Cóż, kolejnym Klasykiem na Weekend nie mógł być żaden inny album. Po zakręconej, przepełnionej megapozytywnymi groove'ami Dziwacznej Przejażdżce czas najwyższy przypomnieć sobie drugi, znacząco różny - acz nie mniej klasyczny krążek Pharcyde'ów. "Labcabincalifornia", album, który - przy okazji - w listopadzie tego roku obchodzić będzie okrągłą, dwudziestą rocznicę.
Let me entertain you/And interphase you, with the new sound. The crew definitely is back again, zapomnijcie jednak o Bizarre Ride'owej krainie absurdu czy całych trackach dedykowanych szlachetnej sztuce ciskania po Twojej starej... "Labcabincalifornia" to krążek dojrzalszy, spokojniejszy, niemalże pozbawiony tej beztroski i odrobiny (?!) szaleństwa. Niemalże - ślady "Bizarre Ride" znaleźc można choćby w posse-cucie "The Hustle" czy skitach, zwłaszcza "Little D"... Nie da sie jednak ukryć, że panowie Imani, Bootie Brown, Fatlip i Slimkid Tre poruszają tematy nieco mniej zabawne. Choćby w "Y?" - gorzkiej refleksji o ludzkiej dwulicowości, czy ostro atakując przemysł muzyczny w "Devil Music"... Wiecznie optymistyczni rozrabiacy dorośli i spoważnieli, inaczej patrzą na pewne sprawy, mieli okazję doświadczyć tych mało zabawnych stron życia. And that's why soon everything will be dead/and red is the colour of the blood that's spilling/and hella amounts is the totals of the killing - to nie są wersy, jakich spodziewalibyśmy się od imprezowych zwierzaków z "Bizarre Ride", prawda? Nie dajcie się jednak zmylić - "Labcabin" to nie tylko gorzkie wersy i depresyjne refleksje (to nie album Sadistika...). Choć świat wokół Pharcyde'ów nie jest różowy - panowie wciąz jednak prą do przodu i potrafią się cieszyć z każdej chwili. Jak rymuje Bootie w "Y?": I give you handful of chips and tips/For what's to come, I cried a lot of tears/Drunk a ton of beers, that's fun at first/ But learned to persevere through the years....
Tuż przed ukończeniem "Bizarre Ride" panowie poważnie pokłócili się z J-Swiftem - odpowiedzialnym za 95% podkładów debiutu... Nie było więc mowy, aby to on ponownie zasiadł za sterami i skomponował muzykę "Labcabinu". Na szczęście, Pharcydzi znaleźli godnego zastępcę - wtedy mało znanego beatmakera z Detroit, ukrywającego się pod pseudonimem Jay Dee... Dilla skomponował siedem z siedemnastu tracków na płycie, dostarczając swój charakterystyczny, delikatny niczym jedwab - acz "charakterny" (te perkusje!) i korzenny sound. Posłuchajcie sami - od otwierającego album, fenomenalnego, ciepłego i łagodnego "Bullshit" (ok, może "ciepły" nie jest najlepszym przymiotnikiem, ale wiecie, o co chodzi), poprzez zadziorne "Somethin' That Means Somethin'" czy moje ulubione, kruche, lewitujące w chmurach quintonowskiego mad izm "Splattitorium".... Po prostu poezja.
Nie można nie wspomnieć o dwóch wyprodukowanych przez Jaya pączusiach, nieśmiertelnych klasykach, największych hitach The Pharcyde. "Drop" - oparty na puszczonym od tyłu samplu - i do którego nakręcono spektakularny teledysk (więcej o nim - w popkillerowym Digginie autorstwa Tomka Przytuły) - to banger pierwszej klasy, z fenomenalną zwrotką Imaniego (Cause I been up in my lab assemblin missiles, to bomb the enemy/because they envy me, and my making of mad currency - kozak!) i niemożliwie wkręcającym się cutem z "The New Style" Beastie Boysów (MMMMM....DROP!). "Runnin'" zaś... to jeden z tych utworów, które potrafią zmienić życie. Krzepiący sztos, wyjaśniający jakże uniwersalną życiową prawdę - że nie można uciekać od odpowiedzialności, trzeba stawiać czoła przeciwnościom... Radzić sobie samemu, nie liczyć całkowicie na innych, być przygotowanym na to, że konflikt jest czasem nieunikniony. Wszystko to na cudownym beacie Jaya, z klimatyczną gitarką - i nieśmiertelnym refrenem. "Can't keep runnning awaaayyy"... Ten malutki sampel trąbki przed zwrotką Imaniego jest moim absolutnie ulubionym momentem całej "Labcabincalifornii".
Jednak nie tylko Jayem Dee produkcje "Labcabinu" stoją. Za lwią część beatów odpowiedzialni są sami Pharcydzi - i trzeba przyznać, że panowie potrafią smażyć klimatyczne sztosiwa jak się patrzy. Szczególnie zaimponował mi Tre ze świetnym podkładem w "Hey You" (ten sampel tytułowej frazy jest genialny) oraz "She Said". M-Walk stworzył urokliwe "Moment in Time" (wraz z Tre) i "The E.N.D." (Ya'll betta? Get your acts together) - świetny beat do "Groupie Therapy" dorzucił także legendarny Digger Diamond D.
Choć mniej humorystyczny i roztańczony niż poprzednik - "Labcabincalifornia" to wciąż świetny, klimatyczny, kozacki album, jeden z monumentów alternative rapu, jak i jedno z najlepszych dzieł, które Jay Dee pozostawił słuchaczom w spadku... Wielka szkoda, że kolejne materiały Pharcyde nie osiągnęły już nigdy takiego poziomu, a konflikty rozbiły grupę całkowicie. Podział trwa do dziś - pod nazwą The Pharcyde występują jedynie Uncle Imani i Bootie Brown, zaś Tre, Fatlip wraz z J-Swiftem, L.A. Jayem i K-Naturalem z The Wascals koncertują jako Bizarre Ride Live... Pozostaje mieć nadzieję, że kiedyś wszelkie animozje zostaną zapomniane, a my ponownie usłyszymy zjednoczonych Pharcyde'ów...
Pod spodem klipy do "Runnin'", "Drop", "She Said" oraz odsłuch całej płyty.
Przypominamy też przy okazji nasz videowywiad z Pharcyde'ową ekipą,w której Slimkid i spółką opowiadają właśnie m.in. o powstawaniu "Labcabincalifornii", kręceniu klipu "Drop" czy współpracy z J Dillą.
Komentarze