popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Oi!https://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/17136/Oi!November 15, 2024, 4:48 ampl_PL © 2024 Admin stronyMaxsta "The Maxtape" (Oi! #2)https://popkiller.kingapp.pl/2010-06-09,maxsta-the-maxtape-oi-2https://popkiller.kingapp.pl/2010-06-09,maxsta-the-maxtape-oi-2December 28, 2013, 8:06 pmMarcin GontarzMłodzi grajmowcy w starych betach. Starzy grajmowcy w nowych corvettach. Tak to z grubsza wygląda w tej chwili. Ojciec chrzestny gra electro, a reszta gra jak w Stanach. Prawdziwy grime został na podwórkach i ulicach pomiędzy domkami z brunatnej cegły. Małolaty chodzą do szkoły, albo kręcą ciemne interesy, a w słuchawkach gra im Roll Deep, czy Kano, na którym się wychowali. Pirackie radia, fristajle nagrywane na youtube'a i undergroundowe koncerty dają możliwość zaprezentowania się szerszej publiczności. Motywują ci, którym się udało, a wizja Wileya wyciągającego pomocną dłoń jest cichym marzeniem każdego żółtodzioba. Wielu chce, nie każdy może dlatego szybciutko odpadają sezonowi zajawkowicze. Wygrywają ci, którzy szlifują flow i nie poddają się tak łatwo.Gdzieś w tym wszystkim siedzi młody Maxwell z wschodniego LDN. Nagrywa swoje numery i dużo rymuje z koleżkami na podwórku. Wczoraj matka przycięła go na paleniu szlugów, więc chyba może pożegnać się z obiecaną kasą na studio. Gadał ostatnio z jednym znanym raperem na temat featu, ale ten też chce za to hajs. Najchętniej przytuliłby trochę siana za wersy i wtedy można by na ten temat porozmawiać, ale to błędne koło. A z resztą. I tak jak patrzy na wygibasy raperów w TV to nóż mu się w kieszeni otwiera. Ma na karku naście lat i od środka rozpierdala go chęć nagrania naprawdę tłustego jointa. Pomysłów mnóstwo, ale gorzej z ich realizacją. Rzuciłby to dawno, ale coś w środku korci żeby udowodnić hejterom, że jest czegoś wart. W końcu jest już prawie dorosły, więc wypadałoby zacząć się tak zachowywać. Zrobić coś dużego, mądrego, a nie rozbijać się z flaszką po nocnych autobusach. Z drugiej strony życie też depcze wyobraźnię i rozwiązuje sznurówki kiedy tylko chce się ruszyć za czymś pożytecznym. Jedyne co pozostaje to determinacja i konsekwentne dążenie do celu, więc nadal pisze teksty i czeka na swój moment.Minęło trochę czasu, a Maxsta swoje wzloty i upadki zamienił na wersy. Nagrał bardzo liryczny album z dojrzałymi tekstami i ciekawymi spostrzeżeniami na temat rap-biznesu. Opowiada o czasach kiedy był jednym z tysiąca emce i co zrobił żeby się z tego tłumu wyróżnić ("Second chance"). Jak spotkał się z Wileyem ("Talent") i co obiecał matce ("I promise"). Dlaczego warto wrócić do grime'u i kto na scenie jest wart szacunku ("Back to grime"). Jak zachowują się jego rówieśnicy ("Nowadays") i czemu społeczeństwo go nie rozumie ("They dont understand"). Wszystko nawinięte naprawdę szczerze i od serca. To co wyróżnia "Maxtape" to determinacja i potężna siła kryjąca się w słowach rapera. Jeśli jest osoba, która może wsadzić grime z powrotem na tron, to prawdopodobnie jest to Maxsta. Otwarcie manifestuje, że nie ma zamiaru naginać swoich zasad i gustów muzycznych tylko po to żeby zagrali go w telewizji. Tym samym wybrał trudniejszą drogę, bo gra klasyczny grime, ale w odświeżonej wersji. Wszystko co do tej pory osiągnął to ciężka praca, a ciężko zarobione pieniądze wydaje się rozsądniej, dlatego uniknął napływu wody sodowej do głowy. Jego teksty i treść w nich zawarta to esencja "Maxtape'u".Słuchając płyty, każdy stary grajmowiec musi zmierzyć się z naprawdę poważnym życiowy dylematem. Z jednej strony Maxsta ryjący łeb co jedną to lepszą linijką, a z drugiej mistrzowskie bity Rude Kida, Bless Beatsa, Swindle'a, Targeta, czy Danny'ego Weeda. Klasyczna grime'owa rytmika i instrumentarium. Dużo ostrych smyków i garażowych basów. Szybkie tempo i mocne uderzenia. Powyciągane niskie tony, tłuste leady i przebiegi piłokształtne. Nawet wolniejsze i bardziej wczuwkowe numery, które w wersji grime zazwyczaj wypadają blado, tutaj zdecydowanie są na plus. Nie ma opcji żeby ogarnąć ten album za pierwszym razem. Zwłaszcza, że ma tendencję do zawieszania się na dłuższą chwilę przy poszczególnych kawałkach. Pierwszy, drugi, trzeci, czy trzynasty odsłuch - każdy jest odkrywaniem czegoś nowego. Przewijaniem do poprzedniego wersu i katowaniem w kółko dobrego bitu. "Maxstape" cieszy szczególnie, że to produkcja z datą 2010. Młodzi grajmowcy w starych betach. Starzy grajmowcy w nowych corvettach. Tak to z grubsza wygląda w tej chwili. Ojciec chrzestny gra electro, a reszta gra jak w Stanach. Prawdziwy grime został na podwórkach i ulicach pomiędzy domkami z brunatnej cegły. Małolaty chodzą do szkoły, albo kręcą ciemne interesy, a w słuchawkach gra im Roll Deep, czy Kano, na którym się wychowali. Pirackie radia, fristajle nagrywane na youtube'a i undergroundowe koncerty dają możliwość zaprezentowania się szerszej publiczności. Motywują ci, którym się udało, a wizja Wileya wyciągającego pomocną dłoń jest cichym marzeniem każdego żółtodzioba. Wielu chce, nie każdy może dlatego szybciutko odpadają sezonowi zajawkowicze. Wygrywają ci, którzy szlifują flow i nie poddają się tak łatwo.Gdzieś w tym wszystkim siedzi młody Maxwell z wschodniego LDN. Nagrywa swoje numery i dużo rymuje z koleżkami na podwórku. Wczoraj matka przycięła go na paleniu szlugów, więc chyba może pożegnać się z obiecaną kasą na studio. Gadał ostatnio z jednym znanym raperem na temat featu, ale ten też chce za to hajs. Najchętniej przytuliłby trochę siana za wersy i wtedy można by na ten temat porozmawiać, ale to błędne koło. A z resztą. I tak jak patrzy na wygibasy raperów w TV to nóż mu się w kieszeni otwiera. Ma na karku naście lat i od środka rozpierdala go chęć nagrania naprawdę tłustego jointa. Pomysłów mnóstwo, ale gorzej z ich realizacją. Rzuciłby to dawno, ale coś w środku korci żeby udowodnić hejterom, że jest czegoś wart. W końcu jest już prawie dorosły, więc wypadałoby zacząć się tak zachowywać. Zrobić coś dużego, mądrego, a nie rozbijać się z flaszką po nocnych autobusach. Z drugiej strony życie też depcze wyobraźnię i rozwiązuje sznurówki kiedy tylko chce się ruszyć za czymś pożytecznym. Jedyne co pozostaje to determinacja i konsekwentne dążenie do celu, więc nadal pisze teksty i czeka na swój moment.

