popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Sir Jinxhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/24480/Sir-JinxNovember 15, 2024, 1:28 ampl_PL © 2024 Admin stronyKool G Rap & DJ Polo "On The Run" (Diggin' In The Videos #278)https://popkiller.kingapp.pl/2013-05-16,kool-g-rap-dj-polo-on-the-run-diggin-in-the-videos-278https://popkiller.kingapp.pl/2013-05-16,kool-g-rap-dj-polo-on-the-run-diggin-in-the-videos-278May 16, 2013, 1:39 pmDaniel WardzińskiLista dziesięciu MC's, którzy mieli największy wpływ na wszystko co działo się później, których wkład był przełomowy i rewolucyjny bez Kool G Rapa byłaby niepełna. W piątce również nie zabrakłoby dla niego miejsca. Bez G Rapa nie byłoby nie tylko Jaya, Nasa czy Lil Fame'a, ale również Biggiego czy Big Puna. Protoplasta mafioso rapu, jeden z pierwszych obok Daddy Kane'a czy Rakima rapujący w sposób, który potem stał się kanonem. Kool Genius Of Rap, gdzie element geniuszu jest niepodważalny.Po premierze "Wanted Dead Or Alive" w 1990 roku G Rap i Polo postanowili zrealizować swój trzeci wspólny album w Kalifornii, oddając całość produkcji w ręce Sir Jinxa. Efektem stał się materiał "Live And Let Die", jeden z najlepszych w dorobku legendy z Queens i zarazem klasyk, który trafił na bardzo niesprzyjające okoliczności.Mało brakowało, a materiał nie ukazałby się w ogóle. Warner Bros., ówczesny dystrybutor wytwórni Cold Chillin' uległ ogólnonarodowej presji, która wybuchła po skandalu wywołanym przez Ice'a-T numerem "Cop Killer". W tym samym czasie majorsy zaczęły srać w portki, kiedy Biz Markie został pozwany i przegrał sprawę o clearing sampli. Wielokrotnie przekładana premiera "Live And Let Die", które już samą okładką sprawiło, że Warner wycofał się z przedsięwzięcia, ostatecznie doszła do skutku w 1992 roku, kiedy Cold Chillin' postanowiło zrobić to na własną rękę."On The Run" to pierwszy, zaraz po intrze numer na "Terror Side", pierwszej "stronie" albumu. Słuchając tego tracka nasuwają się dwa wnioski - po pierwsze, to numer, który pomimo upływu ponad 20 lat wciąż brzmi świeżo, atrakcyjnie i któremu nie można postawić żadnego zarzutu nawet po upływie takiego czasu. Po drugie - to żywa historia, fundament nowojorskiego hardkoru, storytelling trzymający w napięciu, imponujący narracją i stanowiący podwalinę dla tysięcy podobnych numerów z przyszłości do dziś włącznie. Wszystko zobrazowano genialnym, ultranastrojowym, brudnym, czarno-białym klipem, który wygląda świetnie do dziś i zabiera nas do tej historii w pełni, nie dając oderwać uwagi przez cztery minuty pełnej napięcia opowieści, która w mojej opinii jest równie klasyczna co najlepsze sceny ucieczki/pościgu w historii kinematografii czy literatury. Usiądźcie, włączcie ten klip, dajcie fullscreen i dajcie się pochłonąć. To nie tylko obcowanie z historią gatunku, to jeden z najlepszych numerów w ulicznej konwencji jaki kiedykolwiek został nagrany. Lista dziesięciu MC's, którzy mieli największy wpływ na wszystko co działo się później, których wkład był przełomowy i rewolucyjny bez Kool G Rapa byłaby niepełna. W piątce również nie zabrakłoby dla niego miejsca. Bez G Rapa nie byłoby nie tylko Jaya, Nasa czy Lil Fame'a, ale również Biggiego czy Big Puna. Protoplasta mafioso rapu, jeden z pierwszych obok Daddy Kane'a czy Rakima rapujący w sposób, który potem stał się kanonem. Kool Genius Of Rap, gdzie element geniuszu jest niepodważalny.

