Zacznę od tego, że nie jestem - nigdy nie byłem, i dużą dozą prawdopodobieństwa nie zostanę fanem polskiego hip-hopu. Może wynika to z faktu, że kiedy w połowie lat 90-tych zaczynałem wchodzić w "czarną muzę", nasz rodzimy rap był jeszcze w powijakach i jakościowo, delikatnie mówiąc, nie rzucał na kolana ani pod kątem brzmienia, ani tym bardziej liryczną stylistyką. Jest oczywiście kilku artystów, których dyskografię znam pobieżnie, ale nigdy jakoś nie potrafiłem złapać bakcyla na polski hip-hop i do dzisiaj traktuję go raczej w kategoriach sporadycznej odskoczni od amerykańskiego rapu... Dlaczego zatem zdecydowałem się napisać tę recenzję? Ano dlatego, że po pierwsze Rychu Peja jest jednym ze wspomnianych raperów, których płytotekę (nie całą) kojarzę, a po drugie - i najważniejsze, jego nowy krążek utrzymany jest w westcoastowej stylistyce, której jestem pasjonatem. Tym oto sposobem płyta "Remisja" wylądowała na moim playerze chwilę po premierze albumu 7 kwietnia.
Z uwagi na to, że - jak wspominałem, nie słucham na co dzień polskiego hip-hopu, postanowiłem zagłębić się w dyskografię "Księcia Jeżyc" i przesłuchać wszystkie poprzednie krążki, zanim zrecenzuję jego najnowszy materiał. Chciałem podejść do tematu rzetelnie i wystawić ocenę w sposób uczciwy, patrząc na całokształt obiektywnie, ale jednak z dalszej perspektywy. Nie jako fan, bo nim nie jestem - fan to dla mnie ktoś, kto śledzi namiętnie dokonania danego muzyka, a przede wszystkim docenia jego ciężką pracę kupując kolejne albumy. Ja na półce mam jedynie "Remisję", którą nabyłem z szacunku do twórczości Rycha i faktu tej recenzji - mało profesjonalnie wyglądałoby dzielenie się opinią z innymi po odsłuchu empetrójek ściągniętych z sieci...
Wrzucam zatem kompakt do odtwarzacza i zapinam pasy wciskając "play" - z głośników zaczyna wydobywać się dźwięk mocnego piania, w asyście którego "wjeżdża westcoastowy wuja", jak nawija o sobie Peja w otwierającym album numerze "Boo-Ya (jak Tribe)", który muszę przyznać zrobił na mnie duże wrażenie. Odpowiedzialny za warstwę muzyczną Brahu naprawdę dał radę jeśli chodzi o produkcje i trafił bezbłędnie w moje gusta. Ciężkie klawisze, wyrazista perkusja i wykręcone piszczały na refrenach - uwielbiam te kombinacje, a lecący na tej pętli Rychu doskonale uzupełnia swoim wokalem muzyczne tło razem z czerpiącymi wprost z klasyki Westu cutami (Eazy-E, 2Pac, Ice Cube).
Płyta zaczyna się bardzo mocno i z 'wysokiego c" przechodzimy do wysypu numerów, które zdążyły stać się już singlowym materiałem. Na pierwszy ogień idzie wzbudzający największe kontrowersje "Negatywny Feedback", w którym Rychu po raz kolejny zaczepia Tedasa (czy ten beef kiedykolwiek wygaśnie?) - subliminal odbił się szerokim echem przynosząc niekoniecznie tytułowy "negatywny feedback" (zależy od grupy odbiorców) i chyba o to głównie chodziło: wywołać szum i dyskusje od samego początku promocji płyty (all publicity is good publicity - szczególnie ta darmowa). Dalej mamy "Dekalog Rycha", który pod kątem technicznym jest jednym z najjaśniejszych punktów w jego dyskografii oraz najciekawsze moim zdaniem "Tylko Dla Orłów", gdzie Brahu po raz kolejny dał popis swoich producenckich umiejętności, a Peja płynie po bicie w swoim zadziornym stylu kładąc odważne, miejscami konfrontacyjne wersy ("Od zawsze przebiegle, jak zawsze z wielkim sercem/Ryszard ma lwie się wie, jebać komercję/A kolegom z branży nie wstyd przecież bawią się świetnie/I tak mamią dzieciaków, bo na świecie rządzi banknot/Co drugi jak Trynkiewicz, Ja to American Psycho"). Jak dla mnie jest to zdecydowanie najmocniejszy z dotychczas opublikowanych singli utrzymany od początku do końca w iście kalifornijskiej stylistyce.
