popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Cole World: The Sideline Storyhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/20111/Cole-World-The-Sideline-StoryOctober 5, 2024, 11:18 pmpl_PL © 2024 Admin stronyJ. Cole "Cole World: The Sideline Story" - recenzja nr 1https://popkiller.kingapp.pl/2011-10-26,j-cole-cole-world-the-sideline-story-recenzja-nr-1https://popkiller.kingapp.pl/2011-10-26,j-cole-cole-world-the-sideline-story-recenzja-nr-1January 4, 2014, 8:59 pmDaniel WardzińskiFayetteville... Tylko wikipedia wie gdzie to jest. Cole odpowiadając na pytanie o to skąd pochodzi, musi czuć się podobnie jak ja, kiedy mówię, że jestem z Gąsocina. No chyba, że odpowie "jestem z Roc Nation", albo jeszcze lepiej "jestem z pierwszego miejsca Bilboardu, byaaaatch". Gość na długo zanim wydał swój pierwszy solowy album był propsowany przez największych tej gry, którzy mówili o nim w samych superlatywach. Kiedy Nas mówi o Tobie, że jesteś dla niego inspiracją znaczy, że naprawdę jesteś kimś. Albo, że Nas spalił tego dnia o jednego blanta za dużo, ale w tym wypadku raczej to pierwsze.Baliśmy się już w pewnym momencie, że ten album gdzieś ugrzęźnie, a Jay okaże się cwanym dupkiem, który chce umiejętnie zablokować sobie konkurencję. Nie ukrywajmy - liryczne możliwości Cole'a niejako predestynują go do tego, żeby zmienić grę. To nieprawdopodobnie utalentowany raper. Pytanie dnia: co zrobił z tym talentem?Spieniężył go. To na pewno. 218 tysięcy egzemplarzy w pierwszym tygodniu, 305 tysięcy ogólnie i duże szanse, żeby sobie zawiesić debiut w złotej oprawie na ścianie w sypialni odwalonego na cacy domu na morzem. Nie wahajmy się jednak powiedzieć wprost - cierpi na tym sztuka. Cole jest mikrofonowym rzeźnikiem i już ósemka nawinięta w "Intro" pokazuje to w pełni, a "Dollar And The Dream III" daje na wejściu nadzieję na klasyczny debiut. Pozorne. Niestety. Proporcje kawałków przy których dojrzewająca młodzież będzie ronić łezkę w poduszki nie dają żadnych złudzeń - Cole miał za plecami "ekspertów". Może nie mówili mu "albo robisz tak albo twój album wyjdzie na 10 lat jako biały kruk", ale pewnie takie "to się nie sprzeda" bohater albumu usłyszał nie raz i nie dwa.Pięknie to brzmi jak wciela się w dwie strony kłótni pomiędzy spodziewającą się dziecka parą w "Lost Ones" (druga zwrotka to jeden z najmocniejszych momentów albumu), wers o MJ i Lebronie w "Sideline Story" to rzecz, której się nie da zapomnieć, a flow z "Cole World" to majstersztyk, ale to tylko kolejne powody by wkurwiać się na tego zdolniachę. Numeru z Jayem nawet nie komentuję, bo to żenujące, ale jak to jest możliwe, że na albumie nie ma "Who Dat" i "Blow Up", dwóch numerów przed którymi można tylko bić pokłony? Co tu ma być siłą ognia? Ten miałki, rozmemłany numer z Drake'iem? "Work Out"? "Rise And Shine"? To numery, które są spoko, chwilami nawet bardzo spoko, ale bez urazy... Stać go na ZNACZNIE więcej. Hitowe w opór "Nothing Lasts Forever" zepchnięte na koniec zamiast wkręcać się ultrachwytliwą melodią w łeb powoduje już odruch wymiotny jako n-ty smutny numer o miłości na tym albumie. Southside'owe "Can't Get Enough" jest mocne, "Breakdown" urzeka, ale w kontekście całości... Tak tutaj miękko, cieplutko, grzecznie i sympatycznie, że na okładce brakuje tylko pluszowego misia do którego przytula się ten wymiatacz. Dodajmy, że typa stać na liryczne morderstwa, ba, ludobójstwa w których padłaby większość sceny... Czemu dał się tak zmanipulować?Muzycznie też niby nie ma się czego czepić. Bo i czego jak nad brzmieniem czuwało pewnie trzydziestu inżynierów dźwięku. Wszystko odpicowane, takie ksywy jak No I.D. czy 1500 Or Nothin' nie znalazły się tu przypadkowo, ale co tu dużo gadać... Brakuje tu jaj, ikry, mocy, siły przebicia... Mnóstwo patosu, przearanżowanych, przeładowanych podkłądów, które sprawiają, że słuchając ma się wrażenie, że słuchamy muzycznego odpowiednika hollywoodzkich produkcji. Niby wszystko hula jak należy, ale to było, a wykonanie bliskie ideału jest... Nudne! Przecież to debiut. Gość ma możliwości, które wykraczają poza zakres waszej wyobraźni, a przez połowę płyty gada o tym, że pani X zostawiła pana Y, a ten jest zły, albo o tym, że rozstanie zaboli, bo babcia jego panny go kocha.... NIGGA PLEASE! W efektowne wersy to ubiera, ale to nie porywa. Wierzę, że na drugim albumie (który podobno w połowie 2012 roku) bardziej zaufa sobie niż podszeptom zza pleców. I nie pozbędzie się z płyty lead-singla. To dobry album, ale tylko dobry. Czwóreczka. Z minusem za marnowanie olbrzymiego potencjału na biznesowe kalkulacje. Sideline Story... Gość wstał, założył trykot wymarzonej drużyny, wszedł do gry i rzucił dziesięcy punktów w meczu. Za dużo żeby go zjechać, ale to kaliber gracza, który może rzucić i sześć razy więcej. Oby następnym razem.Gość na długo zanim wydał swój pierwszy solowy album był propsowany przez największych tej gry, którzy mówili o nim w samych superlatywach. Kiedy Nas mówi o Tobie, że jesteś dla niego inspiracją znaczy, że naprawdę jesteś kimś. Albo, że Nas spalił tego dnia o jednego blanta za dużo, ale w tym wypadku raczej to pierwsze.