Po premierze "Wanted Dead Or Alive" w 1990 roku G Rap i Polo postanowili zrealizować swój trzeci wspólny album w Kalifornii, oddając całość produkcji w ręce Sir Jinxa. Efektem stał się materiał "Live And Let Die", jeden z najlepszych w dorobku legendy z Queens i zarazem klasyk, który trafił na bardzo niesprzyjające okoliczności.

Mało brakowało, a materiał nie ukazałby się w ogóle. Warner Bros., ówczesny dystrybutor wytwórni Cold Chillin' uległ ogólnonarodowej presji, która wybuchła po skandalu wywołanym przez Ice'a-T numerem "Cop Killer". W tym samym czasie majorsy zaczęły srać w portki, kiedy Biz Markie został pozwany i przegrał sprawę o clearing sampli. Wielokrotnie przekładana premiera "Live And Let Die", które już samą okładką sprawiło, że Warner wycofał się z przedsięwzięcia, ostatecznie doszła do skutku w 1992 roku, kiedy Cold Chillin' postanowiło zrobić to na własną rękę.

"On The Run" to pierwszy, zaraz po intrze numer na "Terror Side", pierwszej "stronie" albumu. Słuchając tego tracka nasuwają się dwa wnioski - po pierwsze, to numer, który pomimo upływu ponad 20 lat wciąż brzmi świeżo, atrakcyjnie i któremu nie można postawić żadnego zarzutu nawet po upływie takiego czasu. Po drugie - to żywa historia, fundament nowojorskiego hardkoru, storytelling trzymający w napięciu, imponujący narracją i stanowiący podwalinę dla tysięcy podobnych numerów z przyszłości do dziś włącznie. Wszystko zobrazowano genialnym, ultranastrojowym, brudnym, czarno-białym klipem, który wygląda świetnie do dziś i zabiera nas do tej historii w pełni, nie dając oderwać uwagi przez cztery minuty pełnej napięcia opowieści, która w mojej opinii jest równie klasyczna co najlepsze sceny ucieczki/pościgu w historii kinematografii czy literatury. Usiądźcie, włączcie ten klip, dajcie fullscreen i dajcie się pochłonąć. To nie tylko obcowanie z historią gatunku, to jeden z najlepszych numerów w ulicznej konwencji jaki kiedykolwiek został nagrany.

 

