Wczoraj mieliście okazję poznać skrawek nietuzinkowej twórczości The Gaslamp Killera a.k.a. GLK - a dziś przybliżymy odrobinę samego człowieka-orkiestrę, Williama Bensussena. Przed jego setem na katowickim OFF Festivalu miałem okazję porozmawiać z nim chwilę na tematy wszelakie - od samych początków jego zainteresowania muzyką, poprzez jego podejście do "cyfrowego" diggingu, aż po wspomnienia z nagrywania "Breakthrough"... I nie tylko. Zapraszam do lektury!
TUTAJ znajdziecie angielską wersję wywiadu. A już 21 listopada będziecie mieli okazję usłyszeć Killera na żywo w warszawskim klubie Smolna - TUTAJ znajdziecie szczegóły wydarzenia.
MW: Dzięki jeszcze raz, że zgodziłeś się na wywiad. Jak się czujesz tuż przed koncertem?
GLK: Spoko! Zobaczyłem właśnie koncerty slowthaia i The Comet is Coming - inspiruje mnie ich muzyka, więc grzechem byłoby nie skorzystać z okazji, by zobaczyć ich na żywo. Chciałem przyjechać wcześniej jako fan i porozkoszować się muzyką. Teraz odpocznę sobie przed setem.
MW: Ja też dosłownie przed chwilą wróciłem z koncertu The Comet is Coming. Coś niesamowitego! Świetnie, że jesteś właśnie tu, na OFF Festivalu - to najważniejszy polski festiwal muzyki alternatywnej...
GLK: Tak, line-up jest bardzo dobrze przemyślany. Kawał dobrej muzyki.
MW: Lubię pytać artystów o ich początki. Ta cała przygoda z muzyką - jak ona zaczęła się w Twoim przypadku? Czy był jakiś konkretny artysta, czy nawet album, który zainspirował Cię do tworzenia własnej muzyki?
GLK: Kiedy miałem 12 lat, poszedłem na swój pierwszy rave. Chodziłem na koncerty punkowe, hardcore'owe, hip-hopowe - ale wtedy, na tym rave, zobaczyłem, jak DJ kontrolował tłum, sam jeden. Pomyślałem, że to niesamowite. Nikt w moim sąsiedztwie nie grał na instrumentach, sam nie byłem w żadnym zespole - pomyślałem więc, że chcę być takim DJ'em, robić to, co on. Zacząłem kolekcjonować płyty. Gdy miałem 14 lat, mama kupiła mi turntable. Rok później dostałem od taty igłę, którą nie mogłem skipować. Więc używałem turntable'a z taśmą z volume'em. Miałem swego rodzaju mixtape na moim boomboksie. Na drugim "ogniwie" było miejsce na winyl. Zacząłem się z tym bawić. W wieku 16 lat zaoszczędziłem wystarczająco dużo pieniędzy, by kupić sobie nowy turntable - wtedy mój tata połączył go z drugim turntable'em. Pożyczyłem też mikser od znajomego, a w wieku 17 lat kupiłem własny. Tworzyłem muzykę w swoim pokoju przez lata, zanim zdecydowałem się komuś ją "pokazać". Krok po kroku, odkrywałem kolejne gatunki muzyki z całego świata - od hip-hopu, poprzez rock, jazz, jungle, muzykę house... Po pewnym czasie nieco zwężyłem swój zasięg muzycznych zainteresowań - żeby potem znów rozszerzyć go jeszcze bardziej. Zagram wszystko. No, może prócz EDM...
MW: To jest właśnie niesamowite w Twojej muzyce. Weźmy na przykład album "Breakthrough" - to miks tak wielu przeróżnych gatunków, to nie do uwierzenia. W oficjalnej aplikacji OFF Festivalu Twoja muzyka opisana jest jako "instrumental psychedelic world beat music". Co sądzisz o tym opisie?
GLK: Ma to dla mnie sens. Niezbyt często zdarzają się u mnie w secie słowa, może w jakichś 3 utworach... A pozostałe 95 to tylko muzyka instrumentalna. Jest to muzyka bardzo psychodeliczna, bo bawię się efektami, dodaję delaye, echo i dub. Jest różnorodna kulturalnie, gram muzykę z przeróżnych krajów, choćby z krajów moich przodków - Turcji, Syrii, Egiptu. Mieszam muzykę z Maroka, z całej Azji, z Meksyku, Kolumbii, Brazylii. A do tego wszystkiego - beaty z Los Angeles. Przeróżne kultury. Więc ten opis jest trafny, podoba mi się.
MW: Jak znajdujesz sample, swój "surowiec"? Czy podczas tras koncertowych znajdujesz czas na mały digging?