Minęło trochę czasu, a Maxsta swoje wzloty i upadki zamienił na wersy. Nagrał bardzo liryczny album z dojrzałymi tekstami i ciekawymi spostrzeżeniami na temat rap-biznesu. Opowiada o czasach kiedy był jednym z tysiąca emce i co zrobił żeby się z tego tłumu wyróżnić ("Second chance"). Jak spotkał się z Wileyem ("Talent") i co obiecał matce ("I promise"). Dlaczego warto wrócić do grime'u i kto na scenie jest wart szacunku ("Back to grime"). Jak zachowują się jego rówieśnicy ("Nowadays") i czemu społeczeństwo go nie rozumie ("They dont understand"). Wszystko nawinięte naprawdę szczerze i od serca. To co wyróżnia "Maxtape" to determinacja i potężna siła kryjąca się w słowach rapera. Jeśli jest osoba, która może wsadzić grime z powrotem na tron, to prawdopodobnie jest to Maxsta. Otwarcie manifestuje, że nie ma zamiaru naginać swoich zasad i gustów muzycznych tylko po to żeby zagrali go w telewizji. Tym samym wybrał trudniejszą drogę, bo gra klasyczny grime, ale w odświeżonej wersji. Wszystko co do tej pory osiągnął to ciężka praca, a ciężko zarobione pieniądze wydaje się rozsądniej, dlatego uniknął napływu wody sodowej do głowy. Jego teksty i treść w nich zawarta to esencja "Maxtape'u".