]]>
Xzibit "40 Dayz & 40 Nightz" (Klasyk Na Weekend)https://popkiller.kingapp.pl/2013-02-15,xzibit-40-dayz-40-nightz-klasyk-na-weekendhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-02-15,xzibit-40-dayz-40-nightz-klasyk-na-weekendDecember 29, 2013, 6:08 pmDaniel WardzińskiW Klasyku Na Weekend pisaliśmy już zarówno o debiucie Kalifornijskiego giganta jak i o trzecim "Restless", który na dobre zrobił z niego światową gwiazdę. X jest gościem, którego talent, osobowość, głos i dobór bitów automatycznie klasyfikują go jako classic-makera. Niewielu może pochwalić się swoimi pierwszymi albumami z taką pewnością ich zawartości. Ilu z największych zaliczało potknięcia przy najtrudniejszym podobno w karierze drugim albumie. Wydane w 1998 roku "40 Dayz & 40 Nightz" to krążek o którym w dyskusjach nad najlepszym momentem w dyskografii X to the Z nie wolno zapominać.To właśnie tutaj ze swoją riot music, kawałkami brzmiącymi jakby nagrywali je tytani albo superbohaterowie, a nie istoty ludzkie, X gruntuje pozycję jako jeden z największych mikrofonowych talentów w historii swojego wybrzeża. Nie da się nudzić. Więcej! Ciężko oderwać uwagę choć na chwilę, a każda taka sytuacja może powodować przegapienie morderczych linijek albo refrenów... Tutaj nie ma miejsca na zapychacze. Wymienianie highlightów jest jak wymienianie wybitnych koszykarzy w historii Lakersów - za co się nie złapiesz, to zasluguje na więcej niż kilka słów. Zapraszamy was na klasyk wagi super-ciężkiej, płytę która przerazi wasze matki, a wam pokaże jak się robi ponadczasowe bangery.W moich oczach 24-letni Xzibit był w życiowej formie. Na "40 Dayz & 40 Nightz" muzycznie sprawą zajęli się Sir Jinx, A Kid Called Roots, Soopafly, Melman, E-Swift czy Bud'da. Każdy z nich dodał od siebie coś skrojonego idealnie na miarę żelaznego flow gospodarza, który ułożył to w całość, nie konceptualną, ale logiczną i trzymającą przy głośniku od pierwszego do ostatniego tracka. Gdybyście do maszyny losującej wrzucili siedemnaście numerków, prawdopodobnie wylosowalibyście potencjalny singiel. Całość zaczyna jednak bit od... "Paparazzi". Jest on tłem dla skitu, który po chwili płynnie przechodzi w "Chamber Music" - kawałek, który na dzieńdobry pokazuje czego spodziewać się po płycie. Kiedy wchodzi stopa, wiemy doskonale, że Sir Jinx zarówno jako beatmaker jak i producent wykonawczy jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Xzibit wbija gwoździe jeden za drugim niespecjalnie gryząc się w język. Słuchając albumu przekonacie się, że Eminem nie był pierwszym bezczelem skłonnym żartować z Christophera Reevesa, a wersy w typie "You get permanently put on your ass, like Teddy Pendergrass/ Whenever you trespass on Alkaholik territory" są tutaj na porządku dziennym."3 Card Molly" z Ras Kassem i Saafirem? Grupa Golden State Warriors, którą razem tworzyli nigdy nie zmaterializowała swojej chemii w materiał, po części ze względu na blokowanie nazwy przez włodarzy NBA. Ten numer pokazuje jednak jakąs siłę rażenie mieli razem. Zanim zdążymy wziąć głęboki oddech po masakrze jaką zgotowali wjeżdża jeden z najlepszych singli w karierze X'a - "What U See Is What U Get", a potem "Handle Your Business" z ziomkiem z Likwit Crew - Defari'em. Na tym etapie płyty, a jest to przecież piąty track, wie się już, że obcujemy z wyjątkowym krążkiem. X pokazuje, że generalizowanie jego twórczości jako jadowitych braggów wiecznie pijanego i niebezpiecznego byka to zdecydowanie za mało, żeby uchwycić jego fenomen. "See I was raised to love black, but sometimes/ Black folks wanna sweat you harder than the one-time/ Never participate in dumb, def and blind shit/ Plus I got my little man, so daily I'm reminded" - takie wersy potwierdzają to najlepiej.Moim faworytem na tym materiale jest "Nobody Sound Like Me" na bicie A Kid Called Roots. Usunięty w tło wokalny motyw w połączeniu z perkusją, która ruszyłaby nieboszczyka i basem, który z każdym wjazdem mówi do ciebie "daj to kurwa głośniej". Nie wyobrażam sobie lepszego rapera na tym podkładzie, a w kwestii flow wjazd "The author of my own destiny/ So I suggest you stop stressin' me/ I'll find out when I pull my nine out and blow your mind out" jest nieludzki. Wątpliwość mogą wzbudzić "Pussy Pop" i "Shroomz", które są jakby troszkę oderwane od reszty, ale to nadal bardzo dobre kawałki. Zwrotka Jayo Felony w tym pierwszym wraz z refrenem Method Mana i bitem Soopafly... Nie ma pytań. "Shroomz" w swojej muzycznej abstrackji przy jednoczesnym bardzo ciekawym spojrzeniu na temat numeru. Czegoś takiego nie było. Może "My Fault' Shady'ego? Tylko blisko rok później. No i znowu wers, którego nie da się zapomnieć "Shroomz? That some other shit/ The reason why George Clinton sees the mothaship"."Focus" i "Deeper" to powrót do głównego programu, szczególnie refren tego drugiego szybko przypomni wam, że niekiwanie głową przy tym materiale jest sprzeczne z naturą. No i te smyczki... Poezja. Największym gwoździem programu w końcówce płyty są jednak "Los Angeles Times" na bicie MelMana i "Let It Rain" z King T i Tha Alkaholiks. Pierwszy to naturalny singiel łączący w sobie zarówno celne obserwacje jak i energię i niepokojący motyw basu, który przygotowuje nas na masakrę od pierwszej sekundy. Drugi... E-Swift zrobił taki bit, że aż prosi się o destrukcję i każdy kolejny wjeżdżający MC nie mógł się tej pokusie oprzeć. Efekt jest praktycznie idealny. Na zakończenie dostajemy z kolei najbardziej rozkminkowy i spokojny numer na albumie "Recycled Assassins", który jest gorzką pigułą do połknięcia, ale na tyle dobrym numerem, że... materiał włącza się jeszcze raz. I cała przygoda zaczyna się od nowa. Każdy kolejny odsłuch sprawia, że dla X'a ma się więcej podziwu, a znudzenie się tym materiałem jest chyba niemożliwe. Jeśli tego nie słyszeliście, możecie kupować w ciemno. Satysfakcja gwarantowana.Pod spodem mała próbka ognia, ale uwierzcie mi, że chcecie do usłyszeć w lepszej jakości niż gwarantuje YouTube. W Klasyku Na Weekend pisaliśmy już zarówno o debiucie Kalifornijskiego giganta jak i o trzecim "Restless", który na dobre zrobił z niego światową gwiazdę. X jest gościem, którego talent, osobowość, głos i dobór bitów automatycznie klasyfikują go jako classic-makera. Niewielu może pochwalić się swoimi pierwszymi albumami z taką pewnością ich zawartości. Ilu z największych zaliczało potknięcia przy najtrudniejszym podobno w karierze drugim albumie. Wydane w 1998 roku "40 Dayz & 40 Nightz" to krążek o którym w dyskusjach nad najlepszym momentem w dyskografii X to the Z nie wolno zapominać.