Baliśmy się już w pewnym momencie, że ten album gdzieś ugrzęźnie, a Jay okaże się cwanym dupkiem, który chce umiejętnie zablokować sobie konkurencję. Nie ukrywajmy - liryczne możliwości Cole'a niejako predestynują go do tego, żeby zmienić grę. To nieprawdopodobnie utalentowany raper. Pytanie dnia: co zrobił z tym talentem?

Spieniężył go. To na pewno. 218 tysięcy egzemplarzy w pierwszym tygodniu, 305 tysięcy ogólnie i duże szanse, żeby sobie zawiesić debiut w złotej oprawie na ścianie w sypialni odwalonego na cacy domu na morzem. Nie wahajmy się jednak powiedzieć wprost - cierpi na tym sztuka. Cole jest mikrofonowym rzeźnikiem i już ósemka nawinięta w "Intro" pokazuje to w pełni, a "Dollar And The Dream III" daje na wejściu nadzieję na klasyczny debiut. Pozorne. Niestety. Proporcje kawałków przy których dojrzewająca młodzież będzie ronić łezkę w poduszki nie dają żadnych złudzeń - Cole miał za plecami "ekspertów". Może nie mówili mu "albo robisz tak albo twój album wyjdzie na 10 lat jako biały kruk", ale pewnie takie "to się nie sprzeda" bohater albumu usłyszał nie raz i nie dwa.

