2002 to rok, w którym pochowano Królową Elżbietę, Serena Williams
pokonała swoją siostrę w finale French Open, a Alicja Janosz wygrała
pierwszego polskiego Idola. W Anglii rządził garage, a grime był w
powijakach. Z podziemia coraz śmielej wyłaniały się twarze młodych
zdolnych takich jak Wiley, czy Kano. Hardkorowe, ryjące czape numery
raperów wskakiwały coraz wyżej na listach przebojów.
Jedną z ekip,
której pierwszym singlem udało się zawojować aż siódme miejsce na
oficjalnym UK Charts jest właśnie More Fire Crew. Sprawdźcie jak to
brzmiało "Back then", kiedy jeszcze Lethal Bizzle nie miał syndromu
rapera, a Dizzee Rascal był tym samym wkurzonym małolatem szczerzącym
się z kąta.More Fire Crew jako ekipa powstała jeszcze przed nagraniem pierwszej
płyty, kiedy Lethal B (tak, tak ten właśnie Bizzle) i Ozzie B chodzili
razem do szkoły. Wkrótce dołączył do nich Neeko, który wsparł skład na
"CV". Jaką robili muzykę? Po pierwsze primo - musi być życióweczka, a że
jak wiadomo w życiu lekko nie jest to i podkład musi być odpowiednio
ciężki i niestrawny dla niewtajemniczonych. Pierwszą rzeczą, która rzuca
się na ucho w kontakcie z ich albumem jest surowość brzmienia. Tak
minimalistyczne podkłady i oszczędne wykorzystanie instrumentów, że
biedniej byłoby chyba tylko wtedy jakby Lethal przygrywałby na
grzebieniu. Momentami ma się wrażenie, że wszystkie perkusje pochodzą z
jednego pakietu, a wszelkie inne dźwięki z tego samego banku brzmień
szkolnego syntezatora. Pierwsze takty mogą okazać się ciężkim przejściem
dla wytrawnych słuchaczy bujających westcoastów, czy zagorzałych fanów
klimatycznych soulowych sampli, ale naprawdę warto się przez to
przegryźć. Dopiero kiedy przyzwyczaimy słuch i nastawimy się pozytywnie
na odbiór możemy ogarnąć co tak właściwie się tam dzieje i uzyskać pełen
obraz albumu.
Muzyka na płycie jest przede wszystkim bardzo
zadziorna i ma w sobie ten charakterystyczny pazur, którego oczekuje się
po brytyjskich producentach. Jest w niej dużo inspiracji dub'em, ragga,
a przede wszystkim UK Garage. Na 'CV" czuć jeszcze bliskość grime'u z
tym gatunkiem (szczególnie w "Insecurity"). Wyobraźcie sobie garage'ową,
taneczną perkusję, która w pijackim pląsie zaczęła mylić kroki i na
twardym groovie złamała ćwierćnuty na szesnastki i szesnastki na ósemki.
Ta rytmika jest charakterystyczna zarówno dla płyty More Fire Crew jak i
innych grajmowych produkcji. Reszta dźwięków to bass jak ze skitów na
pierwszej płycie Wiley'a i skrzypce o cieniutkiej polifonii. Ma to swój
urok, bo na takich fundamentach stawiały swoje nutki następne zespoły.
Uwaga.
To, że w składzie jest Bizzle wcale nie znaczy, że gadane będzie
głównie o bzdurach. Wystarczy rzut oka na tracklistę i wiemy już, że
tematy nie są szczególnie zaangażowane społecznie, czy politycznie i nie
przykładał do nich ręki żaden sławny pisarz, a raczej paru chłopaków ze
strefy jarania i rymowania. Co do samego flow to jest tu parę fajnych
patentów szczególnie jeśli chodzi o szybką nawijkę i spinanie wersów
słowną klamerką. Sprawdźcie kozackie "Still the same" z pyskatym
Rascalem na feacie. Chłopaki nie boją się popłynąć słowotokiem jak w
"Back then", a z drugiej strony np. w "Denial", czy "Smokin" mamy
przeciąganie sylab i nieśpieszny wers za wersem.
Kolejną cechą
charakterystyczną dla CV jest masakrycznie andergrandowy klimat. Tworzy
go właśnie chociażby wyżej wymieniony ascetyzm zachowany w tworzeniu
podkładów. Być może wynika to z tego, że chłopaki najzwyczajniej w
świecie nie mieli siana na bity od Timbalanda, czy nagrywki na sprzęcie
za moją stuletnią pensję i postawieni na równi ze wszystkimi innymi
debiutującymi artystami musieli radzić sobie sami. W tym wypadku jak
najbardziej wyszło im to na zdrowie. Nagrali płytę spójną od drugiego do
przedostatniego numeru, stworzyli własny styl, a ich singlowe "Oi!"
jest super-kotem i wcale bym się nie obraził gdyby zagrało choć raz w
jakimś dobrym polskim klubie.
Newsletter
Chcesz być na bieżąco? Nasz newsletter wyeliminuje wszystkie szumy i pozwoli skupić się na tym, co w muzyce naprawdę wartościowe. Zero spamu, same konkrety! I tylko wtedy, gdy faktycznie warto!
Komentarze