"To Live And Die in L.A." nawijał 2Pac, ten sam numer rozbrzmiewał w głośnikach fury ojczyma Game'a, gdy jechaliśmy z nim przez Compton... Co takiego niesamowitego jest w tym mieście, że w nazwie ma Anioły i jest równocześnie światowym symbolem gangsterki (Compton) jak hajlajfu i popkulturowego sukcesu (Hollywood)? Postaram się pokrótce odpowiedzieć na to pytanie w ostatnim odcinku naszej kalifornijskiej relacji.
Los Angeles było ostatnim punktem na naszej trasie - przeznaczyliśmy na nie 4 dni, w trakcie których zobaczyć musieliśmy jak najwięcej. Wiecie już zresztą o tym, że zajrzeliśmy do Compton, byliśmy w hollywoodzkiej rezydencji Bobby'ego Brackinsa a w nocnej scenerii Santa Monica spotkaliśmy Shocka G i Colina Wolfe'a.
Co ciekawe - zanim tam dotarliśmy praktycznie wszyscy pytani znajomi narzekali na wrażenia z samego L.A. Że za wielkie, że brudne, że niebezpieczne, że stare a jedynie mała część robi wrażenie turystyczne, że przehajpowane... Przehajpowanie jednak wydaje się tu w pełni naturalne - w końcu Amerykanie to mistrzowie PR'u a Los Angeles to jedna z ich pereł w koronie, więc większość osób sama podkręca swoje oczekiwania do maksimum. Czy jednak ja też zawiodłem się na tym, co zobaczyłem? W żadnym wypadku.
Może to też kwestia perspektywy, bo nie nastawiałem się na piękne i błyszczące miasto, rozległe turystyczne pasaże i cuda przyrody, jakich nie ma nigdzie indziej. Nastawiałem się na klimat. Klimat, który chłonę od lat w kalifornijskich płytach i który sprawia, że jak to kiedyś nawinęli 2cztery7 "Kalifornia to stan umysłu". Jeżeli jesteście fanami rapu, r&b albo działacie w jakiś sposób w biznesie muzycznym to gwarantuję, że zakochacie się w L.A. z miejsca. Ja miałem tak np przy Venice Beach, głównym turystycznym punkcie z rozległą plażą. Co z tego, że chodniki są tam brudne a knajpy z jedzeniem przypominają standardem polskie lata '90 jeżeli widzisz przed sobą legendarny skatepark z Tony Hawk Pro Skater, a wokół grafficiarzy oraz skate'ów, każdego z obowiązkowym głośnikiem z którego bombarduje cię najlepszy rap? Co z tego, gdy idąc wzdłuż stoisk z koszulkami i pamiątkami dokładnie z każdego lecą najlepsze rapowe perełki. Ma to wszystko swój klimat, to zderzenie i kontrast środowisk, nie oderwany od rzeczywistości kurort dla turystów a kipiące normalnym życiem centrum światowej popkultury. A także miejsce, w którym każdy walczy o swoje a lokalni raperzy wciskają swoje CD-R'y wzdłuż całego Venice Beach, próbując namówić na ich kupno. Nie dziwi więc, że to właśnie na tamtym pasażu Rick Ross z uwagą wysłuchał bezdomnego rapera, by następnie przyjąć go w szeregi Maybach Music Group.
Innym powodem, dla którego jako fani muzyki z miejsca zakochacie się w L.A. jest oczywiście ogrom wszechobecnych nawiązań, a także mieszkających tam gwiazd i legend. Jak powiedział nam Bobby Brackins - jeśli liczysz na poważną karierę to musisz zamieszkać albo w NY albo w LA, a on uważa, że na ten moment to Los Angeles oferuje większe możliwości. Dlatego też w totalnie niespodziewanej sytuacji wpaść możecie na lokalne legendy czy na mainstreamowe ikony - zresztą jeśli czytaliście poprzedni odcinek to wiecie, że i nam się to udało. Możecie również trafić w miejsca znane z klipów czy filmów/seriali - nieważne czy kręci Was bardziej "Straight Outta Compton", "Beverly Hills 90210", "Fresh Prince Of Bel Air" czy "Mulholland Drive", a nam udało się jednego dnia zahaczyć rejony ze wszystkich czterech.
W L.A., jak i w całej Kalifornii wszystko to miesza się i przenika - tak jak San Francisco, które poraża budową, kulturą i niesamowitymi ulicami, ale równocześnie poraża wszechobecnymi bezdomnymi w skali całkowicie niespotykanej w Polsce. Także gdyby ktoś myślał, że samo Los Angeles dzieli się na złe Compton i dobrą resztę to… nic z tych rzeczy. Oddajmy głos Louisowi Kingowi, znajomemu raperowi z Santa Monica, który zaopiekował się nami w trakcie pobytu w L.A.: „Większość Santa Monica to rzeczywiście bogate rejony idealne na wakacyjny relaks, jednak w kilku miejscach nagle wpadłbyś w klimat identyczny co w Compton. Trzeba dobrze wiedzieć, w które ulice wjeżdżać a które omijać.” Z czego się to bierze? Louis wytłumaczył nam dogłębnie całe systemowo-kulturowe zaniedbania, rozwarstwienie społeczne, a także to, jaki wpływ ma środowisko, w którym dorastają tamtejsze dzieciaki: „Gdy byliśmy mali to łatwiej było nam kupić guna niż soczek, sklepy z bronią są na każdym rogu i bezproblemowo możesz nabyć co tylko chcesz”. A uliczny klimat na każdym kroku przeplata się z tamtejszą muzyką – z samochodów wciąż leci twardy gangstarap, podobnie jak z boomboxów rozstawionych na rogach.
