Szmat czasu, bo aż 9 lat minęło od chwili, gdy w 2004 roku Deobe, na spółkę z Deną, wydał produkcję "DeobeDena.com". Od tamtego momentu, słuch po Deobsonie zaginął, poza wypuszczonym numerem o Legii p.t. "Mamy to w kodach DNA" i gościnnymi zwrotkami na albumie 300 Mil Projekt, i na "Długiej Deszczowej Jesieni" Maza x Choka x Zielichowskiego. Ale wrócił, by "Oddycham" rozliczyć się z przeszłością, która nie raczyła głaskać po jajach, i dać kolejny album, który poza "Pasem Oriona" Planeta ANM, jest na jesienną aurę za oknem jak znalazł. Kolejny powrót "dinozaura" w pogoni za hajsem? Nic z tych rzeczy.
Już w pierwszych tracku, na bicie BobAir'a, Deobson "stawia sprawę jasno", z czym będziemy mieli do czynienia. I to dosłownie. Nie będzie słodko na tej płycie, wiem dobrze to, taki czas, takie miejsce. Dobro kontra zło. Mam plan to wypluć i wyrzygać złe emocje. (...) Pierdolę forsę z rapu, stawiam sprawę jasno. Dzisiaj traktuję to wyłącznie jak lekarstwo. Pamiętam, kto był wtedy obok mnie, a kto miał w dupie. Jak jest dobrze i jest słodko, to jest zawsze super. I dalej mamy potwierdzenie tego, co przewija się przez cały krążek: Najgorszy syf będzie w tekstach, chcę spokoju w głowie. Na klawiaturze napisałem wam prywatną spowiedź. To nie jest szczerość w tekstach, to liryczny ekshibicjonizm w pełnym tego słowa znaczeniu.
Pomimo tego, że w znacznej większości numerów przewijają się gorzkie, smutne, a niekiedy nawet dołujące wersy, to można odnaleźć również nawinięte w lżejszym klimacie. Takimi trzema przykładami są kawałki "Złap oddech" z gościnkami Teka i pochodzącego ze Słupska Maza, "Ten czas w tym miejscu 2012" z Shotem i Bonsonem, a także ocierające się o melancholię "Kilka Miejsc" o miejscówkach, jakie nosi ze sobą w sercu gospodarz i związanych z nimi przemyśleń. Ot, taki lżejszy akcent w wypełnionym po brzegi ciężkim klimatem LP, ale oczywiście udany.
Siłę "Oddycham", poza formą gospodarza, stanowią gościnne szesnastki. A przynajmniej kilka z nich brzmi wybornie. To, co zostawił Te-Tris na "Serce inaczej pompuje krew" to przechodzi ludzkie pojęcie. Kombinowanie z wokalem w idealny sposób wpasowało się w przepotężny bit BobAir'a, który wespół z Karasiem, PTK, Pawbeats'em i Denzelem odpowiada za warstwę muzyczną na krążku. I można rzec, że dali z siebie wszystko, wszystko co najlepsze. Najbardziej znaczące podkłady w moim odczuciu to wspomniany wyżej numer z reprezentantem Siemiatycz, "Zamieńmy się" autorstwa PTK, "Być czy mieć" Karasia i "Jak mnie znasz, to wiesz". Do innych, wartych uwagi gościnnych zwrotek, zaliczą się na pewno wersy Zeusa (który od Deobsona w innych numerze dostał konkretne propsy), HuczuHucza, Shota, Pitera i Rovera. Bonson zaprezentował się tylko poprawnie, w przeciwieństwie do wyżej już wspomnianych mc's. A Eskaubei? Po prostu przemknął jakoś niezbyt zauważony. Parę słów należy się również wokalistom, którzy w kilku utworach wspomogli gospodarza i gości na refrenach. Aiwka, Ola Mielnik i Danny zaprezentowali się świetnie, urozmaicając ciężki klimat płyty, a na szczególną uwagę zasługuje ten ostatni, który wyrasta powoli na etatowego wykonawcę refrenów w polskim rapie.
Można "Oddycham" zarzucić monotematyczność, ale chyba jest to zamierzony zabieg Deobsona, który zrobił płytę, dzięki której mógł wylać wszystko złe, co siedziało w jego wnętrzu. Pomimo kilku ładnych lat wydawniczej ciszy, gospodarz nie zardzewiał w rapowym rzemiośle i przygotował album wpasujący się w sam raz w rozkminkową aurę, która niebawem przywita nas za oknami mieszkań. Czy powrót Deobsona do rapgry można uznać za udany? Na pewno tak, i trzymam kciuki, by kolejna płyta była lepsza od poprzedniej, i byśmy nie musieli na nią czekać kolejne 9 lat. 4.
Komentarze