "Nie-nawiść" - jedyny numer z Petem, po pierwszej zwrotce zostawił mnie z poczuciem, że chciałbym mieć wersję tego numeru w której nie ma Junesa, ale jest DJ Te - świetna robota. Druga zwrotka pokazuje, że lepiej prosto, ale trafiając w tempo niż komplikując i potykając się o własne słowa. Względnie wyratował numer, wielu niestety już się nie udało. Prosta obserwacja - więcej powietrza sprawia, że głos jest pewniejszy, a "wieszanie MC's na drzewach" staje się bardziej realne. Nie bardzo, ale już bliżej. Jedyna w pełni satysfakcjonująca zwrotka na płycia to ta w wykonaniu Ensona, który w przeciwieństwie do gospodarza zadbał o progres z należytą troskliwością.

Junes walczący z "truskulem" po przesłuchaniu tego albumu brzmi raczej zabawnie. To co mi kojarzy się z tym wynędzniałym pojęciem (które nie ma nic wspólnego z trueschoolem, ale w Polsce nadal występuje i się przyjęło) znalazłem właśnie na "Nie-EP". Bity z soulowymi chórkami, ugłaskane i ciepłe z "odpowiednim" basem, który słyszeliśmy x razy i perkusją na tyle prostą, żeby nawet Junes sobie na tym poradził. I nawet z tym bywa, że się nie udaje. Nie było tam nikogo, kto by powiedział "wyjebałeś się, jeszcze raz"? Rap poszedł do przodu, również w wersji na klasycznych perkusjach. Treść? Niezłomny Junes z "Właściwych Proporcji", potem coraz bardziej wkurwiony Junes, na "Nie-EP" przeszedł w złamanego życiem, sfrustrowanego z masochistyczną manią publicznego biczowania się. To jest niezdrowe i z takich regionów myślenia trzeba się ewakuować, a nie wciągać w nie słuchaczy. "Wstrzykuję ci to, żeby nie być sam". WTF?! Obraz jest tak zamazany czarną farbą, że nic nie widać, a nawet takie przebłyski na poprzednich płytach dawały odpowiedni kontrast i sprawiały, że warto było ich słuchać. Opis dysfunkcjonalności i ekshibicjonizm same w sobie dają niewiele - rozumiem to w wykonaniu Sluga, ale jemu zawsze w ekspozycji tego przyświeca jakiś cel. Wstyd jest naturalną reakcją, a tutaj utożsamiono jego brak ze... szczerością. Te wszystkie "Kiedyś byłem niepoprawny, a dziś jestem dobry" obok "Nigdy nie chciałem być taki jaki jestem", poprzedzającego jeszcze na dodatek cuty z Wilka "chcę przeżyć życie najlepiej jak potrafię"? Trochę groteskowe. Mizantropię rozumiem, ale nazbyt egoistyczne traktowanie rapu jako spowiednika to w tym wypadku przerzucanie największego ciężaru na słuchacza, bez jednoczesnego zaproponowania czegokolwiek w zamian. Junes nie inspiruje nas do zrobienia czegoś, nie opowiada nam historii poszerzających wiedzę, nie działa mobilizująco, nie przestrzega, nie uczy... Ten materiał to lament, do tego na zupełnie nieadekwatnych do niego bitach, co tylko działa na niekorzyść, tworzy dziwny dysonans między muzyką a treścią. Jeśli macie doła materiał może stać się zajebistym kowadłem u szyi. Może EP to optymalna ilość takiego rapu jaką ja jestem zdolny przyjąć? "Nie-EP" to dla mnie zdecydowanie za dużo. Jako ponury skurwiel na życiowym zakręcie przy Junesie i tak czuję się życiowym optymistą. Szczerość za szczerość. Dla mnie to słaby album.

