Tatusiek miał kilka swoich stylistycznych furtek, z których korzystał zależnie od kaprysu i którymi żonglował sobie z niezwykłą swobodą na tyle, by starczyło to na siedmiorozdziałową, równą dyskografię. Starczyło, bo w każdej czuł się świetnie. Czy to w klimatach ‘smooth’, na zmysłowych, łóżkowych soundtrackach, czy to dziś już może lekko groteskowych, czerpiących z muzyki disco imprezowych bangerach, czy to na brudnych, nowojorskich grubasach, czy dynamicznych, surowych braggowcach... W stosunku do starszych słuchaczy nie warto nawet strzępić sobie klawiatury, zaś poniższy numer kieruję bardziej do tych młodszych...
Oto taki gość jak Big Daddy Kane, człowiek, który zrewolucjonizował rap na co najmniej dwóch płaszczyznach, ośmielał się robić utwory... romantyczne. Słodkie. Komercyjne! Straszne, co? W dodatku środowisko w ówczesnych czasach jakoś nic sobie z tego nie robiło. Kwestię podejścia dość sporej części obecnych słuchaczy do pewnych, w ich mniemaniu "innowacji" w muzyce rapowej trafnie zdiagnozował Mateusz Natali w swoim felietonie – mimo, że tyczy się on najwcześniejszych rzeczy jakie powstawały w obrębie tego gatunku, najstarszych jego korzeni, to moim zdaniem przypadek Kane’a również można pod to podpiąć. Wizerunek playboya dotykającego lekkiej tematyki i zarazem szalejącego niesamowitym flow i mistrzowską braggą nie kłócił się wcale z wizerunkiem hip-hopowca jako takiego. Ba – w pewien sposób go uzupełnił, dlatego dzisiaj jest postrzegany jako jeden z pionierów. „To Be Your Man” może i nie jest najlepszym jego numerem w swojej stylistyce, może tu powinno być późniejsze „I’m Not Ashamed” czy świetnie coverujące utwór rodzeństwa Laws „Very Special”, a może nawet wcześniejsze „The Day You’re Mine” z debiutu (mimo tego koszmarnego śpiewu). Wybrałem ten – ze zwrotkami "mówionymi" zamiast rapowanymi, z wykorzystaniem Blue Magic w refrenie, no i przede wszystkim z tym nastrojowym, ale jednak słodziakiem jako podkład. Można tak? Jasne, że można.
Komentarze