To właśnie tutaj ze swoją riot music, kawałkami brzmiącymi jakby nagrywali je tytani albo superbohaterowie, a nie istoty ludzkie, X gruntuje pozycję jako jeden z największych mikrofonowych talentów w historii swojego wybrzeża. Nie da się nudzić. Więcej! Ciężko oderwać uwagę choć na chwilę, a każda taka sytuacja może powodować przegapienie morderczych linijek albo refrenów... Tutaj nie ma miejsca na zapychacze. Wymienianie highlightów jest jak wymienianie wybitnych koszykarzy w historii Lakersów - za co się nie złapiesz, to zasluguje na więcej niż kilka słów. Zapraszamy was na klasyk wagi super-ciężkiej, płytę która przerazi wasze matki, a wam pokaże jak się robi ponadczasowe bangery.

W moich oczach 24-letni Xzibit był w życiowej formie. Na "40 Dayz & 40 Nightz" muzycznie sprawą zajęli się Sir Jinx, A Kid Called Roots, Soopafly, Melman, E-Swift czy Bud'da. Każdy z nich dodał od siebie coś skrojonego idealnie na miarę żelaznego flow gospodarza, który ułożył to w całość, nie konceptualną, ale logiczną i trzymającą przy głośniku od pierwszego do ostatniego tracka. Gdybyście do maszyny losującej wrzucili siedemnaście numerków, prawdopodobnie wylosowalibyście potencjalny singiel. Całość zaczyna jednak bit od... "Paparazzi". Jest on tłem dla skitu, który po chwili płynnie przechodzi w "Chamber Music" - kawałek, który na dzieńdobry pokazuje czego spodziewać się po płycie. Kiedy wchodzi stopa, wiemy doskonale, że Sir Jinx zarówno jako beatmaker jak i producent wykonawczy jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Xzibit wbija gwoździe jeden za drugim niespecjalnie gryząc się w język. Słuchając albumu przekonacie się, że Eminem nie był pierwszym bezczelem skłonnym żartować z Christophera Reevesa, a wersy w typie "You get permanently put on your ass, like Teddy Pendergrass/ Whenever you trespass on Alkaholik territory" są tutaj na porządku dziennym.