]]>
Słoń & Mikser "Demonologia II" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-10-18,slon-mikser-demonologia-ii-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-10-18,slon-mikser-demonologia-ii-recenzjaOctober 18, 2013, 8:20 amDaniel WardzińskiSłoń i Mikser to idealny duet do robienia tego co sami nazywają "chorym hip hopem", "horror rapem" albo "masażem środkowego ucha małym młotkiem do wybijania szyb w autobusach". Mikser ma nie tylko skłonność, ale też wielki talent do tworzenia podkładów, których przewodnim motywem jest niepokój, groza i strach. Słoń z kolei to gość, który ma niewątpliwy dar do pisania takiego rapu - zarówno w skali pojedynczych linijek jak i obszernych konceptów na kawałki. Pierwsza "Demonologia" to album, który potrafił zaintrygować i zdziwić, kiedy ogrom polskiego rapu wywołuje co najwyżej obojętność. Materiał sprawił, że duet szybko stał się pierwszoplanową gwiazdą, a liczba fanów i słuchaczy wzrosła tak, że... musiała wzrosnąć też liczba hejterów.Wydaje mi się, że część słuchaczy, która nie była w stanie zaakceptować tekstów tarzających się w wydzielinach i plastycznie opisujących najbardziej drastyczne historie jakich nigdy byście nie wymyślili, musiała sobie w prosty sposób wytłumaczyć fakt, że płyta odniosła sukces. Prostym wytłumaczeniem jest rzucenie debilnego hasła "to rap dla gimbów". Kiedy słucham trzeciej części "WCM" i uwzględni w tym wszystkim postać Słonia, jego osobowość, zarzut wydaje się być kuriozalny. Czy do końca? Faktycznie rzeczy pokroju "picia ropy z pryszczy" i wersy w stylu "zamrożę kawałek gówna, żeby potem Cię nim dźgnąć" bardzo kojarzą się ze wczesnorozwojowym poczuciem humoru, ale przecież to tylko jedna strona medalu. To nie przypadek, że "DII" zadebiutowało na drugim miejscu OLiSu, a fanów jest coraz więcej, nie tylko wśród osób słuchających na codzień hip hopu.Czułem się nieco zaniepokojony, kiedy usłyszałem, że album będzie dwupłytowy. Powód jest prosty - to się rzadko udaje, a 2CD mogą bardzo utrudnić zadanie zrobienie dobrego albumu. Po wielu już odsłuchach wydaje mi się, że mimo wielu zastrzeżeń, to jeden z lepszych dwupłytowych materiałów w polskim rapie - serio. Szkoda, że Słoń nie pokusił o koncept spajający całość, ale zarazem trzeba przyznać, że potwierdził, że jego głowa jest w stanie wyprodukować niekończące się ilości tego do czego nas przyzwyczaił, jednocześnie nie zaniżając poziomu. Po raz kolejny dostaliśmy dużo kawałków konceptualnych, lepszych i gorszych, ale stanowiących już chyba flagowy produkt zwrotek Poznaniaka. Przedstawił nam postać wampira żyjącego w kanałach i od wieków obserwujących ludzkość (ostatnie wersy "Króla Szczurów" potęgują wartość kawałka), przewoźnika dusz, który przewozi na tamten świat tytułową "Windą", wcielił się w zombie huntera, który napierdala kolbą, kiedy kończą się naboje i opowiedział historię pogardzanego katechety, który nie wytrzymuje psychicznie poniżeń i postanawia... Zresztą przekonacie się sami. Mamy mordercze wirusy, krajobrazy po apokalipsie, patologiczną zabawę opartą o postacie z kultowych bajek, a nawet obraz pobudki po za mocnym melanżu, który zostawił spore zniszczenia w bani. Bogactwo niepokojących i drastycznych patentów jest tutaj olbrzymie. W rapie Słonia często wybijają się pojedyncze linijki i mamy tutaj w czym wybierać. Z jednej strony braggowe "To nie Beverly Hills, a ja nie jestem Brandon/ Mój rap to wychowawczy liść kijem do kendo/ Mentor wyrzutków kontra zniewieściali chłopcy/ Daję ci poczucie francuskiego pocałunku z Obcym" z drugiej proste, ale błyskotliwe strzały jak "trafiam jak sztylet do serc" albo "nie chcesz, żeby twoje dziecko nas słuchało to je usuń". To jest chore, wiem, nie spodziewajcie się tutaj niczego innego, ale nie każdy gość, który chce straszyć za mikrofonem jest w stanie zrobić to tak jak Słoń. Póki co, nie ma drugiego takiego.Po zapoznaniu z całością pojawiają się jednak wątpliwości i zgrzyty, które sprawiają, że "DII" nie jest tak dobre jak mogło być. Słoń potrafi bezpardonowo obrażać, potrafi oburzać i potrafi serwować niesmaczne opisy pełne szczegółów. Rzecz w tym, że nie zawsze to one są potrzebne i nie zawsze w takich ilościach. Czasem przydałoby się zastosować więcej patentów z thrillerów niż z kina gore, tak jak czasem większe wrażenie robiłoby zostawienie znaków zapytania niż szczegółowe opisy ektoplazmy, ludzkich wydzielin itd. Bardzo czuć to w storytellingach, w których