Zacznę od tego, że debiut J. Cole'a to dobry album. Jermaine stał się naprawdę sławny z chwilą podpisania go przez label Roc Nation Jaya-Z, ale swoją pozycję utrzyma jedynie dzięki umiejętnościom.
Patrząc na zawartość krążka i jego sprzedaż oscylującą wokół 218 tysięcy w pierwszym tygodniu myślę, że nie będzie z tym wielkiego problemu.
J. Cole wypuścił do sieci wiele świetnych kawałków, poprzez mikstejpy i
serię "Any Given Sunday", akcję promocyjną, podczas której serwował
utwory nie mające znaleźć się na albumie.
Niektóre z tych umieszczonych
na "Cole World: The Sideline Story" były stworzone jeszcze w czasach
gdy J. Cole był w podziemiu. Cole twierdzi, że prostu były zbyt dobre by
dawać je na jakiś mikstejp. Ile w tym prawdy?
Płyta rozpoczyna się powoli. Od rapowanego "Intro" z leniwym pianinem
przechodzi w podniosłe "Dollar and a Dream III", kontynuację dwóch
utworów z poprzednich mikstejpów i skutecznie wprowadza nastrój
wyczekiwania na coś nowego, lepszego. Podniosły nastrój i wzruszające
sample stają się jednak później największym minusem płyty, która przy
utworach takich jak "Rise and Shine" czy "God's Gift" staje się zbyt
rzewna. Tyle jednak z minusów. Naprawdę.
Słuchając singlowych "Can't Get Enough" czy "Work Out" ciężko nie bujać
głową i nie wczuć się w klimat. Właśnie fakt, że Cole potrafi być
świetnym raperem technicznie i jednocześnie zaśpiewać refren bez
zbędnych wczuwek stawia go o wiele szczebli wyżej na rapowej drabinie
wyżej niż Drake'a. Oczywiście trudno ich nie porównać, ze względu na
fakt, że obaj rapują głównie o relacjach damsko męskich. Jednak J. Cole
oprócz delikatnej strony, która może podobać się jego fankom ma również solidne umiejętności jeżeli chodzi o szesnastki. Mam na myśli zwrotki.
Nie fanki.
W środku płyty pojawia się kilka utworów nawiązujących do stylistyki
elektronicznej, m. in. "Mr Nice Watch" z Jayem, który pokazuje że
debiutant ma jeszcze długą drogę do jego poziomu. Co do kolaboracji w
ogóle, to są naprawdę udane. Występy Missy Elliot, Trey Songza czy
Drake'a pasują tutaj, idealnie uzupełniając klimat płyty.
Najlepszymi
jednak momentami są dla mnie utwory, które pojawiły się przed premierą.
Mam na myśli nagrane od nowa "Lights Please" i "In the Morning", które
brzmią po prostu tak jak dobry hip hop brzmieć powinien. W nich właśnie
uwidacznia się pewna prawidłowość, jeżeli tylko J. potrafi uniknąć
miliona ozdobników zarówno w śpiewie jak i samplach jego utwory dużo
zyskują.
Ciężkie boom bapowe bębny Cole'a przypominają że raper stawia też na
treść, jak drzewiej bywało. "Lost Ones", przedstawiające z dwóch
perspektyw rozterki młodych rodziców, czy "Breakdown" mówiące o
relacjach z nieobecnym ojcem pokazują Cole'a jako dojrzałego artystę z
oryginalnymi pomysłami, który rozwija swój repertuar kompleksowo.
Jest to jeden z najciężej pracujących obecnie
raperów, który wydał dobry debiut, co w obecnych czasach nie jest łatwe.
Na tym krążku prezentuje coś w co warto zainwestować, przemyślany,
świetny technicznie rap, na dobrych podkładach. Jest coś jeszcze.
Wygląda na to że Jermaine za kilka lat może stać się godnym następcą
swojego mentora. Podsumowując, piątka z minusem.
Newsletter
Chcesz być na bieżąco? Nasz newsletter wyeliminuje wszystkie szumy i pozwoli skupić się na tym, co w muzyce naprawdę wartościowe. Zero spamu, same konkrety! I tylko wtedy, gdy faktycznie warto!
Komentarze