Pięknie to brzmi jak wciela się w dwie strony kłótni pomiędzy spodziewającą się dziecka parą w "Lost Ones" (druga zwrotka to jeden z najmocniejszych momentów albumu), wers o MJ i Lebronie w "Sideline Story" to rzecz, której się nie da zapomnieć, a flow z "Cole World" to majstersztyk, ale to tylko kolejne powody by wkurwiać się na tego zdolniachę. Numeru z Jayem nawet nie komentuję, bo to żenujące, ale jak to jest możliwe, że na albumie nie ma "Who Dat" i "Blow Up", dwóch numerów przed którymi można tylko bić pokłony? Co tu ma być siłą ognia? Ten miałki, rozmemłany numer z Drake'iem? "Work Out"? "Rise And Shine"? To numery, które są spoko, chwilami nawet bardzo spoko, ale bez urazy... Stać go na ZNACZNIE więcej. Hitowe w opór "Nothing Lasts Forever" zepchnięte na koniec zamiast wkręcać się ultrachwytliwą melodią w łeb powoduje już odruch wymiotny jako n-ty smutny numer o miłości na tym albumie. Southside'owe "Can't Get Enough" jest mocne, "Breakdown" urzeka, ale w kontekście całości... Tak tutaj miękko, cieplutko, grzecznie i sympatycznie, że na okładce brakuje tylko pluszowego misia do którego przytula się ten wymiatacz. Dodajmy, że typa stać na liryczne morderstwa, ba, ludobójstwa w których padłaby większość sceny... Czemu dał się tak zmanipulować?

Muzycznie też niby nie ma się czego czepić. Bo i czego jak nad brzmieniem czuwało pewnie trzydziestu inżynierów dźwięku. Wszystko odpicowane, takie ksywy jak No I.D. czy 1500 Or Nothin' nie znalazły się tu przypadkowo, ale co tu dużo gadać... Brakuje tu jaj, ikry, mocy, siły przebicia... Mnóstwo patosu, przearanżowanych, przeładowanych podkłądów, które sprawiają, że słuchając ma się wrażenie, że słuchamy muzycznego odpowiednika hollywoodzkich produkcji. Niby wszystko hula jak należy, ale to było, a wykonanie bliskie ideału jest... Nudne! Przecież to debiut. Gość ma możliwości, które wykraczają poza zakres waszej wyobraźni, a przez połowę płyty gada o tym, że pani X zostawiła pana Y, a ten jest zły, albo o tym, że rozstanie zaboli, bo babcia jego panny go kocha.... NIGGA PLEASE! W efektowne wersy to ubiera, ale to nie porywa. Wierzę, że na drugim albumie (który podobno w połowie 2012 roku) bardziej zaufa sobie niż podszeptom zza pleców. I nie pozbędzie się z płyty lead-singla. To dobry album, ale tylko dobry. Czwóreczka. Z minusem za marnowanie olbrzymiego potencjału na biznesowe kalkulacje. Sideline Story... Gość wstał, założył trykot wymarzonej drużyny, wszedł do gry i rzucił dziesięcy punktów w meczu. Za dużo żeby go zjechać, ale to kaliber gracza, który może rzucić i sześć razy więcej. Oby następnym razem.