budowanie nastroju jest obowiązkiem tymczasem autor czasami nie zdaje sobie sprawy, że z racji na jego wcześniejsze dokonania stają się przewidywalne, a jedyną atrakcją jest brutalność. Dla przykładu "Suro" - jest zdecydowanie bardziej obrzydliwe niż przerażające, częściej wywoła efekt wymiotny niż dreszcz. Dodatkowo wrażenie lubią popuć ad-liby, które powinny swoją naturalnością wprowadzać w historię, tymczasem dzieje się zupełnie odwrotnie. Szczególnie słychać to w kawałku "Baran", kiedy komiczne dopowiedzenia zupełnie nie pasują do opowiadania, a raczej wybijają z rytmu. To samo tyczy się skitów. Z jednej strony mamy rewelację i wzór na przyszłość - zagubioną taśmę, która znalazła się pomiędzy dwiema częściami "Zagłady", z drugiej natomiast zakończenie "CHCWD", które nie jest zbytnio śmieszne i robi złe wrażenie. Ogólnie na całej płycie znajdziemy momenty, kiedy chciałoby się powiedzieć "jesteś mistrzem w takich linijkach i takich opisach, ale kiedy najebiesz tego od góry do dołu, przestaje robić takie wrażenie". To potężna broń, ale warto używać jej z większym namysłem niż w celu zmasowanej sieczki. Tym bardziej, że same pomysły na historie są świetne i gdyby zbudować je trochę lepiej, ciężej byłoby po nich spokojnie zasnąć.Muzycznie Mikser pokazał swoją klasę. Płyta jest różnorodna, ale spójna przez swój klimat. Takie bity jak "Lovecraft" czy "Slasher" to rewelacja. Mamy zarówno klimaty Funkdoobiest jak i zupełnie inne patenty w "Gabinecie Luster" czy "Efekcie Lucyfera". Zdarzają się gorsze dogrywki i mniej trafione klawisze, ale w ogólnym rozrachunku wyszło grubo. Płyta nie rozjeżdża się mimo że taka "Gra O Tron" z Shellerem brzmi bardziej jak stare collabo PDG i WhiteHouse, a "Blizny" są chyba bliżej SpaceGhostPurrpa. Bardzo dobrą robotę wykonano przy refrenach - "Slasher", "Tacy Sami" czy "WCM3" dostają dzięki nim potężnego kopa. Proste w środkach, ale skuteczne. Sztosem jest "DJ Kostek Intermission" na końcu pierwszego cedeka - nie wyobrażam sobie lepszego przejścia. Bardzo dobrze spisali się goście, a ich dobór zasługuje na wyrazy uznania. Na szczególną uwagę zasługują numery z Eripe, Pihem i Kaenem oraz z Jinxem i TeTrisem. Znakomitym wjazdem popisał się Jongmen, Kacper HTA popłynął melodyjnym flow w sposób świeży dla polskiej sceny, a Grubaz wyraźnie zaznaczył swoją obecność i zamknął zwrotkę w przemyślany i imponujący sposób. Jednym z moich faworytów jest kozacki numer WSRH (i bardziej w stylu WSRH niż Demonologii) z Shellerem. Na tej płycie naprawdę nie brakuje bardzo wysokiego poziomu, ale chwilami rządzi chaos. Dwie godziny pasma najbardziej niezdrowych wersów w polskim rapie to ciężkostrawny posiłek, ale nadal ma najważniejsze zalety "Demonologii". Oczywiście nie dla wszystkich, delikatni nie dadzą rady i nie dowiedzą się co się stało z "Anią", bo przed trzecią zwrotką i ja miałem obawy czy za chwilę nie usłyszę pedofilskiej historii z detalami. Na szczęście nie, propsuję zakończenie. To zresztą ciekawe, że choć fikcja z kategorii zjawisk niewyjaśnionych i rzezi ze stertą flaków na podłodze przeważa, to Słoń nie traci kontaktu z rzeczywistością i kiedy trzyma się realiów nadal jest dobry i nadal jest sobą. Zakończenie "Króla Szczurów" mówi wiele tak samo jak wersy "Ludzie skłamią dla zysku nie jestem ślepy i głuchy/ Tutaj chciwość podtapia moralność w morzu juchy". To zdecydowanie lepsze niż efekciarstwo w stylu "wypalcuję cię w dupę na sucho bazooką ty suko". Największa zaleta "DII" to nie brutalność dla samej brutalności. Dużo dobrej roboty, ale zaznaczmy, że kolejnym razem oczekiwania fanów pewnie będą już większe i kolejna dokładka tego co zafascynowało Słoniem pół Polski, może już nie wystarczyć. Słoń i Mikser to idealny duet do robienia tego co sami nazywają "chorym hip hopem", "horror rapem" albo "masażem środkowego ucha małym młotkiem do wybijania szyb w autobusach". Mikser ma nie tylko skłonność, ale też wielki talent do tworzenia podkładów, których przewodnim motywem jest niepokój, groza i strach. Słoń z kolei to gość, który ma niewątpliwy dar do pisania takiego rapu - zarówno w skali pojedynczych linijek jak i obszernych konceptów na kawałki. Pierwsza "Demonologia" to album, który potrafił zaintrygować i zdziwić, kiedy ogrom polskiego rapu wywołuje co najwyżej obojętność. Materiał sprawił, że duet szybko stał się pierwszoplanową gwiazdą, a liczba fanów i słuchaczy wzrosła tak, że... musiała wzrosnąć też liczba hejterów.

