Z pewnością nie jest wam obce tak zwane "zmęczenie materiału". W pewnym momencie przychodzi taki moment, że ulubiony raper już nie wzbudza w nas takiego entuzjazmu, jak bywało to (tu wpisz okres) kiedyś. Zdajesz sobie sprawę, że to normalne, z wiekiem niektóre umiejętności nie są już takie jak kiedyś, a obiekt twoich zachwytów powoli zbliża się raczej do końca swojej kariery. A tu "bang!" - pobudka. On fantastycznie zmartwychwstaje jako artysta. Powstaje z martwych jako artysta, którym go pokochałeś. Wraca ze stylem, w którym sprawdza się zdecydowanie najlepiej.
Aaron Dontez Yates - król samozwaniec. Jego imperium to ciemność, to tutaj dzieli i rządzi. Przywłaszczył sobie ten teren i robi sobie tutaj co mu się zwyczajnie podoba. Jego poddani - miłośnicy mroczniejszej odmiany rapu, nie mają nic przeciwko. Król traktuje ich dobrze, serwuje im kolejny znakomity materiał z sagi spod znaku "King Of Darkness".
Miałem pewne obawy przed wydaniem tej EP. W ogóle, to co wyrabia się w Strange Music, ta wszechobecna moda na EPki mnie trochę przeraża. Wolałbym by każdy z obecnego rosteru wytwórni popracował dłużej, a wydał znacznie lepszy long play niżeli zalewał nas wysypem EP'ek. Wyjątkiem nie jest Tech N9ne. Wydał w tym roku mocno średnie "Klusterfuk", następnie był równie średni, jeśli nie słaby "E.B.A.H.". Wraz z zapowiedzią trzeciej EP w tym roku moja twarz utonęła z zażenowaniem w moich dłoniach. Trzecia EP? Kolejny rok zwłoki dla znakomitego projektu, jakim jest Kabosh? Rok przerwy z long playami? To wszystko potęgowało moją irytację związaną z drogą, jaką podąża mój zdecydowanie ulubiony artysta. Myślałem, że już go skreślę, gdy nagle...
"Boling Point" będzie kontynuacją sagi "K.O.D." - tak brzmiał krótki, aczkolwiek treściwy komunikat Techa na twitterze. Nastąpił obrót sprawy o 180 stopni, nagle "Boiling Point" stał się najbardziej wyczekiwanym materiałem. Dobrze wiedziałem, że jeśli Tech sygnuje najnowsze wydawnictwo serią zapoczątkowaną przez album "K.O.D." nie może to być słabe wydawnictwo. Każdy twór, "K.O.D.", "Lost Scripts Of K.O.D.", "Seepage" oraz tegoroczne "Boiling Point" to materiały, które w dyskografii brodacza z Kansas City goszczą na naprawdę wysokich pozycjach. Bo Tech N9ne to artysta kompletny, właśnie wtedy kiedy do mic'a pluje nienawiścią, kiedy jego nagrania są mroczne i zagadkowe, kiedy mają w sobie nutkę melancholii. Właśnie z takim wizerunkiem starał się wejść na rynek, kiedy zakładał Strange Music, to właśnie miało być jego największą zaletą na lata. Jak pokazał czas - było i jest nadal. Ten mrok i zagadka są ani trochę niewymuszone. Nazwywając się w 2009 roku "Królem Ciemności" Yates stwierdził tylko oczywistość. Bo to, że w tej ciemności rządził wiadome było mniej więcej od 2001 roku, kiedy jeszcze na jego głowie gościły czerwone włosy, a on sam określał się mianem "Devil Boya". Mija 11 lat, Tech mimo 41 lat i znacznej zmiany wizerunku po raz kolejny budzi w sobie tą bestię.
Nawet jeśli nie uderza ona już z taką energią, jak bywało to na "Absolute Power", czy "Anghellic" to nadal najlepsze wydanie tego rapera. Słuchając "Boiiling Point" odetchnąłem z ulgą, bo usłyszałem takiego Tech N9ne'a, jaki mnie zaintrygował i jakiego muzykę pokochałem. Lider Strange Music umiejętnie łączy na EP wyżej wspominany mrok i zagadkę i melancholią, pełnymi emocji kawałkami, które chwytają za serce. To wydawnictwo okraszone jest świetną produkcją, za którą po raz kolejny odpowiadał niezawodny Seven. Stworzył wokół EP otoczkę w którą Tech N9ne wkomponował się bez żadnych problemów. Całość brzmi po raz kolejny jak podróż. Przystanki są trzy - "Anger", "Madness" oraz "The Hole". To trzy oblicza Techa, człowieka momentami szalonego, innym razem złego i okrutnego, czy też pełnego trwogi i smutku.
Ta Ep to niecałe pół godziny świetnej przygody muzycznej, pełnej wzlotów i upadków. Obraz jaki mieni się nam podczas odsłuchu nieustannie zmienia się. Potrafi być mroczny i zły, by zaraz stać się smutnym, z iskierką nadziei na lepsze jutro. Goście tylko zwiększyli jej wartość. Dostaliśmy niezawodnego (jak zawsze) Krizza Kaliko, wiecznie głodnego Brotha Lynch Hunga, obiecujący duet Aqualeo, Smackolę z Dirty Wormz, czy mniej znanych: Bishopa oraz Erica Boone'a. Żaden z nich nie zawiódł, nadał tylko jeszcze większego kolorytu.
Jeśli mam być szczery - bez podziału na EP, albumy czy mixtape'y "Boiling Point" to w moim mniemaniu najlepszy materiał jaki wyszedł w tym roku póki co. Nawet jeśli cenię sobie warsztat Macklemore'a, czy Kendricka Lamara przegrywają oni w mojej ocenie bezpośrednim wyścigu z Tech N9ne'm. Mój ulubiony raper po tym jak w niego zwątpiłem po raz kolejny mnie zaskoczył na tyle, że znów mu zaufałem. Pokochałem jego muzykę od nowa, a na poniedziałkowy koncert nie potrafię się już po prostu doczekać! Mocna piątka to bezsprzecznie uczciwa ocena dla tego wydawnictwa.
Komentarze