Słuchając płyty, każdy stary grajmowiec musi zmierzyć się z naprawdę poważnym życiowy dylematem. Z jednej strony Maxsta ryjący łeb co jedną to lepszą linijką, a z drugiej mistrzowskie bity Rude Kida, Bless Beatsa, Swindle'a, Targeta, czy Danny'ego Weeda. Klasyczna grime'owa rytmika i instrumentarium. Dużo ostrych smyków i garażowych basów. Szybkie tempo i mocne uderzenia. Powyciągane niskie tony, tłuste leady i przebiegi piłokształtne. Nawet wolniejsze i bardziej wczuwkowe numery, które w wersji grime zazwyczaj wypadają blado, tutaj zdecydowanie są na plus. Nie ma opcji żeby ogarnąć ten album za pierwszym razem. Zwłaszcza, że ma tendencję do zawieszania się na dłuższą chwilę przy poszczególnych kawałkach. Pierwszy, drugi, trzeci, czy trzynasty odsłuch - każdy jest odkrywaniem czegoś nowego. Przewijaniem do poprzedniego wersu i katowaniem w kółko dobrego bitu. "Maxstape" cieszy szczególnie, że to produkcja z datą 2010.




]]>
More Fire Crew "CV" (Oi! #1)https://popkiller.kingapp.pl/2010-05-26,more-fire-crew-cv-oi-1https://popkiller.kingapp.pl/2010-05-26,more-fire-crew-cv-oi-1December 28, 2013, 8:08 pmMarcin Gontarz2002 to rok, w którym pochowano Królową Elżbietę, Serena Williams pokonała swoją siostrę w finale French Open, a Alicja Janosz wygrała pierwszego polskiego Idola. W Anglii rządził garage, a grime był w powijakach. Z podziemia coraz śmielej wyłaniały się twarze młodych zdolnych takich jak Wiley, czy Kano. Hardkorowe, ryjące czape numery raperów wskakiwały coraz wyżej na listach przebojów. Jedną z ekip, której pierwszym singlem udało się zawojować aż siódme miejsce na oficjalnym UK Charts jest właśnie More Fire Crew. Sprawdźcie jak to brzmiało "Back then", kiedy jeszcze Lethal Bizzle nie miał syndromu rapera, a Dizzee Rascal był tym samym wkurzonym małolatem szczerzącym się z kąta.More Fire Crew jako ekipa powstała jeszcze przed nagraniem pierwszej płyty, kiedy Lethal B (tak, tak ten właśnie Bizzle) i Ozzie B chodzili razem do szkoły. Wkrótce dołączył do nich Neeko, który wsparł skład na "CV". Jaką robili muzykę? Po pierwsze primo - musi być życióweczka, a że jak wiadomo w życiu lekko nie jest to i podkład musi być odpowiednio ciężki i niestrawny dla niewtajemniczonych. Pierwszą rzeczą, która rzuca się na ucho w kontakcie z ich albumem jest surowość brzmienia. Tak minimalistyczne podkłady i oszczędne wykorzystanie instrumentów, że biedniej byłoby chyba tylko wtedy jakby Lethal przygrywałby na grzebieniu. Momentami ma się wrażenie, że wszystkie perkusje pochodzą z jednego pakietu, a wszelkie inne dźwięki z tego samego banku brzmień szkolnego syntezatora. Pierwsze takty mogą okazać się ciężkim przejściem dla wytrawnych słuchaczy bujających westcoastów, czy zagorzałych fanów klimatycznych soulowych sampli, ale naprawdę warto się przez to przegryźć. Dopiero kiedy przyzwyczaimy słuch i nastawimy się pozytywnie na odbiór możemy ogarnąć co tak właściwie się tam dzieje i uzyskać pełen obraz albumu. Muzyka na płycie jest przede wszystkim bardzo zadziorna i ma w sobie ten charakterystyczny pazur, którego oczekuje się po brytyjskich producentach. Jest w niej dużo inspiracji dub'em, ragga, a przede wszystkim UK Garage. Na 'CV" czuć jeszcze bliskość grime'u z tym gatunkiem (szczególnie w "Insecurity"). Wyobraźcie sobie garage'ową, taneczną perkusję, która w pijackim pląsie zaczęła mylić kroki i na twardym groovie złamała ćwierćnuty na szesnastki i szesnastki na ósemki. Ta rytmika