Sole zawsze miał w sobie odrobinę szaleństwa, niezależnie, czy mowa o flow, czy o tekstach. To sprawiało, że Tim Holland należał do grona niesamowicie intrygujących raperów. Bezkompromisowość, zaangażowanie, ekshibicjonizm emocjonalny, ekspresja, świetne ucho do bitów – te cechy sprawiały, że Sole cieszył się gronem oddanych fanów. Nawet zagorzali przeciwnicy współtwórcy Anticonu przyznają, że jego twórczość miała spory wpływ na amerykańskie hip-hopowe podziemie.
Pierwsza solówka, „Bottle of Humans”, ze swoim tytułowym numerem wydawała się być manifestem tego, co dziennikarze nazwali pół–żartem „emo-hopem”. Wydane w 2003 „Selling Live Water” jest albumem, którego w żaden sposób rdza się nie ima – produkcją dojrzałą, świetnie wyprodukowaną, ukazującą w pełni wykształtowany, charakterystyczny styl Sole’a. Przebiło ją dopiero „Hello Cruel World” z 2011 – prawdopodobnie najbardziej dopracowana pozycja rapera, wydana w Fake Four już po odejściu rapera z rodzimej wytwórni. A potem zaczęły się schody…
Dwa lata temu Sole zachęcał swoich fanów do wpłacania datków na pokrycie nagrania jego solowego albumu na jednym z klonów Kickstartera. Plan udał się na tyle, że „Death Drive” to już czwarty „wokalny” longplay Hollanda, nagrywany w taki sposób. Trudno jednak traktować darmowo wypuszczoną miesiąc później epkę „Pattern of Life” jako osobny twór, szczególnie, gdy muzycznie i tematycznie jest kontynuacją longplaya. Taka dawka muzyki od Sole’a? Jeszcze kilka lat temu można było się zachwycać.
Gorzej, że spadek jakości w porównaniu ze wcześniejszą twórczością jest oczywisty. Również od strony tematycznej. Kto zna poprzednie trzy solówki Sole’a, ten wie, że raper niemal zupełnie porzucił osobiste refleksje, skupiając się głównie na wątkach polityczno–ideologicznych. Mamy więc obserwacje dotyczące systemów politycznych, konspirację, teorie spiskowe, ucisk, rewolucję, wojnę, wersy kierowane w stronę politycznych przeciwników rapera, wersy kierowane w osoby o podobnych poglądach do rapera, a nawet cuty z Chucka D i nawiązania do Johna Lennona. Oraz abortowane płody. Ta nawałnica po pewnym czasie jest dość męcząca, przez co trudno przebrnąć przez wszystkie utwory bez chociaż chwilowej przerwy. Sole zmienił się w rapera z misją – problem tkwi w tym, że jego misja przypomina niekiedy fanatyka idei, niekoniecznie korzystającego z merytorycznej argumentacji. Absolutnym szczytem w tej kwestii jest „Fuck Google”, kończące „Pattern of Life”. Bo jak to możliwe, że raper, który słynął ze skomplikowanej metaforyki, wielopoziomowych wersów, rzuca tekst tak łopatologiczny, że można się zastanawiać, czemu do płyty nie został dołączony schemat, obrazujący sytuację? Zabawne jest to, że dissy w utworze okazują się dość przewrotne, jeśli pomyśli się o tym, jakimi kanałami komunikuje się raper ze swoimi odbiorcami. Sole, proszę, nie idź tą drogą.
A czy Sole powinien dalej współpracować z DJ-em Painem 1? Od strony produkcyjnej ukłon w stronę mainstreamu jest niewątpliwy – w końcu producent współpracował wcześniej z m.in. 50 Centem, Schoolboyem Q, Gucci Mane’m, czy Game’em. Na „Death Drive” usłyszeć możemy dwie główne fascynacje Paina 1: newschool i rock. W wielu miejscach ze sobą współgrają, czego przykładem są „War” i „Rap Game Darwin”. Zaskakuje „Unscorch the Earth”, w którym nowoczesny bit, napędzany przez syntezowane smyczki, przechodzi w refrenie w rapcore, na którym idealnie odnalazłby się wokal Zacka de la Rochy. Trudno nie czuć dysonansu słysząc obok siebie takie bity jak mocno gitarowy utwór tytułowy i „Baghdad Shake”, korespondujące w warstwie muzycznej z THGHT. Absolutnie za to przeraża poruszające się na granicy kiczu „Y.D.E.L.O”. „Pattern of Life” zdecydowanie bardziej skłania się w stronę newschoolowych fascynacji Paina 1. Pod „Snitch Nation” mogłoby się podpisać nawet The Skyrider Band.
No, właśnie. Bo mimo wszystko ma się wrażenie, że Sole lepiej sprawdzał się na produkcjach swoich poprzednich współpracowników. Chemia była znacznie bardziej wyczuwalna, a takie „Rap Game Darwin” nakazuje zastanowić się nad tym, czy Timowi kiedykolwiek uda się sprawdzić dobrze w roli „rapera” w klasycznym rozumieniu. To szalony styl, który wymaga specyficznego podejścia również u producenta. Owszem, można artystę pochwalić za to, że w porównaniu ze starymi płytami wokal zyskał na czytelności, flow pozbawiono nadmiaru ciśnienia, a wersy są mniej skupione, wypływają wolniej, przez co nie ma już problemu ze zrozumieniem tekstów bez książeczki. Ale to proces, który trwa już od kilku dobrych lat.
Przez te kilka lat na scenie nieobecny był inny współtwórca Anticonu, The Pedestrian, który tu udziela się gościnnie w „The Janitor’s Son”. Wszelkie emocje związane z jego powrotem są jednak niweczone w momencie, gdy na mikrofon wchodzi Sole z bardzo nietypowym na siebie, agresywnym flow, brzmiącym jakby raper kandydował na nowego członka Jedi Mind Tricks. W „War” gościnnie pojawia się Decomposure, swoim śpiewem przywołujący skojarzenia z Jaredem Leto. Na szczęście rekompensuje to złe wrażenie w najlepszym na longplayu „Coal”. Za to udzielający się w „Old Gods Ain’t Dead” Sean Bonnette nie dostał takiej szansy. W „Snitch Nation” z „Pattern of Life” Ceschi przyćmiewa Sole’a, pokazując przy okazji jak powinno łączyć się rap ze śpiewem. To zresztą najlepszy utwór z całego zestawu.
„Death Drive” i „Pattern of Life” to pozycje trudne. Ale nie z powodu tekstów, czy ciężaru bitów. To pozycje trudne, dlatego, że są świadectwem upadku jednego z najciekawszych raperów sceny awangardowego rapu. I niewątpliwie trudno będzie fanom „Selling Live Water” czy „Hello Cruel World” obserwować odejście od starego klimatu i dawnej tematyki nagrań Sole’a. Oby raper się opamiętał. Trzy z dużym minusem.
Komentarze