GLK: Już nie. Kiedyś to był obowiązkowy punkt programu. Teraz już jestem starszy, potrzebuję trochę więcej czasu na odpoczynek. Muzykę znajduję, komunikując się i wymieniając się nią z innymi DJ'ami - m.in. z LeFtO, Jameszoo czy J Rocciem. Dodatkowo, dostaję sporo demówek i materiałów na swoją skrzynkę od młodych producentów, którzy chcą, bym zagrał ich muzykę. Całkiem niedawno gość z Włoch wysłał mi link do swojego albumu na Bandcampie - to, co usłyszałem tam, wbiło mnie w ziemię, to coś nowego. I nikt o tym nie wie... To jest fajne w tym "cyfrowym diggingu" - możesz wysyłać i otrzymywać muzykę, wymieniać się nią, bez płacenia za nośniki i noszenia ich ze sobą. Teraz przyjechałem tylko na festiwal, więc mam ze sobą tylko jedną torbę z komputerem. W swoje pierwsze trasy po Europie zabierałem ze sobą wszędzie winyle - co się nadźwigałem, to moje... Do tego, nie możesz brać ze sobą winyli do samolotu.
MW: Naprawdę?
GLK: Ta, służby na lotnisku chcą sprawdzać Twój bagaż - przy tym winyle często się niszczą. Pracownicy lotniska mówią: "Płyty są za ciężkie, nie wniesiesz ich na pokład"... A jak już, to bagażowi ciskają płyty gdziekolwiek pod pokład, tak, że płyty się łamią. Zdarzyło mi się tak parę razy. Więc przestałem brać ze sobą płyty do samolotu. Do pracy potrzebuję tylko komputera. Poza tym - mam już ponad 10 000 płyt w swojej kolekcji, potrzebne mi więcej? Kocham winyle, ale są one po prostu za ciężkie i niepraktyczne.
MW: Porozmawiajmy o Twoich projektach - wpierw były DJ-miksy, potem EPki ("My Troubled Mind" i "Death Gate"), w 2010 roku współprodukowałeś album Gonjasufi - "A Sufi and a Killer" - by w końcu w 2012 roku wydać swój pełnoprawny debiut, "Breakthrough". Jak Twój proces kreacji zmieniał się przez lata? Jakie wyzwania napotkałeś, kompilując swoje solowe projekty?
GLK: Na pierwszych EPkach - które pojawiły się tylko na winylu, w 200 kopiach - używałem sampli. Przy okazji albumu Gonjasufi wpadliśmy w małe kłopoty z powodu sampli - dlatego przygotowując "Breakthrough", postanowiłem, że będę tworzył muzykę od podstaw. To jest największa zmiana, jaka nastąpiła w moim procesie twórczym. Wciąż słucham albumów, wciąż inspiruję się muzyką i kulturami z całego świata - teraz jednak próbuję muzykę tworzyć, nie tylko ciąć sample. Mam tony beatów, które stworzyłem na samplach - mogę je choćby wrzucić za darmo na Bandcamp, nie mogę pobierać za nie opłat, bo wpadłbym w kłopoty. Szanuję jednak ten fakt - zdarzyło się, że ktoś zsamplował mój kawałek i zarapował na nim. To brzmiało beznadziejnie, ale już machnąłem na to ręką. Teraz rozumiem twórców, np. muzyków, którzy stworzyli niesamowity album jazzowy - rozumiem ich ból, gdy słyszą, jak ktoś "zarżnął" ich kompozycję nieudolną przeróbką. Kumam, dlaczego mogą ścigać za użycie sampli.
Kocham sampling, ale teraz rozumiem obydwie jego strony. Więc teraz skupiam się, by muzykę tworzyć od początku. Jednak wciąż inspiracją są dla mnie albumy, które mamy w kolekcji, artyści, których słucham - tak więc de facto "sampluję bez samplowania".
MW: Zarówno na "Breakthrough", jak i na drugim albumie - "Instrumentalepathy", współpracowałeś z licznym gronem artystów, m.in. z Miguelem Atwood-Fergusonem, Samiyamem czy Adrianem Younge'em. Czy masz jakieś swoje ulubione wspomnienie z tych sesji nagraniowych?
GLK: Na pewno mój utwór "In the Dark"... Beat zrobiłem w 5 minut, bez zastanowienia - a stał się moim ulubionym w ogóle. Zaprosiłem do współpracy rodzeństwo, które znałem jeszcze ze szkoły - Toma i Elizabeth Lea, by zagrali na dęciakach i smyczkach. Nigdy wcześniej nie tworzyliśmy razem muzyki, ale wszystko organicznie ze sobą współdziałało. Do tego nagraliśmy ten utwór naprawdę szybko, chyba najszybciej ze wszystkich moich utworów - a i tak to jeden z najlepszych moich numerów.
