13 grudnia w pięknym wnętrzu toruńskiego Dworu Artusa odbyła się premiera koncertu Steve Nash & Turntable Orchestra. Jest to projekt, w którym jedni z najlepszych polskich skreczerów, wraz z Toruńską Orkiestrą Symfoniczną, wykonują kompozycje napisane specjalnie na tę okazję przez Steve'a Nasha - wykształconego klasycznie muzyka, producenta oraz dwukrotnego mistrza świata turntablistycznych zawodów IDA (wraz z DJem Funktionem). Nie jest to pierwszy w historii turntablismu eksperyment wychodzący poza tradycyjne formy skreczowania. Z orkiestrą występował DJ Rafik, skreczowy “big band” założył Belg DJ Grazzhoppa, gramofonowe kompozycje z orkiestrą wykonywał także Stephen Webber, profesor Berklee College of Music. Jak udało się to w Toruniu?
W mojej opinii - bardzo. Steve Nash & Turntable Orchestra to projekt brawurowy, pozbawiony kompleksów, zaplanowany i wykonany z rozmachem. Nie ma tu miejsca na minimalizm. Pisząc muzykę na koncert, Steve Nash inspirację zaczerpnął z wielu źródeł: od smyczkowej muzyki poważnej, przez jazz, klasyczne formy turntablismu oraz popularne style muzyki elektronicznej. Czerpiąc z tych styli różnorodne rozwiązania rytmiczne, brzmieniowe i aranżacyjne stworzył spójne, wpadające w ucho kompozycje, zadbał o zróżnicowanie nastrojów, tempa i skomplikowania. Koncert jest pomyślany jako spójna całość, kolejne utwory są coraz bardziej wciągające i budują dramaturgię występu. Moim zdaniem najlepiej wypadły dwa utwory zakończone solówkami wszystkich skreczerów. Wielka liczba muzyków na scenie była nieustannie zajęta, co w efekcie dało feerię dźwięków, którymi słuchacze byli nieprzerwanie atakowani, prawie że bez możliwości odetchnięcia. Tutaj można by wskazać na wadę koncertu: granica między bogactwem a przeładowaniem jest bardzo trudna do upilnowania i niestety 13 grudnia w Dworze Artura była ona kilkukrotnie przekroczona.
Występ tej orkiestry to nie tylko interesująca muzyka. Ładnie zaprojektowana scena oraz wizualizacje przyczyniły się do widowiskowości koncertu, i to pomimo względnej statyczności muzyków skupionych bardziej na partyturach i instrumentach, niż na publiczności. Wrażenie robiła sama liczba instrumentalistów na scenie. Bardzo prawdopodobne, że wszystkie partie gramofonów mogłaby zagrać mniejsza liczba muzyków. Jednak rząd dziewięciu skreczerów robił wielkie wrażenie i dodatkowo wzmacniał poczucie obcowania z dziełem monumentalnym.
Koncert zapowiedziany był jako zderzenie dwóch różnych dźwiękowych tradycji. Jednak podział między muzyką poważną a "rozrywkową" był tylko wizualny (DJe usytuowani byli na podwyższeniu za orkiestrą), widoczny na scenie a niekoniecznie w wykonywanych utworach. Moim zdaniem źródłem tej spójności jest połączenie obu światów w osobie lidera projektu, który biegle porusza się zarówno repertuarze klasycznym, jak i w nowoczesnych produkcjach z laptopem i padami. Dzięki tej syntezie skrzypce akompaniujące skreczom wydawały się najnaturalniejszą rzeczą na świecie.
Oczywiście ta naturalność ma swoje źródło też w postawie chłopaków za gramofonami. DJ-e stanęli na wysokości zadania, pomimo tego, że koncert formatu Steve Nash & Turntable Orchestra to dla nich nowe doświadczenie. Chłopakom udało się na potrzeby tego projektu przezwyciężyć kilka wydawałoby się fundamentalnych cech turntablismu. Problemem nie był improwizacyjny charakter skreczowania, DJ-e bardzo dobrze odnaleźli się w rygorach kompozycji Nasha. Trudności nie sprawiło im również występowanie w tak licznym gronie muzyków, a przecież skreczer przyzwyczajony jest do grania solo.
W pewnym sensie turntablism to muzyka minimalistyczna: w warstwie dźwiękowej tylko bit i skrecz, w warstwie sprzętowej jedynie gramofon i mikser. Z drugiej strony turntablism ma wiele do zaoferowania słuchaczom: nawet w prostym freestyle’u można wykorzystać szeroką paletę dźwięków, a turntabliści stosunkowo rzadko ograniczają się do jednego tylko rodzaju aktywności. Przykładem tego jest skład DJów biorących udział w przedsięwzięciu. W gronie tym mamy osoby z ogromnym stażem i doświadczeniem (PacOne czy Haem) i takie, które na turntablistycznej scenie pokazały się względnie niedawno (VaZee), rasowych freestyle skreczerów (Krótki czy Ben), doświadczonych bitewnych i imprezowych turntablistów (Falcon1), muzyków doświadczonych w grze na innych instrumentach, producentów czy fanatyków skupionych tylko na deckach.
Turntablism jest dramatycznie niezbadaną i niezrozumiałą formą wykonywania muzyki. Trudno byłoby pogodzić się z zakończeniem rozwoju skreczu i beat jugglingu na obecnej scenie - niekoniecznie dlatego, że z tą sceną jest coś nie tak, tylko z powodu ogromnego, wciąż niezbadanego potencjału, jaki drzemie w gramofonie i mikserze. Tym ważniejsza jest praca Nasha oraz osób zaangażowanych w Turntable Orchestra. Udało im się namówić do współpracy tradycyjnych instrumentalistów i przedstawić taki koncert, w którym skrecz i muzyka symfoniczna wydają się naturalnym połączeniem. Można się zastanowić, dlaczego częściej nie obserwujemy takiej współpracy między skreczerami a tradycyjnymi instrumentalistami.
Na efekty podjętej przez Nasha pracy nad wyciągnięciem gramofonu z hermetycznego świata turntablismu i hip-hopowych refrenów trzeba będzie poczekać. Koncert oglądała raczej młodsza publiczność, której zapewne do gramofonów przekonywać już nie trzeba. Wydawało się, że mniej było osób, które zazwyczaj chodzą raczej na muzykę symfoniczną niż na skrecze. Niezależnie od wieku i zainteresowań zdecydowana większość widzów do zaprezentowanej przez orkiestrę muzyki odniosła się entuzjastycznie, dwukrotnie brawami prosząc muzyków o bisy. Cieszy zainteresowanie biletami, które było tak duże, że organizatorzy zdecydowali o dodaniu drugiego koncertu w dniu premiery. Na przyszły rok planowane są kolejne występy, miejmy także nadzieję, że doczekamy się wydawnictwa płytowego.
relacja: Błażej Górniak
Autor tekstu obejrzał drugi z dwóch premierowych koncertów.
Komentarze