Even though life never goes so right, do what you feel– wydaje się, że te słowa, wyśpiewane na koniec otwierającego “BlackSUMMERSnight” utworu “All The Ways Love Can Feel” to swoista myśl przewodnia kariery Maxwella. Urodzony na Brooklynie,, obdarzony nieziemskim talentem i wrażliwością wokalista, podobnie jak D’Angelo, po kilku latach od rozpoczęcia kariery w latach 90., na długo zniknął ze sceny, pozostawiając fanów z pytaniem „Gdzie on się podział?” a samemu próbując jakoś ułożyć sobie życie.
Triumfalny powrót w 2009 roku albumem „BLACKsummers’night” przypomniał światu o Panu Rivera, który w drugiej połowie lat 90. wkroczył tanecznym, dystyngowanym krokiem na scenę współtworząc podwaliny neo-soulu i zapisując się na stałe w sercach miłośników ciepłego, subtelnego soulu i r&b. Dwie zasłużone nagrody Grammy i siedem lat później Maxwell znów postanowił wyjść z cienia, serwując drugą część krążka – sprytnie zatytułowaną „blackSUMMERS’night” (a niech Cię, wujku Google!).
Zgodnie z cytatem, który przytoczyłem na początku, enigmatyczny autor „Maxwell’s Urban Hang Suite”, robi to, co czuje i wraca w swoim najlepszym stylu. Już od pierwszych nut „All The Ways”, niesionego przez pulsującą linię basu, rozpływające się klawisze, z każdym taktem coraz śmielej wysuwającą się sekcję dętą oraz wysoki, falsetowy wokal, wiemy, że przed nami muzyczna uczta bogów.
Zaraz po „All The Ways” czeka nas nagły „Upadek”, w którym Maxwell odsłania serce, szukając spokoju i przebaczenia (My heart revealed, my mind is healing) oraz porównując miłość do przemijających pór roku. Już na tym etapie wyraźnie przebija się niedające mu spokoju, niespełnione uczucie, które sprawia, że nie może znaleźć szczęścia (Feel like I’m average, the pressure’s so savage / Walk away happy, but only if you’re here). Skocznym, elektryzującym „III” przenosimy się na parkiet taneczny, ale śpiewający teraz zachrypniętym głosem wokalista nie przeistacza się nagle w lekkoducha szukającego rozrywki „na noc”, a po raz kolejny wyraża szczere, płynące z głębi pragnienie znalezienia tej jedynej, właściwej wybranki (I just want a Michelle Obama lady / To hold me down when the world’s crazy).
Doświadczenie złamanego serca leży u podstawy większości moich tekstów – przyznał w jednym z wywiadów Maxwell, opisując singlowe, lekkie „Lake by the Ocean”. „Ten utwór to wyraz oczyszczenia i ucieczki, pożegnania się z przeszłością i połączenia sił z pięknem romansu, natury i Ziemi” – i faktycznie ten pełen pasji, wpadający w ucho, poetycki, pokazujący nieprzeciętną skalę i klarowność wokalu numer zawiera w sobie esencję całego albumu.
Na „blackSUMMERS’night” jednocześnie dostajemy bowiem opowieść o zagubieniu, tęsknocie i utraconej miłości, jak i niepoprawnie romantyczne, przepełnione nadzieją i optymizmem spojrzenie w przyszłość (Love is the medicine, I can heal us, All I see is love, All I want is love…). Niejednokrotnie kontrast ten zderza się dodatkowo z gorzką autorefleksją nad własnym życiem i przeznaczeniem (The life I’ve chosen / Is not the life that I should be living) oraz zewnętrzną presją I skutkami ubocznymi sławy (I’m hearin them saying things all the time / The word on the street is that I’m slowly losing my mind / They say that he’s wasting his whole life).
Rozkładając teksty na czynniki pierwsze można odnieść wrażenie, że to bardzo smutny album i ciężki odsłuch, ale nic z tych rzeczy – to wciąż kawał świetnej, przyjemnej dla ucha muzyki, a bogate, dopracowane w najmniejszych detalach i ciekawie rozbudowane przezsamego Maxwella (aka MUSZE), producenta Hod Davida oraz cały zespół muzyków aranżacje sprawiają, że z każdym odsłuchem odkrywamy coś nowego. Druga część powstającej trylogii „Letnichnocy” to nie zbiór powierzchownych, płytkich piosenek z jednym prostym do zapamiętania motywem, a dojrzały soul,muzyka kojąca duszę artysty a słuchaczowi dająca wgląd w jej głąb.
W wielu momentach Maxwell przypomina mi tutaj Marvina Gaye’a, który również nie unikał trudnych wątków z życia prywatnego i rozliczania się z samym sobą. Słyszymy to chociażby w malującym wizje szczęścia swojej ex z innym mężczyzną, bluesowym "Lost", które spokojnie nadawałoby się do kieliszka whisky podczas jam session w zadymionym klubie. Słyszymy to też w kończącym album, niezwykle spokojnym „Listen Hear”, w którym gospodarz przyznaje się do swoich słabości i braku pewności siebie.
I’m confusing at times
Sometimes I might lie
I’m scared and I’m shy
To show you just how weak I am
Cause sometimes I’m not the kind of man
I would like to be... Can’t you see?
Kiedy jednak wydaje się, że niedawny optymista z „Fingers Crossed” zniknął na dobre, a pozostała rozpacz i żal, w tym samym utworze nasz gospodarz przekonuje sam siebie, że nie jest tak źle i wszystko będzie w porządku (Cause nothing is wrong / Nothing is wrong / Everything’s right / We’re gon’ be strong) – i trzymamy kciuki, aby tak właśnie było i aby 43-letni już wokalista wreszcie znalazł ukojenie i spokój ducha, by móc jeszcze długo cieszyć nas tak wspaniałymi albumami jak dotychczas. Szkolna piąteczka z minusem.
Pod spodem oba dotychczasowe teledyski z płyty - "Lake By the Ocean" i "1990x".
Komentarze