To po prostu całkowicie inny świat - świat, który wciąga, oczarowuje i intryguje, ale równocześnie raz po raz daje do myślenia, że w wielu kwestiach to u nas jest lepiej. Jedzenie? W większości mega ciężkostrawne (co powiecie na lody z boczkiem i boczek w czekoladzie?), ubogie w warzywa, a te które można spotkać są dużo gorsze od polskich - uwierzycie, że jedliśmy tam w blisko 10 Subwayach i każdorazowo upewnialiśmy się, że to polski Subway jest smaczniejszy, z uwagi na soczyste i smakowite warzywa? Bezpieczeństwo? U nas najwyżej może napaść i pobić cię jakiś lokalny sebix, tam natomiast rozmówcy nie mogli uwierzyć w to, że w Polsce nie nosimy przy sobie broni a strzelaniny na mieście nie są na porządku dziennym. "Chciałbym u was mieszkać" zdarzało nam się słyszeć. Również pogoda - oczywiście, że robiąca ogromne wrażenie, jednak także odbiegająca od wymalowanego obrazu. Termin "kalifornijska pogoda" przyjął się u nas jako opis bajkowego lata ze skwarem lejącym się z nieba - jakie było więc zdziwienie, gdy San Francisco przywitało nas pod koniec maja kilkoma stopniami na plusie (wieczorem) i mroźnym wiatrem, a końcówka czerwca w L.A. przyniosła 20-25 stopni i zachmurzone często niebo oraz lodowaty ocean, w którym pływają jedynie surferzy. Okazuje się, że Grecja czy Hiszpania, nie mówiąc o Egipcie i podobnych miejscach to rejony dużo gorętsze - jednak sami Kalifornijczycy uparcie powtarzają, że mają najlepszą pogodę na świecie i że każdy chciałby tu mieszkać.
I chyba w tym tkwi najbardziej diametralna różnica - w mentalności i podejściu.Podczas, gdy u nas na każdym kroku słyszy się narzekania, jak nie na za gorące lato to na za zimną zimę, jak nie na korki na mieście to na sportowców, polityków, gospodarkę i co by się nie działo to zawsze coś jest źle i gorzej niż gdzie indziej... to Amerykanie skupiają się przede wszystkim na jasnych stronach.Wszystko, co ich jest najlepsze, największe, niezastąpione, na słabe strony czy minusy nie zwracają uwagi lub odsuwają na drugi plan. Kontrast uderza naprawdę mocno, bo nagle okazuje się, że rzeczy które wydają nam się całkiem normalne i nie warte żadnej pochwały - tak jak naprawdę wysoki standard jakościowy jedzenia, pyszne warzywa, bezpieczne miasta, niskie bezrobocie czy sprawnie działająca komunikacja miejska (w L.A. praktycznie nikt jej nie używa) - okazują się wyglądać u nas lepiej niż w wymarzonej Kalifornii. Chciałoby się sprawdzić jak Polska wyglądałaby przejmując choć na miesiąc amerykańską mentalność... To bowiem ta kreatywna energia i bijąca zewsząd pewność siebie zaraża najmocniej, a zlewające się kontrasty utwierdzają, że ciężką pracą naprawdę trafić można z samego dna na sam szczyt, jak w ikonicznym amerykańskim śnie. Czy jak nasi rozmówcy, tacy jak pochodzący z Oakland (jednego z najbardziej niebezpiecznych miast w Stanach) Bobby Brackins, który muzyczną konsekwencją przebił się do Hollywood, mieszkając dziś w kultowym Bel Air w sąsiedztwie Charliego Sheena czy Wiza Khalify. Pobyt w L.A. jest bowiem trochę jak narkotyk - napędza, dodaje energii i mocy, przestawia myślenie i uzależnia, sprawiając, że 5 minut po wejściu do samolotu już chce się tam wracać. Równocześnie jednak dodatkowo uwypuklając jasne strony polskiej codzienności.
A na koniec... mamy dla Was specjalne video podsumowujące całą podróż, złożone z surowych filmików z telefonu i ukazujące mix widoków i miejsc z muzyką, która nam w nich towarzyszyła. To mała pigułka podsumowująca i uzupełniająca wszystko, o czym czytaliście w 8 odcinkach Cali Trippin, tym razem bez naszego komentarza czy zbytniego gadania ;) Miłego oglądania!
To ostatni odcinek Cali Trippin, całość zamknie jednak 30-minutowy wywiad z Bobbym Brackinsem, w którym ujawnia on m.in. kulisy funkcjonowania mainstreamowego biznesu, opowiada o współpracy z G-Eazym, Ty Dolla $ignem czy Tinashe oraz zdradza co głównie różni Oakland od Hollywood. Pierwsza część w niedzielę, druga w poniedziałek! To także przy okazji tego wywiadu otrzymacie ostatnie pytanie, które zamknie nasz obszerny konkurs.
KONKURS:
A w nim do wygrania pakiet zawierający:
- "The Documentary 2" The Game'a z autografem!
- "When It's Dark Out" G-Eazy'ego z autografem!
- Oryginalny t-shirt The Game'a od BWSPoland
- buty Reebok Classic (których ambasadorem jest Kendrick Lamar) od Reebok Polska
- bon na 200 zł do wydania w California Skateshop
PYTANIE #8:
W powyższym filmie z naszego pobytu słyszycie ponad 30 różnych utworów, w większości kalifornijskich. Wymieńcie tytuły dowolnych 10 z nich.
Odpowiedzi na WSZYSTKIE pytania wyślijcie łącznie mailem gdy ukaże się ostatnie z nich (napiszemy na jaki email i jaki temat wiadomości wpisać). Na razie macie trochę czasu na znalezienie poprawnej odpowiedzi.
Komentarze