]]>
J. Cole "Cole World: The Sideline Story" - recenzja nr 2https://popkiller.kingapp.pl/2011-10-26,j-cole-cole-world-the-sideline-story-recenzja-nr-2https://popkiller.kingapp.pl/2011-10-26,j-cole-cole-world-the-sideline-story-recenzja-nr-2January 4, 2014, 8:59 pmDamian NogaZacznę od tego, że debiut J. Cole'a to dobry album. Jermaine stał się naprawdę sławny z chwilą podpisania go przez label Roc Nation Jaya-Z, ale swoją pozycję utrzyma jedynie dzięki umiejętnościom. Patrząc na zawartość krążka i jego sprzedaż oscylującą wokół 218 tysięcy w pierwszym tygodniu myślę, że nie będzie z tym wielkiego problemu. J. Cole wypuścił do sieci wiele świetnych kawałków, poprzez mikstejpy i serię "Any Given Sunday", akcję promocyjną, podczas której serwował utwory nie mające znaleźć się na albumie.Niektóre z tych umieszczonych na "Cole World: The Sideline Story" były stworzone jeszcze w czasach gdy J. Cole był w podziemiu. Cole twierdzi, że prostu były zbyt dobre by dawać je na jakiś mikstejp. Ile w tym prawdy?Płyta rozpoczyna się powoli. Od rapowanego "Intro" z leniwym pianinem przechodzi w podniosłe "Dollar and a Dream III", kontynuację dwóch utworów z poprzednich mikstejpów i skutecznie wprowadza nastrój wyczekiwania na coś nowego, lepszego. Podniosły nastrój i wzruszające sample stają się jednak później największym minusem płyty, która przy utworach takich jak "Rise and Shine" czy "God's Gift" staje się zbyt rzewna. Tyle jednak z minusów. Naprawdę.Słuchając singlowych "Can't Get Enough" czy "Work Out" ciężko nie bujać głową i nie wczuć się w klimat. Właśnie fakt, że Cole potrafi być świetnym raperem technicznie i jednocześnie zaśpiewać refren bez zbędnych wczuwek stawia go o wiele szczebli wyżej na rapowej drabinie wyżej niż Drake'a. Oczywiście trudno ich nie porównać, ze względu na fakt, że obaj rapują głównie o relacjach damsko męskich. Jednak J. Cole oprócz delikatnej strony, która może podobać się jego fankom ma również solidne umiejętności jeżeli chodzi o szesnastki. Mam na myśli zwrotki. Nie fanki.W środku płyty pojawia się kilka utworów nawiązujących do stylistyki elektronicznej, m. in. "Mr Nice Watch" z Jayem, który pokazuje że debiutant ma jeszcze długą drogę do jego poziomu. Co do kolaboracji w ogóle, to są naprawdę udane. Występy Missy Elliot, Trey Songza czy Drake'a pasują tutaj, idealnie uzupełniając klimat płyty.Najlepszymi jednak momentami są dla mnie utwory, które pojawiły się przed premierą. Mam na myśli nagrane od nowa "Lights Please" i "In the Morning", które brzmią po prostu tak jak dobry hip hop brzmieć powinien. W nich właśnie uwidacznia się pewna prawidłowość, jeżeli tylko J. potrafi uniknąć miliona ozdobników zarówno w śpiewie jak i samplach jego utwory dużo zyskują.Ciężkie boom bapowe bębny Cole'a przypominają że raper stawia też na treść, jak drzewiej bywało. "Lost Ones", przedstawiające z dwóch perspektyw rozterki młodych rodziców, czy "Breakdown" mówiące o relacjach z nieobecnym ojcem pokazują Cole'a jako dojrzałego artystę z oryginalnymi pomysłami, który rozwija swój repertuar kompleksowo.Jest to jeden z najciężej pracujących obecnie raperów, który wydał dobry debiut, co w obecnych czasach nie jest łatwe. Na tym krążku prezentuje coś w co warto zainwestować, przemyślany, świetny technicznie rap, na dobrych podkładach. Jest coś jeszcze. Wygląda na to że Jermaine za kilka lat może stać się godnym następcą swojego mentora. Podsumowując, piątka z minusem. Zacznę od tego, że debiut J. Cole'a to dobry album. Jermaine stał się naprawdę sławny z chwilą podpisania go przez label Roc Nation Jaya-Z, ale swoją pozycję utrzyma jedynie dzięki umiejętnościom.

Patrząc na zawartość krążka i jego sprzedaż oscylującą wokół 218 tysięcy w pierwszym tygodniu myślę, że nie będzie z tym wielkiego problemu.
J. Cole wypuścił do sieci wiele świetnych kawałków, poprzez mikstejpy i serię "Any Given Sunday", akcję promocyjną, podczas której serwował utwory nie mające znaleźć się na albumie.
Niektóre z tych umieszczonych na "Cole World: The Sideline Story" były stworzone jeszcze w czasach gdy J. Cole był w podziemiu. Cole twierdzi, że prostu były zbyt dobre by dawać je na jakiś mikstejp. Ile w tym prawdy?

Płyta rozpoczyna się powoli. Od rapowanego "Intro" z leniwym pianinem przechodzi w podniosłe "Dollar and a Dream III",  kontynuację dwóch utworów z poprzednich mikstejpów i skutecznie wprowadza nastrój wyczekiwania na coś nowego, lepszego. Podniosły nastrój i wzruszające sample stają się jednak później największym minusem płyty, która przy utworach takich jak "Rise and Shine" czy "God's Gift" staje się zbyt rzewna. Tyle jednak z minusów. Naprawdę.

Słuchając singlowych "Can't Get Enough" czy "Work Out" ciężko nie bujać głową i nie wczuć się w klimat. Właśnie fakt, że Cole potrafi być świetnym raperem technicznie i jednocześnie zaśpiewać refren bez zbędnych wczuwek stawia go o wiele szczebli wyżej na rapowej drabinie wyżej niż Drake'a. Oczywiście trudno ich nie porównać, ze względu na fakt, że obaj rapują głównie o relacjach damsko męskich. Jednak  J. Cole oprócz delikatnej strony, która może podobać się jego fankom ma również solidne umiejętności jeżeli chodzi o szesnastki. Mam na myśli zwrotki. Nie fanki.