jest charakterystyczna zarówno dla płyty More Fire Crew jak i innych grajmowych produkcji. Reszta dźwięków to bass jak ze skitów na pierwszej płycie Wiley'a i skrzypce o cieniutkiej polifonii. Ma to swój urok, bo na takich fundamentach stawiały swoje nutki następne zespoły.Uwaga. To, że w składzie jest Bizzle wcale nie znaczy, że gadane będzie głównie o bzdurach. Wystarczy rzut oka na tracklistę i wiemy już, że tematy nie są szczególnie zaangażowane społecznie, czy politycznie i nie przykładał do nich ręki żaden sławny pisarz, a raczej paru chłopaków ze strefy jarania i rymowania. Co do samego flow to jest tu parę fajnych patentów szczególnie jeśli chodzi o szybką nawijkę i spinanie wersów słowną klamerką. Sprawdźcie kozackie "Still the same" z pyskatym Rascalem na feacie. Chłopaki nie boją się popłynąć słowotokiem jak w "Back then", a z drugiej strony np. w "Denial", czy "Smokin" mamy przeciąganie sylab i nieśpieszny wers za wersem.Kolejną cechą charakterystyczną dla CV jest masakrycznie andergrandowy klimat. Tworzy go właśnie chociażby wyżej wymieniony ascetyzm zachowany w tworzeniu podkładów. Być może wynika to z tego, że chłopaki najzwyczajniej w świecie nie mieli siana na bity od Timbalanda, czy nagrywki na sprzęcie za moją stuletnią pensję i postawieni na równi ze wszystkimi innymi debiutującymi artystami musieli radzić sobie sami. W tym wypadku jak najbardziej wyszło im to na zdrowie. Nagrali płytę spójną od drugiego do przedostatniego numeru, stworzyli własny styl, a ich singlowe "Oi!" jest super-kotem i wcale bym się nie obraził gdyby zagrało choć raz w jakimś dobrym polskim klubie. 2002 to rok, w którym pochowano Królową Elżbietę, Serena Williams pokonała swoją siostrę w finale French Open, a Alicja Janosz wygrała pierwszego polskiego Idola. W Anglii rządził garage, a grime był w powijakach. Z podziemia coraz śmielej wyłaniały się twarze młodych zdolnych takich jak Wiley, czy Kano. Hardkorowe, ryjące czape numery raperów wskakiwały coraz wyżej na listach przebojów.

Jedną z ekip, której pierwszym singlem udało się zawojować aż siódme miejsce na oficjalnym UK Charts jest właśnie More Fire Crew. Sprawdźcie jak to brzmiało "Back then", kiedy jeszcze Lethal Bizzle nie miał syndromu rapera, a Dizzee Rascal był tym samym wkurzonym małolatem szczerzącym się z kąta.More Fire Crew jako ekipa powstała jeszcze przed nagraniem pierwszej płyty, kiedy Lethal B (tak, tak ten właśnie Bizzle) i Ozzie B chodzili razem do szkoły. Wkrótce dołączył do nich Neeko, który wsparł skład na "CV". Jaką robili muzykę? Po pierwsze primo - musi być życióweczka, a że jak wiadomo w życiu lekko nie jest to i podkład musi być odpowiednio ciężki i niestrawny dla niewtajemniczonych. Pierwszą rzeczą, która rzuca się na ucho w kontakcie z ich albumem jest surowość brzmienia. Tak minimalistyczne podkłady i oszczędne wykorzystanie instrumentów, że biedniej byłoby chyba tylko wtedy jakby Lethal przygrywałby na grzebieniu. Momentami ma się wrażenie, że wszystkie perkusje pochodzą z jednego pakietu, a wszelkie inne dźwięki z tego samego banku brzmień szkolnego syntezatora. Pierwsze takty mogą okazać się ciężkim przejściem dla wytrawnych słuchaczy bujających westcoastów, czy zagorzałych fanów klimatycznych soulowych sampli, ale naprawdę warto się przez to przegryźć. Dopiero kiedy przyzwyczaimy słuch i nastawimy się pozytywnie na odbiór możemy ogarnąć co tak właściwie się tam dzieje i uzyskać pełen obraz albumu.

