Co dzieje się, gdy uznany producent, tekściarz, wokalista i multiinstrumentalista, grający na gitarze, basie, perkusji, klawiszach i trąbce postanawia zostać raperem i kilka lat ćwiczy warsztat? Wychodzi jedna z najlepszych płyt tego roku.
Płyta, która poraża przepychem, dopracowaniem i brzmieniem - jednak nie przepychem w stylu "Watch The Throne", czy usilnych kombinacji i eksperymentów, z których znamy Kanyego. Przepychem w tym sensie, że klimat, w jakim osadzony jest album niby dobrze znamy... ale tutaj brzmi to niesamowicie soczyście, właśnie z uwagi na to, że od A do Z zostało zagrane przez autora, który idealnie wiedział, co chce osiągnąć i nie musiał wyszukiwać i wtajemniczać w to podwykonawców. To płyta, która przeplata nastrojowe, momentami pościelówkowe R&B z ciepłym soulem a zarazem z przebojowością mainstreamu - jednak nie tego płaskiego, walącego po uszach spod szyldu obecnych trapowych wynalazków, a tego dopieszczonego muzycznie, grubego i mającego potencjał, by trafić do przeróżnych grup odbiorców, zarazem nie popadając w kicz, papkę i bylejakość.
Nastrojowy slowjam jak "Dress You To Undress You", stylowo przewinięte "5 Minute Freshen Up", bangerowe "Swiss Francs" czy uderzające brzmieniem i klimatem "Maybachs & Diamonds". Wszystko to tu znajdziemy. Tematycznie to przelot przez highlife i życie na szczycie mainstreamu, flirciarskie wstawki oraz wzloty i potknięcia w stosunkach damsko-męskich. Podane jednak w odpowiednim stylu i odpowiednich proporcjach, również jeśli chodzi o zbalansowanie rapu ze śpiewem, tak że urzec może i słuchacza stricte rapowego i tego, chłonącego radiowe hity. Jedyne do czego można się przyczepić to rapowe skille Ryana, bo słychać, że jest w tym solidny, ale do błysku mu daleko. Nawija równo i pewnie, jednak momentami dośc sztywno i ciężko nazwać to charakterystycznym, wyrobionym stylem - ale czego spodziewać się po kimś, kto sam siebie nazywa multiinstrumentalistą, producentem, wokalistą i "okazjonalnym raperem"?
Przyznam, że jeszcze niedawno Ryana Leslie kojarzyłem jedynie z twarzy i ksywki. Kolejne single z tego albumu zaintrygowały mnie jednak na tyle, że postanowiłem sięgnąć po całość... i słucham jej na gęstej rotacji od ponad tygodnia. "Les Is More" to bez wątpienia jedna z ciekawszych i mocniejszych płyt ad 2012. Ode mnie piątka.
Komentarze