No i oczywiście mój największy chyba hit, "Nissim" - stworzyłem go ku pamięci mojego drogiego brata, który odszedł już niemal 10 lat temu. Stworzyliśmy ten kawałek w studiu - ja, Daedelus, Amir Yaghmai na tamburze i gitarze, Mike Green i Andres Renteria na perkusjonaliach, Bram Inscore na basie - graliśmy tureckie albumy i jamowaliśmy. Nagraliśmy "Nissim" w jeden dzień, ale to był dzień cały spędzony w studiu. To, w jaki sposób wszystkie elementy układanki połączyły się w całość - to była czysta magia.
MW: I na żywo też brzmi magicznie - vide Twój koncertowy album, "The Gaslamp Killer Experience: Live in Los Angeles"...
GLK: Tak! To był pierwszy raz, gdy wykonaliśmy ten utwór na żywo.... Wracając - wciąż pracuję z Miguelem Atwood-Fergusonem i Amirem Yaghmai, oraz z kilkoma innymi świetnymi muzykami, nad nowym materiałem. To dobra ekipa.
MW: Jakie są obecnie muzyczne wyzwania, które chcesz podjąć?
GLK: Nigdy nie uczyłem się w szkole muzycznej. Nie wiem, jak zapisać muzykę, ale mam dobre ucho. Wiem, co lubię, i jaki rezultat chcę osiągnąć na końcu. Więc wyzwaniem jest dla mnie praca z muzykami, gdy nie mogę im powiedzieć "zagraj to w d-moll, albo w akordzie B" itd. Muszę im to gwizdać, śpiewać albo grać, o co mi chodzi. Puszczać im nagrania - "o coś takiego biega". To żywy i spontaniczny proces. Startujemy od zera, dodajemy krok po kroku bębny, bas, syntezatory czy smyczki... To też długi proces, przy niektórych utworach dłubałem 5 lat. Możesz dodawać do swoich utworów czy albumów przez całe wieki, a i tak nigdy nie skończyć. To też jest wyzwanie dla mnie, powstrzymać się przed tym.
MW: Porozmawiajmy o Twoich planach na przyszłość. W 2019 roku już zdążyłeś wypuścić nową EPkę "Break Stuff"...
GLK: To nie do końca nowa rzecz - nagrałem ją i wypuściłem w 2014-2015 roku na potrzeby firmy Serato. To płyta z breakami, na jedno ogniwo Serato. Teraz zdecydowałem się po prostu udostępnić "Break Stuff" na serwisy streamingowe. Chciałem dać coś fanom do posłuchania.
Co do nowej muzyki - tak, pracuję nad nowym materiałem, nie spieszę się z nim. Podoba mi się to, jak brzmi teraz, pracuję ze stałą ekipą, może z jedną różnicą - więcej nagrywam teraz z The Heliocentrics, którzy są moim ulubionym zespołem grającym na żywo - są niesamowici.
MW: Czy masz jakieś porady dla początkujących DJ'ów, producentów?
GLK: Wciśnij "nagrywaj" i potem zapomnij, że wcisnąłeś. Jeśli masz wystarczająco dużo miejsca na dysku, wciśnij przycisk "nagrywaj", przyciemnij ekran i wtedy... po prostu działaj. Rób cokolwiek, podczas gdy trwa nagrywanie. Magia przychodzi wtedy, gdy bawisz się muzyką, nie usilnie się na niej koncentrujesz. Gdy wciskasz "nagrywaj", łatwo przejść od zabawy muzyką do udręki. Ja zawsze zaczynam nagrywać na początku dnia, nie przerywam, a wieczorem sprawdzam, co się nagrało. Jeśli nic szczególnego - po prostu usuwam sesję, żeby nie marnowała miejsca na dysku. Choć teraz łatwo dokupić sobie dysk - ja sam mam kilka... Mam tony muzyki, której nikt nie usłyszy, bo nagrywałem ją na luzie, bawiąc się - nigdy nie dokończyłem tych utworów. Ale nic w tym złego - w muzyce chodzi o zabawę, nie o żmudną robotę. Jasne, to coś, co wymaga codziennych ćwiczeń - ale to powinna być zabawa.
MW: Czy masz jakąś wiadomość dla swoich fanów w Polsce, w Europie?
GLK: Dziękuję za wsparcie. Grałem koncerty w Europie, zanim stałem się znany w Ameryce.... Ludzie rozumieją instrumentalną muzykę, dance music, kulturę DJ'ską. Nie muszę mieć tekstów o miłości, by ludzie przyszli oglądać moje show. Jestem wdzięczny, że mogę przyjeżdżać tu do Europy - to już trzynaście lat! Dziękuję za miłość i energię. Zachęcam do sprawdzenia mojego labelu, nazywa się Cuss Records.
MW: "Cuss" (ang. przeklinać), bo słowo "fuck" jest jednym z najbardziej interesujących w języku angielskim?
GLK: Dokładnie. Będę powoli wydawał nowe materiały nakładem mojego labelu Cuss Records - w 2020 roku. Miejcie oczy i uszy otwarte. Kupujcie muzykę, nie streamujcie jej tylko za darmo!
MW: Dziękuję za wywiad!
Komentarze