Cztery lata przyszło nam czekać na najnowszą płytę Eldoki. Album "Zapiski z 1001 nocy", według wielu słuchaczy i recenzentów, był postrzegany jako ten najlepszy w 2010 roku. Od tamtego czasu sporo się zmieniło, żarty z Leszka Kaźmierczaka mnożyły się w zatrważającym tempie, a wielu rap-konsumentów zaczęło z tego błahego powodu negować solidną dyskografię warszawskiego rapera. To tyleż zabawne, co niesprawiedliwe, ale cóż... Beka była, beka minęła. No może nie do końca, bo nadal zdarzają się żarty wyższych i niższych lotów. W każdym razie, ta chwila ciszy po przesileniu wszelkich podśmiechujek stała się doskonałym momentem na wydanie kolejnego krążka - w końcu przynajmniej część słuchaczy podejdzie do niego na serio i bez uprzedzeń. Pozostaje tylko jedno pytanie: czy nie poczują się oni rozczarowani powrotem Eldoki?
Jeżeli miałbym porównać "Chi" do poprzednich dokonań rapera, wybrałbym zapewne "27" i "Zapiski z 1001 nocy". Niektórzy mogą wskazać także "Człowieka, który chciał ukraść alfabet", bowiem najnowsza płyta jest również stonowana i raczej stworzona do spokojnej kontemplacji aniżeli podbijania parkietów. Niestety, "Chi" nie posiada takiej mocy jak "CKCUA". Właściwie ustępuje także nieco wydawnictwu z 2010 roku. Składają się na to przede wszystkim dwie wady. Tylko dwie, ale za to dość istotne.
Przede wszystkim, po czterech latach od ostatniej solówki, mogliśmy spodziewać się progresu. Doskonale rozumiem, że płyta ta nie miała być rewolucją w leszkowej dyskografii, niemniej kto stoi w miejscu, ten się cofa, a niestety z taką sytuacją mamy tutaj do czynienia. Rap Eldoki nie wnosi nic nowego, nawet biorąc pod uwagę jego wcześniejsze dokonania. Słysząc otwierający płytę utwór "MS Batory" od razu się uśmiechamy, ponieważ śpiewany refren Tomsona wnosi powiew świeżości do naszego wyobrażenia twórczości Eldo. Łączący agresywną stopę ze słodką melodią bit niesie Eldokę w miły dla ucha sposób - tego zwyczajnie chce się słuchać. Szkoda, że tylko ten utwór ma prawo nas jakkolwiek zaskoczyć. Gdy widzimy co zaczął ostatnio wyrabiać Tede na mikrofonie (abstrahując od stylistyki jego nowego wcielenia), Eldo sprawia raczej skromne wrażenia sumiennego ucznia, któremu jednak brak wyobraźni. Pracuje pieczołowicie, niestety bez tego "czegoś" nie otworzy szufladki, w której sam się zatrzasnął.
Kolejną wadą dla niektórych może być stonowanie albumu. Mi osobiście się to podoba, zwłaszcza że płyta jest krótka, zatem kilka spokojnych, refleksyjnych utworów nie wydaje mi się na dłuższą metę męczące, jednak jestem w stanie sobie wyobrazić, że komuś to przeszkadza, i tam, gdzie ja słyszę fajny odprężający vibe inni mogą dostrzec smęcenie i nudę. To "żywe" wcielenie Leszka, o którym mówiłem, jest cholernie ciekawe i nie dziwota, że słuchacze chcieliby go więcej.
Wspomniałem o dwóch istotnych niedoskonałościach, ale z drugiej strony stwierdzenie, że "Chi" jest przeciętne budzi we mnie gorący sprzeciw. To naprawdę fajna, solidna pozycja, która cierpi ze względu na oczekiwania jakie wobec niej pokładali słuchacze. Faktycznie nie jest to najlepsza pozycja w dorobku Eldo, ale zdecydowanie nie należy także do najsłabszych. Naprawdę trzeba się postarać, by nie docenić umiejętności gospodarza we władaniu piórem. Teksty od zawsze były jego mocną stroną i to się nie zmieniło. Są angażujące, plastyczne, poruszają wyobraźnię. Nawet Pelson popisał się ciekawą zwrotką w udanych "Rybałtach", choć zapodaną flow, które się nie zmieniło od czasów przemiany Chrystusa na górze Tabor. Ostatnim rapowym gościem jest W.E.N.A., ale jego występ przemilczę, gdyż kompletnie nie zapada w pamięć pod jakimkolwiek względem, przywodząc na myśl najzwyklejszy filler.
Za produkcję muzyczną odpowiada Fawola, o którym przedtem nie słyszałem, ale przyznam, że wywarł na mnie całkiem niezłe wrażenie. Bity są spójne, przemyślane, o ciepłym na swój sposób brzmieniu. Na dłuższą metę może faktycznie zlewają się w jedną całość, jednakże nie poczułem nimi większego zmęczenia, jak to było w przypadku podkładów duetu The Returners na "Zapiskach", które - choć świetne - po kilku przesłuchaniach nużyły, co być może było bezpośrednio spowodowane rozchwytywaniem Little'a i DJ-a Chwiała na wszelkich hip-hopowych wydawnictwach tamtego okresu.
Ostatecznie jestem z nowej płyty Leszka zadowolony. Nie pokładałem w niej gigantycznych nadziei, nie zawiodłem się długością płyty czy też jej klimatem. Wręcz przeciwnie, pomimo pewnych potknięć, oceniam całość wysoko, to jest na czwórkę. Jeżeli jednak należycie do grupy słuchaczy, którzy oczekują od Eldoki czegoś nowego i nie uśmiecha się wam słuchać kolejnych rozkminkowych numerów, powinniście odjąć od mojej oceny jeden punkt oraz zapoznać się z "Chi" na oficjalnym kanale Youtube przed ewentualnym zakupem.
Komentarze