Nie jestem wielkim fanem Lil Jona. Jednak kiedy dowiedziałem się, że będzie grał 14 grudnia w Berlinie (mieście, w którym mieszkam) - ucieszyłem się. W końcu coś innego niż standardowy rap na żywo. GET CRUNK MOTHERFUCKA GET CRUNK!
Cena też bardzo przystępna - wstęp tylko 8 euro. Jedyne, co mogło odstraszać, to miejsce organizowanego koncertu. Nie była to typowa hala koncertowa, tylko dyskoteka Q-Dorf.
Ludzie wpuszczani do lokalu byli już o godzinie 21. Całe szczęście wiedziałem, że koncert zacznie się dopiero o 1 w nocy. Czas ten spędziłem na doprawienie się przed koncertem. Ostatecznie do klubu dotarliśmy chwilę po północy.
Pierwsze, co rzuciło nam się w oczy - niezbyt liczna publika. Nie
zrozumcie mnie źle - ludzi nie było mało, jednak za taką cenę
spodziewałem się tłumów. Lil Jon wraz ze swoją ekipą na scenę weszli
chwilę przed drugą. Ale naprawdę warto było czekać. Prawdziwa bomba
imprezowa. Crunkowej ikonie z całą pewnością nie można odmówić charyzmy.
Teksty proste, ale kogo to obchodzi podczas koncertu? Dudniący tłusty
bass z głośników; OKAAAYY; WHAAAAAAAAT! - starczy, aby dobrze się bawić
i wyszaleć.
Nie zabrakło oczywiście standardowych jak i
niestandardowych zabaw z publicznością. Rzucanie smyczami i mixtape'ami
w publikę było na porządku dziennym. Na scenie oprócz prawdziwego
małego Jona można było ujrzeć również jego sobowtóra-maskotkę. Przez
pierwsze dwie minuty koncertu na scenie był tylko ten przebieraniec.
Tym ruchem zdezorientowali trochę mniej kumatą część publiki, która
myślała, że to naprawdę on. Jeśli chodzi o repertuar - artysta promował
swój najnowszy, niezbyt udany album "Crunk Rock". Całe szczęście nie
zabrakło hitów, na które wszyscy czekali: "Snap Yo Fingers", "Act a
Fool" czy "Shots". Nagłośnienie mistrzowskie nie było, jednak dawało
radę jak na warunki dyskotekowe. Koncert był naprawdę udany.
Przez tak
niską cenę spodziewałem się krótkiego występu, tym czasem był to
pełnoprawny ponadgodzinny koncert. Rzekłbym nawet, że o ciut za długi. Po koncercie udało nam się spontanicznie dorwać Lil Jona, aby odpowiedział na parę pytań specjalnie dla czytelników Popkillera. Za możliwość przeprowadzenia tego krótkiego miniwywiadu chciałbym podziękować firmie Streetlife International (www.streetlife-international.com). Ta agencja organizuje również sporo innych ciekawych koncertów - może niebawem będziemy mieli dla was kolejny smakowity materiał? Poniżej wywiad i fotorelacja, którą zrobił Adam Piekarski.
W wywiadzie dla George'a Lopeza powiedziałeś, że tak naprawdę nie jesteś raperem...
Bo ja nie jestem raperem. Ja nie freestyle'uję, nie mam jakiś wyszukanych rymów. Zeszytu rymów również nie prowadzę. Po prostu krzyczę do mikrofonu. Ludziom się to podoba. Robię muzykę na imprezki. Muzykę, do której można się wyszaleć i wytańczyć. Uniwersalna muzyka dla białych, czarnych, latynosów, Europejczyków, Azjatów. It's simply party music!
Twój ostatni album nazywa się "Crunk Rock". Jak mamy rozumieć ten tytuł? Czy jesteś zadowolony z opinii krytyków i twoich fanów?
Podczas pracy nad tym albumem powiedziałem sobie, że chcę aby słuchacze usłyszeli takiego Lil Jona jakiego znali z "Dance", ale i z "Crunk Music". Dla każdego coś miłego. Lil Jon ze wszystkich znanych perspektyw. Hardcore Crunk aż po pop. Skąd taka nazwa albumu? Przy produkcji na początku pracowałem przede wszystkim z rockowymi artystami i producentami. Jednak to nie było to. Tytuł ten należy rozumieć bardziej jako nasz styl życia. Żyjemy jak prawdziwe gwiazdy rocka. Każde dziecko nas zna. Na każdej imprezie szalejemy, dajemy z siebie 100%, crunkujemy. Oczywiście jestem zadowolony z odbioru nowego materiału. Obecnie znajduję się na trasie koncertowej po Europie. Ludzie dobrze bawią się przy starych jak i nowych kawałkach z tej płyty.
Zacząłeś didżejować po dłuższej przerwie. Co jest Twoją największą miłością? DJ'owanie, rapowanie czy robienie bitów?
Wszystko lubię robić tak samo. DJ'owanie, rapowanie, robienie bitów. We wszystko wkładam całe moje serce. Nie potrafię Ci powiedzieć, co lubię robić najbardziej. Największa satysfakcja jest wtedy, kiedy widzisz, że ludziom podoba się to, co robisz. To fakt. Zacząłem dj'ować po dłuższej przerwie. Byłem znanym DJ'em w Atlancie już w latach 90tych. Znów zaczęło mnie to jarać. Didżejowanie otwiera oczy na nowe gatunki. Widzisz przy czym bawią się ludzie z całego świata. Było to dla mnie prawdziwą inspiracją i podładowało moje baterie.
Kiedy byłeś mały podobno jeździłeś na desce i interesowałeś się sceną punk rocka..
Tak to prawda. Wiesz, byłem młody. Próbowałem wszystkiego. Chciałem się odnaleźć. Jednak w końcu swoje powołanie odnalazłem jako DJ. To była moja pierwsza prawdziwa miłość. Nie miałem planów na swoje życie. Nie minęła chwila, a każdy chciał mnie wynająć na imprezę. Dzięki temu znajduję się teraz, gdzie się znajduję.
Jaka była Twoja reakcja, kiedy zobaczyłeś skecz o Tobie w Dave Chapelle's Show? Czy jesteś jego fanem?
Śmiałem się. Z początku nie dowierzałem. Ja jak i cała moja rodzina jesteśmy prawdziwymi fanami Dave Chapelle's Show. To był prawdziwy klasyk. Te skity bardzo pomogły mi w biznesie. To dzięki niemu tak naprawdę wkroczyłem w pop kulturę. Wszyscy mnie znali. Nawet 60-letnie babcie. Nie przez moją muzykę tylko przez moje okrzyki: "Yeahhh! Okay!! Whatt!".
Co wiesz o Polsce i co chciałbyś powiedzieć swoim fanom w tym kraju?
Nie wiem za wiele. Nigdy nie byłem w Polsce, choć to tak blisko od niemieckiej granicy. Lubię poznawać nowe kraje i nowe kultury. Ściągnijcie mnie do Polski! Zrobimy prawdziwą crunkową imprezę. Crunk, dziewczyny, alkohol. Czego chcieć więcej? GET CRUNK AND DON`T GIVE A FUCK!
Dzięki!
Komentarze