Bossolo i Playa Hamm to weterani kalifornijskiej sceny. Pierwszy z nich reprezentuje Riverside LA County, drugi zaś to rdzenny mieszkaniec miasta aniołów, autor wydanego przed dekadą klasycznego albumu "Lyin' Hands", były członek legendarnej ekipy Penthouse Playas Click oraz jeden z najbliższych współpracowników DJ Quika.
Na początku 2012 roku obaj raperzy postanowili połączyć siły i stworzyć wspólną płytę o kryptonimie "The Boss Playa Project". Krążek został wydany w lutym bez żadnej promocji i w minimalnym nakładzie 1000 egzemplarzy, co sprawiło że dostanie kopii fizycznej aktualnie graniczy już z cudem. Jaki więc sens ma sprawdzenie tak niszowego produktu, o którym słyszała jedynie garstka zapalonych fanów?
Jak to przeważnie bywa, krążki mające undergroundowy status wypadają często o wiele lepiej od szumnie reklamowanych premier mainstreamowych płyt. Tak też jest w przypadku "The Boss Playa Project", który zachwycił mnie w takim stopniu, że bez wahania umieściłem go na samym szczycie prywatnej listy ubiegłorocznych pozycji. To mój osobisty "album roku 2012", jeśli chodzi o West Coast. Dokładnie tak - nie Kendrick, nie Game, a już na pewno nie Daz, który mocno rozczarował ostatnim krążkiem. Palmę pierwszeństwa zgarnęli u mnie Bossolo i Playa Hamm, którzy niewielkim nakładem finansowym przygotowali jeden z najlepszych albumów, jakie w ostatnich latach wydała kalifornijska ziemia.
Spójny, równy a co najważniejsze - bardzo mocny materiał wyładowany po brzegi klasycznym West Coastowym brzmieniem. Czy to rozkminkowy "Poppin' Bullets" z rapująco/śpiewającym Kokanem ("I'm a product of my envoirment, speak what I've been thru/Put it in the songs, so niggas can relate to"), czy mocarne "Talk That" z gadającym w tle RBX'em - banger goni banger a grubość bitów na "The Boss Playa Project" można porównać bez problemu z tuszą śp. Big Puna. Nie inaczej jest również w przypadku "Livin' That Life", który jest chyba moim ulubionym kawałkiem na całej płycie. Świetny refren, dobra nawijka gospodarzy i produkcja jaką lubię - czego chcieć więcej?
"The Boss Playa Project" to wjazd z buta i jazda bez trzymanki do samego końca na pełnym laczku, gdzie bity stanowią zazwyczaj mieszankę mocnego pianina, głośnej perkusji oraz głębokiego basu, który dosłownie wylewa nam się z głośników. Autorem większości z nich jest niejaki Jon West - do tej pory kompletnie nieznana mi postać, który właśnie stał się jednym z moich ulubionych producentów nowego pokolenia. Odwalił tu kapitalną robotę wyprodukowując jeden z najlepszych west coastowych albumów ostatnich lat. Swoje trzy grosze dołożył również niezawodny Battlecat, autorstwa którego jest wydany już w 2001 roku na solówce Playa Hamma numer "Something 2 Do" - jeden z najlepszych bitów od BC Powdy jakie słyszałem, przypominający nieco swoim klimatem nowojorskie produkcje lat 90-tych.
Reszta muzyki na płycie to już klasyczny G-Funk, idealny do odpalenia w każdy słoneczny dzień, zwiastujący nam nieubłagane nadejście lata. Sztosy typu "The Vibe", "Grown" czy "Real Nigga Shit", podobnie jak w zeszłym roku, polecą u mnie przy niejednym grillu czy wycieczce w plener i to nie tylko podczas wakacji.
Dawno już nie miałem okazji słuchać albumu, który mógłbym katować od dechy do dechy przez tak długi okres czasu i tym bardziej nie spodziewałem się tego po "The Boss Playa Project". Sądziłem, że będzie to płyta jak wszystkie inne w wykonaniu weteranów G-Funk ery - z paroma przebłyskami dawnej formy i resztą nowoczesnego syfu, który pozwoli im zyskać kilku nowych fanów. Nic z tego - Bossolo i Playa Hamm postawili na sprawdzone patenty, gwarantujące im szacunek wśród starszych słuchaczy. Jeśli coś nie jest zepsute, to nie należy tego naprawiać a dobra muzyka to dobra muzyka - niezależnie od tego z jakiej epoki pochodzi i jak bardzo może się dzisiaj wydawać "przeterminowana" bądź "niemodna". Żałuję jedynie, że "The Boss Playa Project" nie jest dłuższym longplayem bo 11 kawałków to jednak dla mnie trochę za mało... w każdym razie polecam sprawdzić materiał wszystkim fanom klasycznego west coastu.
Komentarze