I tutaj dochodzimy do punktu kulminacyjnego "Remisji", czyli utworu "Nadal" który skradł palmę pierwszeństwa reszcie numerów z tracklisty, zostawiając je o trzy długości za sobą. Ponownie w głównej mierze jest to zasługa świetnej muzyki autorstwa Braha, który umiejętnie połączył tutaj klasyczne westcoastowe brzmienie rodem z Bay Area z nowoczesnymi dźwiękami, których nie powstydziłby się pewnie sam DJ Mustard. Osadzony na mocnych bębnach powinien zostać murowanym singlem i miejmy nadzieję, że doczeka się porządnego teledysku. "W pogoni za marzeniami" to jeden z najczęściej skipowanych przeze mnie kawałków z płyty, w głównej mierze z powodu zwrotki Gandziora który zapewne spełnia się w roli hypemana, natomiast raperem jest co tu dużo mówić kiepskim.
Po dynamicznym otwarciu, krążek w połowie zwalnia tempo i zaczynają się pojawiać mocno rozkminkowe numery w stylu tytułowej "Remisji" czy bardzo osobistego "1976", przy którym gościnnie pomagał Jan Borysewicz. Mamy tu zatem "starcie" dwóch muzycznych legend polskiego przemysłu muzycznego, chociaż pochodzących z różnych nurtów i pokoleń. "Jestem ikoną" ponownie podbija tempo krążka, a Rychu ze znaną sobie manierą daje nam trzy pełne zwrotki przechwałek i argumentów, przyznając jednocześnie przed samym sobą, że w polskiej rap grze osiągnął sam szczyt zapisując się na zawsze w kronice hip-hopu znad Wisły (i Warty). Dalej jest także kąśliwie - w "Taki Chłopak Jak Ja" i "Demony Wojny (wg. NOJI)" ponownie daje o sobie znać barwna przeszłość rapera, o której ciężko jednak w pełni zapomnieć i zostawić ją za plecami ("Samotnik, samouk, tak świadomy swoich braków/Bo zabrakło przewodnika na życiowym szlaku!/Zamiast chwycić mnie za ręce woleli pójść do piachu/Dobrze wiem ilu dzieciaków przerobiło takie fatum!/To nie elegancki blok, wychowany na Jeżycach/Tutaj prawdziwe podwórka na zapleczu w kamienicach"). Z tekstów wylewa się sporo goryczy, chociaż w formie refleksyjnej. "Odlot" z niepasującym totalnie do klimatu zachodniego wybrzeża Kaenem szybko odchodzi w zapomnienie, po nim mamy za to dwa niezłe follow-up'y do najpopularniejszych kawałków z twórczości Rycha - kontynuacja utworu "Bragga" z wydanej dekadę temu płyty "Szacunek Ludzi Ulicy", a także "Świat, Ludzie, Pieniądze", mające być w założeniu nawiązaniem do utworu "Kurewskie Życie" z "Najlepszą Obroną Jest Atak". Całość kończy "HIPHOPEJA" przywodząca mi na myśl słynny "Pietnastak", będąca niejako podsumowaniem 20-letniej działalności rapera na scenie i swoistym pstryczkiem w nos dla nowej fali polskich mc's ("Ja to głos pokolenia, które zdążyło dorosnąć/A dzisiejsze pokolenie żyje inną codziennością/Dziś RAP to nie przełom, coś co nadzieję przyniosło/To o czasach, które młodzież dziś nazwie prehistorią/Mam to szczęście być od zawsze tego częścią/Może macie wyświetlenia, trochę kasy, powiem fejmom/Powielacie knyfy, wasze ksywy przy nas bledną/Przecież nie szanują nas ci Wasi słuchacze, wiem to!/Wasze rapy to biznes, nikt nie bierze tego serio/My daliśmy przykład Wy się oddaliście bejmom!"). Utwór idealny pod singiel, który można by z powodzeniem traktować jako luźny wstęp do przyszłorocznego 25-lecia zespołu świetnie zamyka prawie godzinne LP.
