Chase & Status to duet producencki, a ich muzyka do kategorii d'n'b, jungle, liquid funk... Przeze mnie od niedawna zaliczana go kategorii "kozackie". Zestaw gości z takimi postaciami jak Cee-Le Green, Maverick Sabre, Dizzee Rascal, Tinie Tempah czy Tempa T jest sporym plusem albumu, ale największym i tak są gospodarze, których spojrzenie na muzyki to rzecz, której nie warto przegapiać. Niezależnie od tego czego słuchacie na co dzień.
Płyta nie jest nowa, bo ukazała się prawie rok temu (w styczniu tego roku), a od tamtej pory w GB zdążyła pokryć się platyną. Dodajmy, że na wyspach nie jest to 30 tysięcy, ale dziesięć razy więcej. Nie jest też przypadkiem, że pod spodem znajdziecie mnóstwo zrealizowanych do niej kapitalnych (naprawdę!) teledysków, z których praktycznie każdy ma ponad 2 bańki na YT, a "End Credits" z Plan B aż 10! Nic dziwnego, bo słuchając tego albumu słyszy się singiel na singlu. Otwierające album "No Problem" z posiekaną, gęstą perkusją i syntetycznym basem zwraca uwagę dzięki mistrzowskiemu, śmiesznemu, ale zarazem wzbudzającemu niepokój akcentowi w zwrotkach, ale to dopiero rozgrzewka. "Fire In Your Eyes" z Maverick'iem Sabre, którego możecie znać z "Jungle" Professora Greena to już sztos, który nie chce wyjść z głowy. Numer, który mobilizuje, daje niesamowitego kopa do walki i napędza. Nie jedyny na tym albumie.
"Let You Go" i "Fool Yourself" dają instruktaż jak zrobić numer, który na początku wydaje się spokojny i nastrojowy by po chwili wybuchnąć z niezwykłą mocą. "Blind Faith" to hicior, który zwróci uwagę każdej osoby, której go puścicie, chyba, że będzie głucha. "Hitz" z Tinie Tempah w połączeniu z przemistrzowskim klipem udowadnia, że muzyka miejska, żeby zachować swój charakter nie musi być wcale konserwatywna i zachowawcza, a sam raper pokazuje skillsy, które szokują. Cee-Lo znany każdemu dzięki olbrzymiemu sukcesowi projektu Gnarls Barkley, zrobił tutaj jeden z najlepszych numerów w ostatnich latach, a ja dużo bym dał, żeby zobaczyć jak wygląda ten jego "Brixton Briefcase" na żywo. Takie wymienianie można kontynuować, ale zawsze prowadzi ono do tego samego wniosku - "No More Idols" to album w typie tych, na których słyszysz numer i myślisz, że to lead singiel, wchodzi następny i jesteś gotów zmienić zdanie. Hit na hicie hitem pogania. I nie są to wyssane z dupy hity z playlisty radia dla umysłowo opóźnionych.
Płyta idealna? Może nie do końca, bo np. numer z Dizzee Rascalem nie wchodzi mi niezależnie od tego jak bardzo "Heavy" bym nie był. Końcówka albumu wzbudza podejrzliwość, bo w miejsce ultramocnych bangerów z miejskim posmakiem (ten wariat Tempa T nie znalazł się tu przypadkiem, a klip pokazują, że chłopaki raczej z rodzin parlamentarzystów nie pochodzą) dostajemy lżejsze kawałki, które można by określić jako "radio friendly". Co to zmienia jeśli nawet tych słucha się przyjemnie, a płytę w całości można łyknąć trzy razy z rzędu? Wielkie, bardzo pozytywne zaskoczenie. Piątka z dużym plusem i piątka dla mojego człowieka Trepsona, który podsunął mi to pod nos. Polecam każdemu, niezależnie od tego co słucha na co dzień.
PS: Zgodnie z obietnicą pod spodem znajdziecie cały zestaw klipów zrealizowanych do "No More Idols", a trzeba wam wiedzieć, że ich autorzy naprawdę znają się na rzeczy.
Komentarze