Compton Most Wanted wciąż cieszy się wielkim poważaniem swojego matecznika o czym świadczy chociażby ostatni udział MC Eihta na płycie Kendricka Lamara. Wiele osób przypomniało sobie o tym weteranie po wielu latach i słusznie, bo choć album z DJ'em Premierem zdaje się być kolejną płytą-widmo, to Eihtowi wciąż się chce i to wyraźnie słychać na nowej epce. Tytuł wyraźnie wskazuje na to, że "nie ma miejsca jak dom", a co jest lepszego niż klasowy rap przesiąknięty klimatem Compton? Czy siedem numerów znajdujących się na "Keep It Hood EP" reprezentuje poziom odpowiedni, żeby po dwudziestu minutach po prostu znowu wcisnąć "play"?
Tak. Jest to głównie zasługa świetnie spisującego się w kwestiach muzycznych Brenka Sinatry, producenta z Austrii, który doskonale wyczuł klimat i stworzył 20 minut muzyki, która brzmi trochę jak złoty środek pomiędzy kalifornijskim klimatem, a preemowymi ciągotkami MC. Perkusje są bardzo wyraziste i dobrze dopasowane do bujającego "sprężystego" stylu nawijki Eihta, a bas potrafi wkręcać podobnie jak dobór sampli i świetnie brzmiących dogrywek. "Where U Goin 2" czy "Blue Stamp" z miejsca kojarzą się z połówką Gang Starra, ale daleki jestem od nazywania Brenka copycatem. Nie jest tak surowy i ascetyczny, co świetnie kształtuje jego brzmienie i sprawia, że materiałowi w warstwie muzycznej niewiele można zarzucić. Co więcej - kiedy już wydaje ci się, że wiesz czego się spodziewać po jego podkładach, potrafi zaskoczyć np. bardzo głębokim i wkręcającym "Make Some Mo".
MC Eiht wisi sobie gdzieś pomiędzy street-wise rapem wygłaszanym z pozycji autorytetu, którym nadal jest dla wielu odbiorców, legendą gangsta rapu, a zwykłym gościem z sąsiedztwa mówiącym o tym co widzi. Nie, że nie może się zdecydować, przeciwnie, sprawnie to łączy. Niestety w swoim flow w ogóle nie uwzględnia tego, że minęło dwadzieścia lat, chociaż też ciężko oczekiwać od niego, że nagle zacznie zasypywać nas kanonadę wielokrotnych. Chwilami może niecierpliwić swoim topornym akcentem na ostatni wyraz wyciągany w camptonowskim stylu. Pierwsza zwrotka całego materiału jest tego najlepszym przykładem. Dodawanie przymiotnika "muthafuckin'" wszędzie, gdzie nie ma lepszego pomysłu na te kilka sylab też z czasem zaczyna trochę irytować.
Nie da się jednak nie zauważyć tego, że gość potrafi wykorzystywać swoje doświadczenie, nadal włada swoim charakterystycznym głosem w kozacki sposób, a wyczucie bitu wciąż potrafi pozytywnie zaskoczyć. Trzeba oddać Eihtowi, że za pomocą bardzo prostych środków zarówno lirycznych jak i technicznych buduje westcoastowy klimacik w każdym pomieszczeniu w którym gra jego muzyka. Słuchając można trochę marudzić, ale w gruncie rzeczy nadal czuć, że gość jest wyjątkowy. Podejrzewam, że niejeden samochód na ulicach Compton gra na sprzęcie numery z "Keep It Hood", bo faktycznie są tego warte. Nie jest to żadna odpowiedź starej szkoły na nowe trendy, to po prostu kolejna porcja numerów od członka Compton Most Wanted. Nie superzaskakująca ani odwracająca bieguny, ale wystarczająco konkretna, żeby poświęcić jej trochę uwagi.
Komentarze