Wydaje mi się, że część słuchaczy, która nie była w stanie zaakceptować tekstów tarzających się w wydzielinach i plastycznie opisujących najbardziej drastyczne historie jakich nigdy byście nie wymyślili, musiała sobie w prosty sposób wytłumaczyć fakt, że płyta odniosła sukces. Prostym wytłumaczeniem jest rzucenie debilnego hasła "to rap dla gimbów". Kiedy słucham trzeciej części "WCM" i uwzględni w tym wszystkim postać Słonia, jego osobowość, zarzut wydaje się być kuriozalny. Czy do końca? Faktycznie rzeczy pokroju "picia ropy z pryszczy" i wersy w stylu "zamrożę kawałek gówna, żeby potem Cię nim dźgnąć" bardzo kojarzą się ze wczesnorozwojowym poczuciem humoru, ale przecież to tylko jedna strona medalu. To nie przypadek, że "DII" zadebiutowało na drugim miejscu OLiSu, a fanów jest coraz więcej, nie tylko wśród osób słuchających na codzień hip hopu.


Czułem się nieco zaniepokojony, kiedy usłyszałem, że album będzie dwupłytowy. Powód jest prosty - to się rzadko udaje, a 2CD mogą bardzo utrudnić zadanie zrobienie dobrego albumu. Po wielu już odsłuchach wydaje mi się, że mimo wielu zastrzeżeń, to jeden z lepszych dwupłytowych materiałów w polskim rapie - serio. Szkoda, że Słoń nie pokusił o koncept spajający całość, ale zarazem trzeba przyznać, że potwierdził, że jego głowa jest w stanie wyprodukować niekończące się ilości tego do czego nas przyzwyczaił, jednocześnie nie zaniżając poziomu. Po raz kolejny dostaliśmy dużo kawałków konceptualnych, lepszych i gorszych, ale stanowiących już chyba flagowy produkt zwrotek Poznaniaka. Przedstawił nam postać wampira żyjącego w kanałach i od wieków obserwujących ludzkość (ostatnie wersy "Króla Szczurów" potęgują wartość kawałka), przewoźnika dusz, który przewozi na tamten świat tytułową "Windą", wcielił się w zombie huntera, który napierdala kolbą, kiedy kończą się naboje i opowiedział historię pogardzanego katechety, który nie wytrzymuje psychicznie poniżeń i postanawia... Zresztą przekonacie się sami. Mamy mordercze wirusy, krajobrazy po apokalipsie, patologiczną zabawę opartą o postacie z kultowych bajek, a nawet obraz pobudki po za mocnym melanżu, który zostawił spore zniszczenia w bani. Bogactwo niepokojących i drastycznych patentów jest tutaj olbrzymie. W rapie Słonia często wybijają się pojedyncze linijki i mamy tutaj w czym wybierać. Z jednej strony braggowe "To nie Beverly Hills, a ja nie jestem Brandon/ Mój rap to wychowawczy liść kijem do kendo/ Mentor wyrzutków kontra zniewieściali chłopcy/ Daję ci poczucie francuskiego pocałunku z Obcym" z drugiej proste, ale błyskotliwe strzały jak "trafiam jak sztylet do serc" albo "nie chcesz, żeby twoje dziecko nas słuchało to je usuń". To jest chore, wiem, nie spodziewajcie się tutaj niczego innego, ale nie każdy gość, który chce straszyć za mikrofonem jest w stanie zrobić to tak jak Słoń. Póki co, nie ma drugiego takiego.

Po zapoznaniu z całością pojawiają się jednak wątpliwości i zgrzyty, które sprawiają, że "DII" nie jest tak dobre jak mogło być. Słoń potrafi bezpardonowo obrażać, potrafi oburzać i potrafi serwować niesmaczne opisy pełne szczegółów. Rzecz w tym, że nie zawsze to one są potrzebne i nie zawsze w takich ilościach. Czasem przydałoby się zastosować więcej patentów z thrillerów niż z kina gore, tak jak czasem większe wrażenie robiłoby zostawienie znaków zapytania niż szczegółowe opisy ektoplazmy, ludzkich wydzielin itd. Bardzo czuć to w storytellingach, w których budowanie nastroju jest obowiązkiem tymczasem autor czasami nie zdaje sobie sprawy, że z racji na jego wcześniejsze dokonania stają się przewidywalne, a jedyną atrakcją jest brutalność.Dla przykładu "Suro" - jest zdecydowanie bardziej obrzydliwe niż przerażające, częściej wywoła efekt wymiotny niż dreszcz. Dodatkowo wrażenie lubią popuć ad-liby, które powinny swoją naturalnością wprowadzać w historię, tymczasem dzieje się zupełnie odwrotnie. Szczególnie słychać to w kawałku "Baran", kiedy komiczne dopowiedzenia zupełnie nie pasują do opowiadania, a raczej wybijają z rytmu. To samo tyczy się skitów.Z jednej strony mamy rewelację i wzór na przyszłość - zagubioną taśmę, która znalazła się pomiędzy dwiema częściami "Zagłady", z drugiej natomiast zakończenie "CHCWD", które nie jest zbytnio śmieszne i robi złe wrażenie. Ogólnie na całej płycie znajdziemy momenty, kiedy chciałoby się powiedzieć "jesteś mistrzem w takich linijkach i takich opisach, ale kiedy najebiesz tego od góry do dołu, przestaje robić takie wrażenie". To potężna broń, ale warto używać jej z większym namysłem niż w celu zmasowanej sieczki. Tym bardziej, że same pomysły na historie są świetne i gdyby zbudować je trochę lepiej, ciężej byłoby po nich spokojnie zasnąć.

