Przyznam, że czekałem na ten krążek z ogromną ciekawością. Sposób, w jaki w ostatnich latach wbił się w mainstream Ty Dolla $ign musi robić wrażenie – od młodego narybku spod szyldu Taylor Gangu konsekwentnie podnosił się do poziomu jednego z najbardziej rozchwytywanych wokalistów w dzisiejszym mainstreamie. Na ten moment w Stanach rozrywany jest tak jak swego czasu Akon czy T-Pain, a jeśli utrzyma tempo to w ciągu 2-3 lat może wyrobić sobie podobną pozycję na światowej scenie. Oczekiwania wobec jego debiutu były więc ogromne, a dodatkowo podsycała je lista gości – obok Kendricka Lamara, Wiza Khalify czy Rae Sremmurd pojawili się na niej bowiem E-40, R.Kelly, Babyface czy Jagged Edge. Jak prezentuje się „Free TC”?
Lista gości nie kłamie – to kolaż zarazem piekielnie świeży, jak z ogromnym szacunkiem odnoszący się do klasyki i dorobku minionego wieku. Ty Dolla $ign płynnie lawiruje między nawiązaniami do kalifornijskiego oldschoolu oraz brzmieniami z pierwszych miejsc list… a raczej płynnie miesza je w jedno. Soczyste westcoastowe „LA” (otwarcie płyty, które wyrzuci z kapci każdego fana brzmień z Miasta Aniołów), potem "Saved" follow-upujące kultowy hit E-40'ego „Captain Save A Hoe” (oczywiście z Forty Waterem na feacie) na bangerowym bicie Mustarda… Klubowe hity wpadające w ucho za pierwszym odsłuchem („Saved”, „Blase”, „Only Right”) mieszają się tu z chilloutową, balladową wręcz jazdą ("Horses In The Stable") czy bezpruderyjnymi pościelówkami w stylu The Weeknda („When I See Ya”). Ty$ zabiera nas w totalnie przekrojową podróż przez swój muzyczny świat, ani na chwilę nie sprawiając wrażenia, że coś tu nie gra, odstaje albo nie pasuje. Równie dobrze i naturalnie czuje się w g-funkowych klimatach, jak w g-house’owych („Bring It Out Of Me”, które brzmi jak Chris Brown w swoich klubowo-elektronicznych odlotach), pokazując ogromną uniwersalność. Tak jak potrafi balansować między śpiewem a newschoolowym rapem, tak między rozbudowanymi partiami wokalnymi a prostymi i chwytliwymi patentami z użyciem autotune’a. Trzymając się porównania YG, który jego i Mustarda nazwał nowymi Snoopem i Dre to Ty Dolla $ignowi przypadałaby w takim wypadku rola… Nate Dogga drugiej Złotej Ery kalifornijskiego rapu. Na razie oczywiście na wyrost, ale to, jak mocną pozycję zdołał zbudować sobie w ciągu ledwie 2-3 lat każe wysoko stawiać poprzeczkę i oczekiwać wiele.
Wróćmy jeszcze na koniec do gwiazdorskiego spisu featów - ktoś mógłby powiedzieć, że tak rozbudowana lista gości to mainstreamowy standard, gdy gospodarz nie ma pomysłu na siebie i musi zapchać debiut fejmowcami. Pudło. W tym wypadku Ty$ raczej listą ową prowokuje. „W tym się nie sprawdzę? Ten mnie przyćmi?” Z barwnego kolażu wychodzi obronną ręką, cały czas trzymając całość materiału pod kontrolą. Nic się nie rozłazi, raczej płynnie przechodzi jedno w drugie. Coś dla siebie znajdą tu zarówno oddani fani starego dobrego westu, jak i miłośnicy newschoolowej jazdy. Bardzo udany i bardzo dojrzały debiut, czekam na więcej i trzymam kciuki. 5-
A poniżej odsłuch całego albumu.
Komentarze