Niedawno gruchnęła na Redditcie nowina, że Ghostface Killah szykuje kontynuację kultowego, wydanego w 2000 roku "Supreme Clientele". Chciałoby się powiedzieć: "świetnie", "super", "jest na co czekać", ale w całej tej sytuacji ważniejsze jest jednak to, kto ma odpowiadać za produkcję wykonawczą krążka. Ku zaskoczeniu wszystkich projekt pod opiekę wzięli Kanye West i Mike Dean. Wybór tego duetu jest co najmniej dziwny. Szczególnie dzisiaj, kiedy jest ktoś, kto nadawałby się do roli executive'a akurat tej płyty idealnie.
Trochę historii
Zacznijmy od tego, że "Supreme Clientele" to niezaprzeczalny klasyk amerykańskiego hip-hopu końcówki lat 90. Płyta wyszła w okresie, w którym stawiano krzyżyk na Wu-Tang Clanie. Bądźmy szczerzy, ich muzyka wtedy nie grzeszyła jakością. "Wu-Tang Forever" zebrało mieszane recenzje, a o niektórych solówkach lepiej zapomnieć. Jednym z powodów na pewno było to,, że RZA nie stał już wtedy cały czas za konsoletą, a obowiązki producenckie często powierzano noname'om jak Triflyn na "Immobilarity” Raekwona czy DJ Homicide na "Golden Arms Redemption" U-Goda. Dość powiedzieć, że kiedy kupiłem solo Rae'a, to wyrzuciłem kasetę do kosza po jednym czy dwóch odsłuchach. Nawet "Uncontrolled Substance", debiut Inspectah Decka, choć dobry, nigdy nie był stawiany w jednym szeregu z największymi dokonaniami członków Clanu. Aż tu nagle, z grubej rury, wjechał Ghostface i jego drugie solo, właśnie legendarne "Supreme Clientele". Głód mikrofonu; surowe, piwniczne wręcz brzmienie doskonałych bitów, abstrakcyjne pomysły niektórych utworów sprawiły, że ten krążek przeszedł do historii, stając się jedną z najlepszych płyt 2000 roku. Teraz już wiadomo, dlaczego obecność Westa i Deana, akurat na tym projekcie, jest co najmniej dziwna.
Gdzie ta dwójka, a gdzie Ghost?
Jeśli spojrzymy sobie na dokonania Westa od początków jego kariery solowej, a nawet wcześniej, kiedy udzielał się jeszcze tylko jako producent, to brzmieniowo nic nie wiązało go w żaden sposób z Wu Tangiem. Karierę zrobił, do spółki z Just Blazem, tworząc bity na przyspieszonych, soulowych samplach. To technika powielana potem przez niezliczone ilości copycatów, którą słychać na płytach ze stajni Roc-A-Fella, szczególnie u Dipsetów. Później eksperymentował z dźwiękami i wokalem na swoich kolejnych solówkach, już także współtworzonych z Mike'em Deanem. Z tym drugim, to też ciekawy przypadek, bo to właśnie on, o czym w Polsce wiedzą raczej tylko zajawkowicze, kładł podwaliny pod sound hip-hopowego południa jeszcze w Houston, kiedy produkował dla Rap-A-Lot Records. Krótko mówiąc, od oryginalnego brzmienia Wu-Tang Clanu, a już na pewno pierwszego "Supreme Clientele", panowie byli i są, jak najdalej tylko można być. Jasne, pisano już nieraz o tym, że Kanye, razem ze wspomnianym Blazem, uważają "SC" za krążek, który tak naprawdę ich ukształtował, a pierwsze bity dla Jaya, miały być tworzone z myślą właśnie o Ghoście. Tylko, co z tego? Jeśli "Supreme Clientele" wytyczyło muzyczną drogę Kanye, to ja tego w ogóle nie słyszę. Już bardziej by pasował na producenta jednego z numerów na "More Fish", rewelacyjnego albumu Face'a z 2006 roku. Co ciekawe, na tej płycie ukazał się remix "Back Like That" z gościnką właśnie Westa. Bit, choć nie jego autorstwa, brzmi jakby to on go zrobił. Jako kolejną ciekawostkę dodam jeszcze, że Yeezy ani razu, w przeciągu swojej długiej kariery, nie zrobił żadnego podkładu ani dla Wu-Tang Clanu, jako grupy, ani dla członka Wu. Teraz już wiadomo
Kanye jako wykonawczy