Muzycznie Mikser pokazał swoją klasę. Płyta jest różnorodna, ale spójna przez swój klimat. Takie bity jak "Lovecraft" czy "Slasher" to rewelacja. Mamy zarówno klimaty Funkdoobiest jak i zupełnie inne patenty w "Gabinecie Luster" czy "Efekcie Lucyfera". Zdarzają się gorsze dogrywki i mniej trafione klawisze, ale w ogólnym rozrachunku wyszło grubo. Płyta nie rozjeżdża się mimo że taka "Gra O Tron" z Shellerem brzmi bardziej jak stare collabo PDG i WhiteHouse, a "Blizny" są chyba bliżej SpaceGhostPurrpa. Bardzo dobrą robotę wykonano przy refrenach - "Slasher", "Tacy Sami" czy "WCM3" dostają dzięki nim potężnego kopa. Proste w środkach, ale skuteczne. Sztosem jest "DJ Kostek Intermission" na końcu pierwszego cedeka - nie wyobrażam sobie lepszego przejścia. Bardzo dobrze spisali się goście, a ich dobór zasługuje na wyrazy uznania. Na szczególną uwagę zasługują numery z Eripe, Pihem i Kaenem oraz z Jinxem i TeTrisem. Znakomitym wjazdem popisał się Jongmen, Kacper HTA popłynął melodyjnym flow w sposób świeży dla polskiej sceny, a Grubaz wyraźnie zaznaczył swoją obecność i zamknął zwrotkę w przemyślany i imponujący sposób. Jednym z moich faworytów jest kozacki numer WSRH (i bardziej w stylu WSRH niż Demonologii) z Shellerem. Na tej płycie naprawdę nie brakuje bardzo wysokiego poziomu, ale chwilami rządzi chaos. Dwie godziny pasma najbardziej niezdrowych wersów w polskim rapie to ciężkostrawny posiłek, ale nadal ma najważniejsze zalety "Demonologii". Oczywiście nie dla wszystkich, delikatni nie dadzą rady i nie dowiedzą się co się stało z "Anią", bo przed trzecią zwrotką i ja miałem obawy czy za chwilę nie usłyszę pedofilskiej historii z detalami. Na szczęście nie, propsuję zakończenie. To zresztą ciekawe, że choć fikcja z kategorii zjawisk niewyjaśnionych i rzezi ze stertą flaków na podłodze przeważa, to Słoń nie traci kontaktu z rzeczywistością i kiedy trzyma się realiów nadal jest dobry i nadal jest sobą. Zakończenie "Króla Szczurów" mówi wiele tak samo jak wersy "Ludzie skłamią dla zysku nie jestem ślepy i głuchy/ Tutaj chciwość podtapia moralność w morzu juchy". To zdecydowanie lepsze niż efekciarstwo w stylu "wypalcuję cię w dupę na sucho bazooką ty suko". Największa zaleta "DII" to nie brutalność dla samej brutalności. Dużo dobrej roboty, ale zaznaczmy, że kolejnym razem oczekiwania fanów pewnie będą już większe i kolejna dokładka tego co zafascynowało Słoniem pół Polski, może już nie wystarczyć.

 

]]>
Video Dnia: Te-Tris/Pogz "Nie Pytaj" (prod. Młody G.R.O./Rzeznik, cuty: Dj Noriz)https://popkiller.kingapp.pl/2013-07-08,video-dnia-te-trispogz-nie-pytaj-prod-mlody-grorzeznik-cuty-dj-norizhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-07-08,video-dnia-te-trispogz-nie-pytaj-prod-mlody-grorzeznik-cuty-dj-norizJuly 8, 2013, 1:02 pmMaciej SulimaDlaczego: Zapowiedziana na jesień 2013 roku wspólna płyta reprezentantów Siemiatycz i Białegostoku - Te-Trisa i Pogza zbliża się wielkimi krokami, ale zanim ją usłyszycie już dziś możecie sprawdzić mały przedsmak tego, czego się po niej spodziewać. Aptaun Records ma przyjemność przedstawić, zrealizowane przez ekipę Bassmedia, street video do utworu "Nie pytaj". Track wyprodukowany został przez Młodego G.R.O. przy współudziale Dominika "Rzeznika" Łuniewskiego, którego usłyszeć można również w refrenie. Dodatkowo całość okrasił cutami niezawodny reprezentant Aptaun Support - Dj Noriz.Dlaczego: Zapowiedziana na jesień 2013 roku wspólna płyta reprezentantów Siemiatycz i Białegostoku - Te-Trisa i Pogza zbliża się wielkimi krokami, ale zanim ją usłyszycie już dziś możecie sprawdzić mały przedsmak tego, czego się po niej spodziewać. Aptaun Records ma przyjemność przedstawić, zrealizowane przez ekipę Bassmedia, street video do utworu "Nie pytaj". Track wyprodukowany został przez Młodego G.R.O. przy współudziale Dominika "Rzeznika" Łuniewskiego, którego usłyszeć można również w refrenie. Dodatkowo całość okrasił cutami niezawodny reprezentant Aptaun Support - Dj Noriz.

