Lista dziesięciu MC's, którzy mieli największy wpływ na wszystko co działo się później, których wkład był przełomowy i rewolucyjny bez Kool G Rapa byłaby niepełna. W piątce również nie zabrakłoby dla niego miejsca. Bez G Rapa nie byłoby nie tylko Jaya, Nasa czy Lil Fame'a, ale również Biggiego czy Big Puna. Protoplasta mafioso rapu, jeden z pierwszych obok Daddy Kane'a czy Rakima rapujący w sposób, który potem stał się kanonem. Kool Genius Of Rap, gdzie element geniuszu jest niepodważalny.
Po premierze "Wanted Dead Or Alive" w 1990 roku G Rap i Polo postanowili zrealizować swój trzeci wspólny album w Kalifornii, oddając całość produkcji w ręce Sir Jinxa. Efektem stał się materiał "Live And Let Die", jeden z najlepszych w dorobku legendy z Queens i zarazem klasyk, który trafił na bardzo niesprzyjające okoliczności.
Mało brakowało, a materiał nie ukazałby się w ogóle. Warner Bros., ówczesny dystrybutor wytwórni Cold Chillin' uległ ogólnonarodowej presji, która wybuchła po skandalu wywołanym przez Ice'a-T numerem "Cop Killer". W tym samym czasie majorsy zaczęły srać w portki, kiedy Biz Markie został pozwany i przegrał sprawę o clearing sampli. Wielokrotnie przekładana premiera "Live And Let Die", które już samą okładką sprawiło, że Warner wycofał się z przedsięwzięcia, ostatecznie doszła do skutku w 1992 roku, kiedy Cold Chillin' postanowiło zrobić to na własną rękę.
"On The Run" to pierwszy, zaraz po intrze numer na "Terror Side", pierwszej "stronie" albumu. Słuchając tego tracka nasuwają się dwa wnioski - po pierwsze, to numer, który pomimo upływu ponad 20 lat wciąż brzmi świeżo, atrakcyjnie i któremu nie można postawić żadnego zarzutu nawet po upływie takiego czasu. Po drugie - to żywa historia, fundament nowojorskiego hardkoru, storytelling trzymający w napięciu, imponujący narracją i stanowiący podwalinę dla tysięcy podobnych numerów z przyszłości do dziś włącznie. Wszystko zobrazowano genialnym, ultranastrojowym, brudnym, czarno-białym klipem, który wygląda świetnie do dziś i zabiera nas do tej historii w pełni, nie dając oderwać uwagi przez cztery minuty pełnej napięcia opowieści, która w mojej opinii jest równie klasyczna co najlepsze sceny ucieczki/pościgu w historii kinematografii czy literatury. Usiądźcie, włączcie ten klip, dajcie fullscreen i dajcie się pochłonąć. To nie tylko obcowanie z historią gatunku, to jeden z najlepszych numerów w ulicznej konwencji jaki kiedykolwiek został nagrany.
Komentarze