"Na Legalu było ogromnym sukcesem, a cały kraj usłyszał wtedy na dobre o Peji i Decksie. Na ile premiera tego albumu wywróciła życie Decksa do góry nogami?
"Bardzo mocno. Dzięki „Na legalu?” mogłem przestać martwić się o pieniądze, nie musiałem dłużej szukać dodatkowej pracy. Wiadomo, że z rozliczeniami za płytę z Arkiem Delisiem były i nadal są cyrki, ale przez to, że graliśmy mnóstwo koncertów, które zresztą sami sobie bookowaliśmy, było naprawdę OK. Rozpoczął się boom w całym kraju na naszą muzykę. Nagle staliśmy się rozpoznawalni – również za sprawą „Blokersów”, którzy odbili się dużym echem. Uważam zresztą, że udział w tym filmie nie wyszedł nam – w przeciwieństwie do Eldoki – na złe. Moja popularność nie była oczywiście tak duża jak w przypadku Rycha, ale i tak dało się ją odczuć. W 2003 roku zagraliśmy przecież transmitowany w TVP2 koncert w krakowskim Studiu Łęg, a jak pojechaliśmy kiedyś na wywiad do Vivy, to wszyscy pracownicy nucili refren do „Mój rap, moja rzeczywistość”… Działo się.Na koncerty zapotrzebowanie było do tego stopnia, że zdarzyło się, że występowaliśmy jedenaście dni z rzędu. Wracaliśmy na przykład pociągiem ze Szczecina do Poznania, w skrytce na dworcu zostawiałem gramofony, jechałem na chwilę do domu, po czym znowu na dworzec, żeby kuszetką pojechać do Przemyśla. Raz nawet leciałem na koncert awionetką… Miałem wtedy w Poznaniu mecz rugby, a byłem bardzo związany ze swoją drużyną i nie chciałem tego meczu opuścić. Koncerty z meczami często mi niestety kolidowały, ale w tamtym wypadku powiedziałem organizatorowi, że wystąpić mogę dopiero po meczu. No i wysłali po mnie awionetkę (śmiech). Po meczu szybko przedostałem się na lotnisko w Kobylnicy i stamtąd zostałem zabrany do Krosna. Ogólnie nie lubię latać samolotami – a wtedy jeszcze padał deszcz, kapało do środka – ale w takiej sytuacji nie mogłem odmówić…" - wspomina DJ w opublikowanym wczoraj fragmencie wywiadu z 4 części książki "To nie jest hip-hop. Rozmowy". Premiera całego wydawnictwa już 29 października.
Komentarze