]]>
Metro "Antidotum 2" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-02-23,metro-antidotum-2-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-02-23,metro-antidotum-2-recenzjaFebruary 22, 2013, 5:29 pmDaniel WardzińskiPłyty producenckie od zawsze na rynku wydawniczym były materiałem drugiej kategorii, bynajmniej ze względu na zawartość, raczej na świadomość fanów dla których były to "składanki". Sytuacja zaczęła się odmieniać o czym świadczy nie tylko gigantyczny sukces "Równonocy", ale również duże zainteresowanie towarzyszące płytom WhiteHouse czy NNFoF. Moim zdaniem żadna z wyżej wymienionych płyt, choć nie chcę im nic ujmować, nie jest jednak najlepszą w swojej kategorii A.D. 2012.Materiał Metro ukazał się w moje urodziny i dziś traktuję go jak piękny prezent od jednego z najbardziej wyjątkowych producentów na polskiej scenie. Tkwiąc w błędnym przekonaniu, że recenzja tego materiału była już na Popkillerze delektowałem się tym albumem przez wiele tygodni nie koncentrując się na formułowaniu wniosków. Okazało się, że recenzji nie było, więc zapraszam was na małe nadrabianko... Premier w 2012 było mnóstwo, świetnych albumów również, ale "Antidotum 2" nie da się porównać z żadnym z nich.Na płycie znaleźli się zarówno znani ze współpracy z producentem z Brzegu Wyga, Fisz czy Tet, ale nie zabrakło też miejsca dla nowych postaci na tych bitach dzięki czemu możemy usłyszeć jak radzą sobie na nich Walles, RH-, Okoliczny Element czy Ras. "Antidotum 2" jest prawdopodobnie najlepiej obsadzonym materiałem w historii polskiego rapu jeśli chodzi o gramofonowe popisy, a kropką pod wykrzyknikiem w tej kwestii jest "DJ's Tribute" w którym pojawiają się Twister, BRK, Ike, Eprom, Daniel Drumz, Krime, Tort, Haem, Czarny, Kebs i Flip. Taki zestaw spokojnie mógłby stanowić jedenastkę ostatnich kilku kolejek polskiej ligi. Polski dream team. Kluczowe znaczenie dla dobioru całości mają również kawałki z udziałem owianej tajemnicą formacji Metronome Orchestra. Co można powiedzieć o gościach? Ras zalicza jedną z najlepszych zwrot w karierze, Wyga potwierdza, że na bitach Metro czuje się jak ryba w wodzie, a Walles, że jest jednym z "najchorszych" gości w tym kraju... Można analizować, każdemu pewnie bardziej do gustu przypadnia co innego, ale w "Keep Funk Alive" nie chodzi o to. Chodzi o gospodarza.Otwierający "Introwski" na starcie wyjaśnia, że zachowywanie funku przy życiu wzięto zupełnie na serio. Sposób w jaki buja ten materiał w każdym kolejnym kawałku, to prawdziwy hołd dla funku w przeróżnych jego formach. Porównanie dwóch numerów z Wygą i Polskim Karate pokazuje jak duży zakres inspiracji ma ten koleżka. Warto dodać, że jednocześnie potrafi wjechać z pozornie banalną partią dęciaków i rozwalić nią w drzazgi jak ma to miejsce w "Wojnie O Sos" z Tetrisem, Rasem i DJ'em Ikiem. Metro ma bangery w naturze i jest to coraz bardziej imponujące w jego wykonaniu. Jest mistrzem świata w kwestii dopasowania swoich fascynacji do styli zapraszanych raperów - każdy kolejny czy to z Fiszem, Wallesem czy Mesem jest zawsze tak dobrany, że rewelacyjnie pasuje do całości "Antidotum 2" jednocześnie dając MC's dokładnie to czego chcą. Dodajmy do tego instrumentalne kawałki i przerywniki, które stoją na bardzo, bardzo wysokim poziomie - "Bas Raz Dwa" Metronome Orchestry to najbardziej dynamiczna i porywających rzeczy jakie słyszałem w 2012. Roi się tutaj od bangerów, tracków, które na koncertach miotłyby wszystko - nie wymieniam, bo trzebabyłoby przepisać co najmniej 3/4 tracklisty. Kiedy myślę sobie o koncercie opartym na zawartości "Antidotum 2", gromadzącym gości w jednym miejscu, oczami wyobraźni widzę OGIEŃ.Kiedy patrzę na niektóre projekty na których klipy i single robi się z co drugiego numeru, myślę sobie ile hitów mieści "Antidotum 2"... Wydaje mi się, że jeśli ktoś będzie miał zarzuty do tej płyty, może być to jedynie zasługą gorszej dyspozycji rapera, bo muzycznie ta płyta jest nie tylko odmienna stylistycznie od wszystkiego co wydano w zeszłym roku, ale też niezwykle energetyczna i przyjemna w odbiorze. Czemu niby współpraca Metro z Wildchildem, Romesem, członkami Dilated Peoples czy ostatnio Perceem P może kogoś dziwić? Czekam na moment, kiedy muzyka Metro z którymś z takich współpracowników zażre poza granicami naszego kraju, a musi to prędzej czy później nastąpić. "Antidotum 2" trzeba mieć na półce. Odliczanie czasu do premiery produkowanego przez tego gościa Polskiego Karate uważam za otwarte. Metro - utrzymałeś funk przy życiu! Płyty producenckie od zawsze na rynku wydawniczym były materiałem drugiej kategorii, bynajmniej ze względu na zawartość, raczej na świadomość fanów dla których były to "składanki". Sytuacja zaczęła się odmieniać o czym świadczy nie tylko gigantyczny sukces "Równonocy", ale również duże zainteresowanie towarzyszące płytom WhiteHouse czy NNFoF. Moim zdaniem żadna z wyżej wymienionych płyt, choć nie chcę im nic ujmować,  nie jest jednak najlepszą w swojej kategorii A.D. 2012.

