Gdy recenzowałem debiutancki legal Sławów, biłem się z myślami przez dość długi czas. Ostatecznie "Nie wiem, nie orientuję się" otrzymało ode mnie czwórkę, czyli ocenę dobrą, ale świadczącą o nie sprostaniu sporym oczekiwaniom. Po tymże tekście zgarnąłem parę słów krytyki ze strony czytelników, zacząłem się nawet zastanawiać, czy może rzeczywiście nie byłem zbyt surowy. Jednak po przesłuchaniu "Ludzi sztosów" moje sumienie stało się z powrotem czyste jak łza. Sprawa jest prosta, gdybym przyznał poprzedniczce piątkę, to w tym wypadku nasza skala straciłaby na znaczeniu.
Wiedziałem, że nowe Sławy przypadną mi do gustu, ale nie miałem pojęcia, że trudno będzie mi się od nich oderwać żeby napisać tę recenzję. Obawiałem się nowoczesnych bitów, swagowania i innych tego typu wtrętów, okazuje się jednak, że stoi za tym wszystkim jakaś myśl. Nowa płyta jest najlepszą w dorobku Dwóch Sławów. Tak, włączam w to wszystkie nielegale.
Najlepszym zwiastunem tej płyty, o dziwo, nie jest żaden z tutejszych numerów. To singlowe "W 3 dupy" z albumu Polskiego Karate, w których Astek i Radosny udzielili się gościnnie, zjadając ten track. Jeżeli chodzi o flow, to pomiędzy "Nie wiem, nie orientuję się" a tegoroczną pozycją jest prawdziwa przepaść. Panowie dymają podkłady jak źli (#Seks na zgodę), a ich wersy są lepsze niż kiedykolwiek. Szczególnie, że za każdym numerem kryje się coś więcej niż hashtagi i punchline'y. Nawet w mocarnym "Do ryma" rapują w refrenie, że przekaz to nadal nie przykaz, biorąc udział - być może niechcący - w dyskusji na temat tego, czy ważniejsza jest forma czy treść. Zresztą same teksty także stoją tutaj na takim poziomie, że chciałbym by reszta sceny siedziała w pierwszym rzędzie i robiła notatki.
Rado i Astek mają lekkość w wymyślaniu znakomicie przemyślanych wersów, które są zrozumiałe nawet gdy słuchaczowi brakuje erudycji, czy też pewnej wiedzy związanej z poszczególnymi grami słownymi. To sprawia, że ich hashtagi i porównania nie męczą, bo są jedynie dodatkiem. Bezczelnie dobrym dodatkiem. Na tej płycie humor jest lepiej przemyślany, niż na poprzednice, pierwiastki rapowe są jeszcze silniejsze, a zabawa wersami jest środkiem, nie celem. Na "NWNOS" Jarosław nieco wyprzedził Radka, który tym razem przyspieszył jak szalony, przez co obaj idą teraz łeb w łeb. Rozumieją się doskonale, uzupełniają jak prawdziwi bracia, a chemia między nimi jest nieporównywalna z żadnym innym składem w polskim rapie.
To, co dodaje im skrzydeł, to bezczelne, bangerowe podkłady, które wywracają wnętrzności do góry nogami (#skoknabungee). Prawdziwy sztos za sztosem, każdy z nich dopracowany, przemyślany, dobry. Istna Ameryka w tej Łodzi, drogi panie! Singlowe "Bą, bą, bą" i "Do ryma" na początku musiały mnie do siebie przekonać, teraz, obok piekielnie dobrych "Diabelskich podszeptów" oraz "Niskiej szkodliwości społecznej czynu", należą do moich ulubionych strzałów na tej płycie. Mimo wszystko, całość potrafi także zwolnić gdy trzeba, dlatego mamy tutaj znakomite "Kobiety sztosy", "Dzień na żądanie" oraz "O sportowcu, któremu nie wyszło". W tym przypadku jest również zabawnie, ale - jak słyszymy w ":(" - nigdy śmiesznie. I rzeczywiście, duet opanował tę sztukę do perfekcji.
Na koniec pozostało pytanie, czy to wszystko zasługuje na szóstkę? Otóż nie. Po pierwsze, pewnemu usprawnieniu muszą ulec refreny. Bywają świetne (lepsze niż na poprzedniczce), ale wciąż brakuje im zróżnicowania. Po drugie, dobry skądinąd "Hate-watching" ma nieco niższy replay value niż reszta płyty (głównie ze względu na odwołania do wszechobecnego show-blichtru). Po trzecie, powróćcie na chwilę do wstępu. No właśnie. Muszę zrobić jakieś miejsce w naszej skali dla następnej płyty Dwóch Sławów. Jest dopiero styczeń, a jedno z miejsc na tegorocznym podium właśnie zostało zajęte. Nikt w Polsce jak Sławy.
To jak, panie Krzysztofie, będzie mojapierwsza piątka, jaką przyznaję na Popkillerze?
Komentarze