"3 Card Molly" z Ras Kassem i Saafirem? Grupa Golden State Warriors, którą razem tworzyli nigdy nie zmaterializowała swojej chemii w materiał, po części ze względu na blokowanie nazwy przez włodarzy NBA. Ten numer pokazuje jednak jakąs siłę rażenie mieli razem. Zanim zdążymy wziąć głęboki oddech po masakrze jaką zgotowali wjeżdża jeden z najlepszych singli w karierze X'a - "What U See Is What U Get", a potem "Handle Your Business" z ziomkiem z Likwit Crew - Defari'em. Na tym etapie płyty, a jest to przecież piąty track, wie się już, że obcujemy z wyjątkowym krążkiem. X pokazuje, że generalizowanie jego twórczości jako jadowitych braggów wiecznie pijanego i niebezpiecznego byka to zdecydowanie za mało, żeby uchwycić jego fenomen. "See I was raised to love black, but sometimes/ Black folks wanna sweat you harder than the one-time/ Never participate in dumb, def and blind shit/ Plus I got my little man, so daily I'm reminded" - takie wersy potwierdzają to najlepiej.

Moim faworytem na tym materiale jest "Nobody Sound Like Me" na bicie A Kid Called Roots. Usunięty w tło wokalny motyw w połączeniu z perkusją, która ruszyłaby nieboszczyka i basem, który z każdym wjazdem mówi do ciebie "daj to kurwa głośniej". Nie wyobrażam sobie lepszego rapera na tym podkładzie, a w kwestii flow wjazd "The author of my own destiny/ So I suggest you stop stressin' me/ I'll find out when I pull my nine out and blow your mind out" jest nieludzki. Wątpliwość mogą wzbudzić "Pussy Pop" i "Shroomz", które są jakby troszkę oderwane od reszty, ale to nadal bardzo dobre kawałki. Zwrotka Jayo Felony w tym pierwszym wraz z refrenem Method Mana i bitem Soopafly... Nie ma pytań. "Shroomz" w swojej muzycznej abstrackji przy jednoczesnym bardzo ciekawym spojrzeniu na temat numeru. Czegoś takiego nie było. Może "My Fault' Shady'ego? Tylko blisko rok później. No i znowu wers, którego nie da się zapomnieć "Shroomz? That some other shit/ The reason why George Clinton sees the mothaship".

"Focus" i "Deeper" to powrót do głównego programu, szczególnie refren tego drugiego szybko przypomni wam, że niekiwanie głową przy tym materiale jest sprzeczne z naturą. No i te smyczki... Poezja. Największym gwoździem programu w końcówce płyty są jednak "Los Angeles Times" na bicie MelMana i "Let It Rain" z King T i Tha Alkaholiks. Pierwszy to naturalny singiel łączący w sobie zarówno celne obserwacje jak i energię i niepokojący motyw basu, który przygotowuje nas na masakrę od pierwszej sekundy. Drugi... E-Swift zrobił taki bit, że aż prosi się o destrukcję i każdy kolejny wjeżdżający MC nie mógł się tej pokusie oprzeć. Efekt jest praktycznie idealny. Na zakończenie dostajemy z kolei najbardziej rozkminkowy i spokojny numer na albumie "Recycled Assassins", który jest gorzką pigułą do połknięcia, ale na tyle dobrym numerem, że... materiał włącza się jeszcze raz. I cała przygoda zaczyna się od nowa. Każdy kolejny odsłuch sprawia, że dla X'a ma się więcej podziwu, a znudzenie się tym materiałem jest chyba niemożliwe. Jeśli tego nie słyszeliście, możecie kupować w ciemno. Satysfakcja gwarantowana.

Pod spodem mała próbka ognia, ale uwierzcie mi, że chcecie do usłyszeć w lepszej jakości niż gwarantuje YouTube.

 

]]>