Materiał Metro ukazał się w moje urodziny i dziś traktuję go jak piękny prezent od jednego z najbardziej wyjątkowych producentów na polskiej scenie. Tkwiąc w błędnym przekonaniu, że recenzja tego materiału była już na Popkillerze delektowałem się tym albumem przez wiele tygodni nie koncentrując się na formułowaniu wniosków. Okazało się, że recenzji nie było, więc zapraszam was na małe nadrabianko... Premier w 2012 było mnóstwo, świetnych albumów również, ale "Antidotum 2" nie da się porównać z żadnym z nich.

Na płycie znaleźli się zarówno znani ze współpracy z producentem z Brzegu Wyga, Fisz czy Tet, ale nie zabrakło też miejsca dla nowych postaci na tych bitach dzięki czemu możemy usłyszeć jak radzą sobie na nich Walles, RH-, Okoliczny Element czy Ras. "Antidotum 2" jest prawdopodobnie najlepiej obsadzonym materiałem w historii polskiego rapu jeśli chodzi o gramofonowe popisy, a kropką pod wykrzyknikiem w tej kwestii jest "DJ's Tribute" w którym pojawiają się Twister, BRK, Ike, Eprom, Daniel Drumz, Krime, Tort, Haem, Czarny, Kebs i Flip. Taki zestaw spokojnie mógłby stanowić jedenastkę ostatnich kilku kolejek polskiej ligi. Polski dream team. Kluczowe znaczenie dla dobioru całości mają również kawałki z udziałem owianej tajemnicą formacji Metronome Orchestra. Co można powiedzieć o gościach? Ras zalicza jedną z najlepszych zwrot w karierze, Wyga potwierdza, że na bitach Metro czuje się jak ryba w wodzie, a Walles, że jest jednym z "najchorszych" gości w tym kraju... Można analizować, każdemu pewnie bardziej do gustu przypadnia co innego, ale w "Keep Funk Alive" nie chodzi o to. Chodzi o gospodarza.

Otwierający "Introwski" na starcie wyjaśnia, że zachowywanie funku przy życiu wzięto zupełnie na serio. Sposób w jaki buja ten materiał w każdym kolejnym kawałku, to prawdziwy hołd dla funku w przeróżnych jego formach. Porównanie dwóch numerów z Wygą i Polskim Karate pokazuje jak duży zakres inspiracji ma ten koleżka. Warto dodać, że jednocześnie potrafi wjechać z pozornie banalną partią dęciaków i rozwalić nią w drzazgi jak ma to miejsce w "Wojnie O Sos" z Tetrisem, Rasem i DJ'em Ikiem. Metro ma bangery w naturze i jest to coraz bardziej imponujące w jego wykonaniu. Jest mistrzem świata w kwestii dopasowania swoich fascynacji do styli zapraszanych raperów - każdy kolejny czy to z Fiszem, Wallesem czy Mesem jest zawsze tak dobrany, że rewelacyjnie pasuje do całości "Antidotum 2" jednocześnie dając MC's dokładnie to czego chcą. Dodajmy do tego instrumentalne kawałki i przerywniki, które stoją na bardzo, bardzo wysokim poziomie - "Bas Raz Dwa" Metronome Orchestry to najbardziej dynamiczna i porywających rzeczy jakie słyszałem w 2012. Roi się tutaj od bangerów, tracków, które na koncertach miotłyby wszystko - nie wymieniam, bo trzebabyłoby przepisać co najmniej 3/4 tracklisty. Kiedy myślę sobie o koncercie opartym na zawartości "Antidotum 2", gromadzącym gości w jednym miejscu, oczami wyobraźni widzę OGIEŃ.