Drugą sprawą jest jego obecny run jako producenta wykonawczego w ogóle. Co tu dużo pisać: nie wygląda to najlepiej. W 2018 był czas, w którym powychodziło kilka pamiętnych epek, za które odpowiadał. Świetnie przyjęte "Daytona" Pushy T, także bardzo dobrze oceniane "Kids See Ghosts" nagrane z Kidem Cudi, ale też dużo bardziej surowo oceniane "Ye", kolejne solo Westa, "K.T.S.E." wokalistki Teyany Taylor i przede wszystkim "NASIR" Nasa. Zresztą sam Nas mówił w wywiadzie, że z finalnego efektu współpracy z Westem nie jest do końca zadowolony, bo uważał, że mogli poświęcić projektowi więcej czasu. To zastanawiające w kontekście produkcji wykonawczej. Później było jeszcze "Jesus Is Born" gospelowego Sunday Service Choir i następna solówka "Jesus Is King". Miałem wrażenie, że te albumy też były robione na pół gwizdka, szczególnie ten drugi, które poważnie szwankował na polu miksu i masteringu i również sprawiał wrażenie nieskończonego. Jeśli Kanye West rzuci się na tworzenie "Supreme Clientele 2", kontynuacji kultowego przecież dzieła, i zrobi wszystko na pół gwizdka, tak jak podchodził ostatnio do projektów innych artystów, ale i swoich własnych rzeczy, to fani Wu go zjedzą. Co więcej, zjedzą też Ghosta, bo do tego dopuścił. Ostatni album Westa: “DONDA”: tu też były problemy. Przeładowanie materiału, powtarzanie tych samych numerów jako remiksów itd. Zabrakło właśnie produkcji wykonawczej, na czymś, co - wnioskując po hajpie, jaki był na ten album - można nazwać największym dziełem w dyskografii reprezentanta Chicago. Koniec końców, na pewno najdłuższym. Nikt mu nie powiedział "chłopaku, weź to skróć do 12 tracków i będzie dobrze". Potem się oczywiście tłumaczył, że krążek wydano bez jego zgody itd. Jasne, można tak mówić, ale kto w to uwierzy, jeśli płyta dalej wisi na streamingach, a właściwie nic, poza usunięciem udziałów Chrisa Browna i KayCyy, nie było poprawiane? Przy wszystkich tych wydawnictwach z Westem współpracował Mike Dean, więc on też jest odpowiedzialny za ich odbiór i mieszane recenzje, jakie pojawiały się w sieci.
Westside Gunn bardziej by pasował
Właśnie dlatego mam obawy o "Supreme Clientele 2". Wszystko, co tu napisałem, może, ale nie musi spowodować, że kontynuacja klasyka nie będzie tym, czego byśmy oczekiwali. Dużo lepszym wyborem do roli executive'a byłby Westside Gunn. Facet, razem z całą ekipą Griselda Records, wraca swoim brzmieniem do czasów, w których oryginalne "SC" królowało w odtwarzaczach. Bity Daringera, Camoflauge Monka, Conductora Williamsa i Danny'ego LaFlare'a, ekipy beatmakerów, z którymi Westside Gunn na co dzień współpracuje, idealnie oddają tamten charakterystyczny surowy, piwniczny sound. Jeden z recenzentów na YouTube, co ciekawe, z zawodu profesor od nauki języka francuskiego, powiedział wprost, że te podkłady brzmią, jakby były tworzone pod ziemią, a Monk czy Williams byli przykuci do jakiegoś kaloryfera, ciągle tłukli takie właśnie rzeczy i było to dla nich zupełnie naturalne. Najważniejsze jest to, że w większości są to jakościowe projekty, a jeżeli coś odstaje, to i tak brzmienie jest takie, że idealnie pasowałoby do Ghostface'a: "Nutmeg", "Mighty Healthy", "Childs's Play", "Stroke Of Death", "Buck 50", tracki z pierwszego "SC" to numery, które brzmią, jak to, co dziś robią chłopaki z Griseldy. Zresztą posłuchajcie całego "Hitler Wears Hermes 7" albo najnowszych "HWH8 SIDE A" i "SIDE B". Nie wspominam nawet o "Pray For Haiti" Mach-Hommy'ego, albumu także koordynowanego przez WSG. Posłuchajcie, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, a będziecie wiedzieć, o czym piszę.
Pozostaje czekać i mieć nadzieję, że z "Supreme Clientele 2" wyjdzie dobra rzecz. Jak pisałem, mam obawy, ale też wydaje mi się, że Kanye, Dean, a już na pewno Ghost wiedzą, na co się porywają. To się może udać, jeśli Kanye West i Mike Dean potraktują kontynuację klasyka jako swój passion project, podobnie jak Ye podszedł do tegorocznej, bardzo przyzwoitej płyty Abstract Mindstate. Oczywiście Ghostface też musi nad tym czuwać. AZ poradził sobie z drugą częścią "Doe Or Die", oby członkowi Wu-Tang Clanu też się powiodło.
Komentarze