W środku płyty pojawia się kilka utworów nawiązujących do stylistyki elektronicznej, m. in. "Mr Nice Watch" z Jayem, który pokazuje że debiutant ma jeszcze długą drogę do jego poziomu. Co do kolaboracji w ogóle, to są naprawdę udane. Występy Missy Elliot, Trey Songza czy Drake'a pasują tutaj, idealnie uzupełniając klimat płyty.

Najlepszymi jednak momentami są dla mnie utwory, które pojawiły się przed premierą. Mam na myśli nagrane od nowa "Lights Please" i "In the Morning", które brzmią po prostu tak jak dobry hip hop brzmieć powinien. W nich właśnie uwidacznia się pewna prawidłowość,  jeżeli tylko J. potrafi uniknąć miliona ozdobników zarówno w śpiewie jak i samplach jego utwory dużo zyskują.

Ciężkie boom bapowe bębny Cole'a przypominają że raper stawia też na treść, jak drzewiej bywało. "Lost Ones", przedstawiające z dwóch perspektyw rozterki młodych rodziców, czy "Breakdown" mówiące o relacjach z nieobecnym ojcem pokazują Cole'a jako dojrzałego artystę z oryginalnymi pomysłami, który rozwija swój repertuar kompleksowo.

Jest to jeden z najciężej pracujących obecnie raperów, który wydał dobry debiut, co w obecnych czasach nie jest łatwe. Na tym krążku prezentuje coś w co warto zainwestować, przemyślany, świetny technicznie rap, na dobrych podkładach.  Jest coś jeszcze. Wygląda na to że Jermaine za kilka lat może stać się godnym następcą swojego mentora. Podsumowując, piątka z minusem.

]]>
J. Cole feat. Jay-Z "Mr. Nice Watch" - nowy numer i teledysk z Trey Songzemhttps://popkiller.kingapp.pl/2011-09-16,j-cole-feat-jay-z-mr-nice-watch-nowy-numer-i-teledysk-z-trey-songzemhttps://popkiller.kingapp.pl/2011-09-16,j-cole-feat-jay-z-mr-nice-watch-nowy-numer-i-teledysk-z-trey-songzemSeptember 16, 2011, 11:00 amRafał Poros"Cole World: The Sideline Story" na sklepowych półkach dostępne będzie już 27.IX. W najnowszym singlowym numerze z tego albumu na featuringu pojawia się Trey Songz. Jednak to nie wszystko...Cole obiecywał poprzez swojego Twittera premierę nowego kawałka. I słowa dotrzymał. "Mr. Nice Watch" to kooperacja J. Cole'a i... samego Jay'a-Z! Jest to rzecz jasna jeden z najbardziej wyczekiwanych kawałków z nadchodzącego albumu.Numer odsłuchacie poniżej.Wracając do klipu... Został nakręcony na Barbadosie, a gościnnie w teledysku pojawia się Rihanna. "Can't Get Enough" jest jednym z niewielu kawałków z Sideline Story, który nie został wyprodukowany przez Cole'a. Bitem zajął się tym razem Brian Kidd."Cole World: The Sideline Story" na sklepowych półkach dostępne będzie już 27.IX. W najnowszym singlowym numerze z tego albumu na featuringu pojawia się Trey Songz. Jednak to nie wszystko...

Cole obiecywał poprzez swojego Twittera premierę nowego kawałka. I słowa dotrzymał. "Mr. Nice Watch" to kooperacja J. Cole'a i... samego Jay'a-Z! Jest to rzecz jasna jeden z najbardziej wyczekiwanych kawałków z nadchodzącego albumu.

Numer odsłuchacie poniżej.



Wracając do klipu... Został nakręcony na Barbadosie, a gościnnie w teledysku pojawia się Rihanna. "Can't Get Enough" jest jednym z niewielu kawałków z Sideline Story, który nie został wyprodukowany przez Cole'a. Bitem zajął się tym razem Brian Kidd.



]]>