Kiedy patrzę na niektóre projekty na których klipy i single robi się z co drugiego numeru, myślę sobie ile hitów mieści "Antidotum 2"... Wydaje mi się, że jeśli ktoś będzie miał zarzuty do tej płyty, może być to jedynie zasługą gorszej dyspozycji rapera, bo muzycznie ta płyta jest nie tylko odmienna stylistycznie od wszystkiego co wydano w zeszłym roku, ale też niezwykle energetyczna i przyjemna w odbiorze. Czemu niby współpraca Metro z Wildchildem, Romesem, członkami Dilated Peoples czy ostatnio Perceem P może kogoś dziwić? Czekam na moment, kiedy muzyka Metro z którymś z takich współpracowników zażre poza granicami naszego kraju, a musi to prędzej czy później nastąpić. "Antidotum 2" trzeba mieć na półce. Odliczanie czasu do premiery produkowanego przez tego gościa Polskiego Karate uważam za otwarte. Metro - utrzymałeś funk przy życiu!

 

]]>
Rasmentalism "EP" - winylowa dwunastka już jesthttps://popkiller.kingapp.pl/2011-06-01,rasmentalism-ep-winylowa-dwunastka-juz-jesthttps://popkiller.kingapp.pl/2011-06-01,rasmentalism-ep-winylowa-dwunastka-juz-jestJune 1, 2011, 1:00 pmDaniel WardzińskiPo ponad rocznej przerwie do wydawania rapowych winyli wraca ekipa w środowisku kojarzona głównie z czarnymi płytami - JuNouMi Records. Grohu i reszta ostatnio zajęli się swoim nowym projektem UKnowMe, jak się jednak okazuje nie zapomnieli co było na początku. Kolejną produkcją, która ukaże się nakładem labelu jest epka zespołu Rasmentalism, która ma w dobrym stylu przypomnieć fanom o tym, że "Hotel Trzygwiazdkowy" nowy album Rasa i Mentosa już naprawdę niebawem!Epka ukazała się w ograniczonym nakładzie 500 egzemplarzy i możecie jej już wypatrywać - w SideOne oraz na Asfalt Shopie. Co na niej?Oprócz numerów zapowiadających nadchodzący album, znajdziemy też exclusive. Jest nim numer z gościnnym udziałem Te-Trisa zatytułowany "To Się Nie Nudzi". Poza tym na dwunastce znajdziecie też numery "Delorean", "Delorean Sequel" i "Kilkaset Kul Od Domu" również w wersjach instrumentalnych. Epka kosztuje 40 złotych. Następnym winylem wydanym przez JuNouMi, ma być winylowa reedycja ostatniego albumu Projektu Parias. Album będzie dostępny już na początku lipca. Po ponad rocznej przerwie do wydawania rapowych winyli wraca ekipa w środowisku kojarzona głównie z czarnymi płytami - JuNouMi Records. Grohu i reszta ostatnio zajęli się swoim nowym projektem UKnowMe, jak się jednak okazuje nie zapomnieli co było na początku. Kolejną produkcją, która ukaże się nakładem labelu jest epka zespołu Rasmentalism, która ma w dobrym stylu przypomnieć fanom o tym, że "Hotel Trzygwiazdkowy" nowy album Rasa i Mentosa już naprawdę niebawem!

Epka ukazała się w ograniczonym nakładzie 500 egzemplarzy i możecie jej już wypatrywać - w SideOne oraz na Asfalt Shopie. Co na niej?


Oprócz numerów zapowiadających nadchodzący album, znajdziemy też exclusive. Jest nim numer z gościnnym udziałem Te-Trisa zatytułowany "To Się Nie Nudzi". Poza tym na dwunastce znajdziecie też numery "Delorean", "Delorean Sequel" i "Kilkaset Kul Od Domu" również w wersjach instrumentalnych. Epka kosztuje 40 złotych.

Następnym winylem wydanym przez JuNouMi, ma być winylowa reedycja ostatniego albumu Projektu Parias. Album będzie dostępny już na początku lipca.

   

 

]]>