This is a new year for love, love in the future, not the love I lost - deklaruje w intrze swojego czwartego solowego krążka John Legend, odcinając się grubą kreską od przeszłych doświadczeń miłosnych i otwierając zupełnie nowy rozdział w swoim życiu. Od czasu "Evolver" minęło pięć lat, artysta przekroczył kolejną symboliczną granicę wieku, zdążył się ustatkować oraz dołożył do kolekcji kolejne 4 nagrody Grammy.
Odnalazłszy spokój ducha i szczęście John Stephens postanowił zabrać fanów w podróż do przyszłości. Nie spodziewajcie się tu jednak efekciarstwa, futurystycznych wynalazków czy przerostu formy nad treścią - przyszłość w wydaniu wokalisty rodem ze Springfield w Ohio prezentuje się zgoła inaczej...
Charakter najnowszego wydawnictwa podopiecznego Kanye Westa dobrze obrazuje sama okładka - prosta, oszczędna, a zarazem wymowna. "Love In The Future" to bowiem solidna porcja eleganckiego, dojrzałego r&b, nie goniącego na siłę za trendami, a stawiającego na to, co najważniejsze i niezmienne. Poetyckie, uczuciowe teksty traktujące o wszelkich aspektach wiadomego słowa na "m" niosą zarazem ze sobą dużą dawkę optymizmu i radości z życia. Zdecydowanie więcej tu przedmałżeńskiej sielanki niż duchowych rozterek czy werterowskich dramatów.
Warto w tym kontekście wspomnieć chociażby tryskający pozytywną energią, bardzo udany cover utworu Bobby'ego Caldwella "Open Your Eyes", przywołujący też od razu na myśl klasyczne "The Light" Commona. W kontekście całej płyty wyróżnia się również na pewno wyprodukowane przez Q-Tipa, zachęcające do przestrzegania zasady co masz zrobić jutro, zrób dziś, entuzjastyczne "Tomorrow".
Większość numerów trzyma wolniejsze tempo, podkłady nie pędzą i nie rywalizują z miękkim wokalem Legenda, a spokojnie snują się w tle i pozwalają gospodarzowi grać pierwsze skrzypce. Mamy tu nawet kilka utworów w zupełności pozbawionych perkusji, jak "All Of Me" czy "Dreams". Jednym z najmocniejszych tracków jest triumfalne"Who Do We Think We Are" na samplu z niezapomnianego "If I Should Die Tonight" Marvina Gaye'a.
Co ciekawe, w aż 12 numerach z tych 16, które znalazły się na trackliście w wersji podstawowej albumu, palce maczał sam Kanye West. Żadnego bitu nie wyprodukował samodzielnie, jednak w niejednym miejscu słychać jego wkład i bez wątpienia kawałki te bez ingerencji Yeezusa brzmiałyby trochę inaczej... Z lepiej kojarzonych ksywek na płycie udzielili się też m.in. twórca "Niggas In Paris" Hit-Boy ("The Beginning..."), 88-Keys ("Hold On Longer") czy... uwaga - członek A Tribe Called Quest Ali Shaheed Muhammad ("Wanna Be Loved").
Całościowo "Love In The Future" wypada bardzo dobrze, a fani aktywnego na scenie od prawie 10 lat Legenda bankowo będą zadowoleni z jego najnowszego wydawnictwa. True, być może momentami niektóre numery odrobinę zlewają się ze sobą, być może Rick Ross nawijający o różowym szampanie i czarnym Rolls Royce'ie nie każdemu przypadnie do gustu, być może za dużo tu romantyzmu i niepoprawnego optymizmu... Być może. Sam artysta poświęcił pracom nad tą płytą całe 3 lata i przekonywał w wywiadach, że to najlepszy solowy album w jego dorobku. Jedni podpiszą się pod tym stwierdzeniem obiema rękami, inni pukną się w głowę, przywołując zarazem debiutanckie "Get Lifted", a ja? Ja wystawię mocne 4+, stanę gdzieś pomiędzy tymi dwoma grupami i chętnie posłucham wymiany argumentów. Jedno natomiast wiem na pewno - przyszłość pracującego wciąż na swój przydomek Johna Stephensa, jak i tak reprezentowanego r&b maluje się na tę chwilę w bardzo jasnych barwach.
Pod spodem klipy do "Who Do We Think We Are" i "Made To Love", a także wspomniane w recenzji "Tomorrow" i "Open Your Eyes".
[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"7043","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]
[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"7044","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]
[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"7045","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]
[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"7046","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]
Komentarze