Jakie jeszcze refleksje nasuwają się po przesłuchaniu "Remisji"? Pierwsza i najważniejsza to taka, że zmiana producenta wyszła Rychowi na dobre. Po bardzo kiepskim "DDA", które na dzień dzisiejszy jest moim zdaniem najsłabszą pozycją w dyskografii rapera od czasu "Na Legalu", RPS znów odbił się w górę i odżył na bitach Braha, które mają w sobie ogień jakiego brakowało miałkim i amatorsko brzmiącym produkcjom DJ Zela. Peja miejscami znowu nawija z werwą i pazurem znanym z dawnych czasów, pokazując jednocześnie że nawet jako 40-latek z połową życia spędzoną w rap grze potrafi jeszcze wykrzesać z siebie trochę ponadprzeciętnej energii, sypnąć tu i ówdzie dobrym panczem ("nawet gdybym był Januszem to nazywałbym się Gajos"), czy odnaleźć się w newschoolowej konwencji, dodając raz po raz jakiś hashtag. Nie wszystkie numery trzymają wprawdzie ten sam poziom, kilka kawałków można by z powodzeniem schować do szuflady i okroić całe LP do 12-13 numerów, ale i tak myślę, że "Remisja" to najlepiej nagrany materiał od czasu "Reedukacji" i pełna rehabilitacja po słabiutkim "DDA" - oczywiście nie pozbawiona wad. Największym mankamentem jest moim zdaniem brak zagranicznych gości, którzy jeszcze bardziej urozmaiciliby krążek swoją obecnością. "Boo Ya (jak Tribe)" aż prosi się o gościnkę Samoan z West Side Piru Bloods (Ganxsta Ridd leżąłby tutaj świetnie). Myślę też że po usłyszeniu bitu do "Nadal" znalazłoby się co najmniej pół tuzina mc's z Oaktown, którzy z chęcią dołożyliby do niego swoją "szesnastkę" (może jakiś wakacyjny "West Coast Remix" Rychu?) i ewidentnie pasowaliby lepiej do formy krążka aniżeli Gandzior czy Kaen. Nie wiem czy były podjęte rozmowy z jakimkolwiek raperem z Kalifornii (krążyły plotki o artystach jak Rappin 4-Tay), ale brak reprezentantów zachodniego wybrzeża na takim albumie to moim zdaniem bardzo duży błąd.
"Ta płyta nie jest moim być albo nie być/Prawdę mówiąc od tego raczej niewiele zależy" - właściwie to te wersy z "Taki Chłopak Jak Ja" mogłyby posłużyć jako idealne podsumowanie "Remisji". Świadomy swej pozycji i dorobku rap weteran z Jeżyć nie musi już nikomu niczego udowadniać. Będąc jako jeden z nielicznych w uprzywilejowanej pozycji dzięki rzeszy lojalnych słuchaczy Peja mógłby sobie zapewne pozwolić na wypuszczenie pół-produktu, wiedząc że fanbase i tak wspomoże go sprzedażowo - na szczęście dla swoich fanów, Rychu nigdy nie był typem artysty chcącym iść przez rap na skróty, zatem "dopóki starczy sił, nie zrezygnuje z gry" tak łatwo i nadal będzie starać się mobilizować sam siebie, by za każdym razem dostarczyć swoim followesom quality materiał. "Remisja" nie jest idealna i nie będzie traktowana jako żaden przełom na rynku. Nie spowoduje też napływu nowych odbiorców, ani nie pozwoli nam "odkryć"Rycha na nowo, ale jest właśnie tym, czym miała być - udaną rekompensatą za ostatni blamaż i produkcją spinającą brzmieniowo klamrą ostatnie dwie dekady scenicznych dokonań poznańskiego rapera. Trójka z plusem.
Komentarze