Muzyka na płycie jest przede wszystkim bardzo zadziorna i ma w sobie ten charakterystyczny pazur, którego oczekuje się po brytyjskich producentach. Jest w niej dużo inspiracji dub'em, ragga, a przede wszystkim UK Garage. Na 'CV" czuć jeszcze bliskość grime'u z tym gatunkiem (szczególnie w "Insecurity"). Wyobraźcie sobie garage'ową, taneczną perkusję, która w pijackim pląsie zaczęła mylić kroki i na twardym groovie złamała ćwierćnuty na szesnastki i szesnastki na ósemki. Ta rytmika jest charakterystyczna zarówno dla płyty More Fire Crew jak i innych grajmowych produkcji. Reszta dźwięków to bass jak ze skitów na pierwszej płycie Wiley'a i skrzypce o cieniutkiej polifonii. Ma to swój urok, bo na takich fundamentach stawiały swoje nutki następne zespoły.

Uwaga. To, że w składzie jest Bizzle wcale nie znaczy, że gadane będzie głównie o bzdurach. Wystarczy rzut oka na tracklistę i wiemy już, że tematy nie są szczególnie zaangażowane społecznie, czy politycznie i nie przykładał do nich ręki żaden sławny pisarz, a raczej paru chłopaków ze strefy jarania i rymowania. Co do samego flow to jest tu parę fajnych patentów szczególnie jeśli chodzi o szybką nawijkę i spinanie wersów słowną klamerką. Sprawdźcie kozackie "Still the same" z pyskatym Rascalem na feacie. Chłopaki nie boją się popłynąć słowotokiem jak w "Back then", a z drugiej strony np. w "Denial", czy "Smokin" mamy przeciąganie sylab i nieśpieszny wers za wersem.

Kolejną cechą charakterystyczną dla CV jest masakrycznie andergrandowy klimat. Tworzy go właśnie chociażby wyżej wymieniony ascetyzm zachowany w tworzeniu podkładów. Być może wynika to z tego, że chłopaki najzwyczajniej w świecie nie mieli siana na bity od Timbalanda, czy nagrywki na sprzęcie za moją stuletnią pensję i postawieni na równi ze wszystkimi innymi debiutującymi artystami musieli radzić sobie sami. W tym wypadku jak najbardziej wyszło im to na zdrowie. Nagrali płytę spójną od drugiego do przedostatniego numeru, stworzyli własny styl, a ich singlowe "Oi!" jest super-kotem i wcale bym się nie obraził gdyby zagrało choć raz w jakimś dobrym polskim klubie.


]]>
Oi! - nowy cykl na Popkillerzehttps://popkiller.kingapp.pl/2010-05-11,oi-nowy-cykl-na-popkillerzehttps://popkiller.kingapp.pl/2010-05-11,oi-nowy-cykl-na-popkillerzeMay 11, 2010, 4:00 pmMarcin GontarzNajlepsi emce, najmocniejsze produkcje, kozackie płyty. Szybkie nawijki pod połamane perkusje i ciężkie bassline'y pod hardkorowe teledyski. To wszystko już wkrótce na Popkiller.pl Nowa seria przedstawiająca albumy, które zostawiły swój ślad w grime'ie.Weźmiemy na warsztat płyty z angielskiego mainstreamu, a także podziemne produkcje i mixtape'y. Tytuły, które tworzyły historię tej muzyki oraz bity, które zmieniały old school na new school. Oi! Bądźcie czujni!Najlepsi emce, najmocniejsze produkcje, kozackie płyty. Szybkie nawijki pod połamane perkusje i ciężkie bassline'y pod hardkorowe teledyski.

To wszystko już wkrótce na Popkiller.pl Nowa seria przedstawiająca albumy, które zostawiły swój ślad w grime'ie.

Weźmiemy na warsztat płyty z angielskiego mainstreamu, a także podziemne produkcje i mixtape'y. Tytuły, które tworzyły historię tej muzyki oraz bity, które zmieniały old school na new school. Oi! Bądźcie czujni! ]]>