Gdybym miał wskazać pięciu obecnie najlepszych raperów, na pewno byłby tam Pusha T. Wydane w 2013 „My Name Is My Name” było bez wątpienia jedną z czołowych produkcji tamtego roku, a współtworzone razem z bratem "Hell Hath No Fury" jest uważane za klasyk. Dlatego też nie mogłem doczekać się, zapowiadanego wstępnie na 2014, „King Push”. Zainteresowanie tym projektem podsycił jeszcze bardziej singiel „Lunch Money” oparty o kosmiczny bit Yeezy'ego. Jednak sam MC postanowił przed wydaniem właściwego projektu, dać nam drobny przedsmak w postaci preludium do tego krążka. Czy jest ono warte uwagi?
Na to pytanie mogę odpowiedzieć tylko w jeden sposób: „Pusha, you did it again!”. Zanim jednak posłuchałem samej płyty, widząc tylko tracklistę, zauważyłem podobieństwo do „Illmatica”. Dziesięć utworów w tym jeden jest intrem. Okej, nie spodziewałem się doskoczenia do poziomu debiutu Nasa, ale znając Thorntona wiedziałem, że nie zawiedzie moich oczekiwań. Tak też się stało. Dobrym zabiegiem było umieszczenie tu wspomnianej liczby utworów, której łączny czas trwania to 33 minuty. Dzięki temu DBD słucha się na raz, bez omijania żadnego z utworów.
Sam krążek to popis wirtuozerii samozwańczego króla, razem z zaproszoną przez niego rapową świtą. Spośród gości wybija się tu Beanie Sigel. Jego zwrotka na nowym krążku Pushy jest uważana za jedną z najlepszych w mijającym roku. Czekam, aż w końcu wróci on na salony, bo według mnie jest to jeden z bardziej zmarnowanych talentów w rap grze.
Pusha skupia się na swoim preludium do „King Push” na typowych dla niego kwestiach, czyli narkotyki, kobiety, przechwałki. Oczywiście nie zapomina przy tym o ukłuciu swoim oponentów jak Drake, czy postaci których po prostu nie lubi. Mowa tu o wrogu numer jeden zwolenników amerykańskiej Partii Demokratycznej, czyli kandydacie na prezydenta – Donaldzie Trumpie. Słusznie czy nie, to nie jest miejsce na dywagacje polityczne. Zresztą nie jest to jedyne nawiązanie do spraw społecznych, a takie kontrasty jak „Laptops is for the county kids, Metal detectors is where ours is”, zapadają głęboko w pamięć. Jego rap jest plastyczny, raper posiada świetnie punchline'y, a kiedy mówi o kwestiach widocznych na ulicach, nie popada w banał. Tylko przyklasnąć.
Tym razem płyta nie zamyka się upadkiem narkotykowego protagonisty. Jak już wspomniałem Pusha postanowił zabrać głos na temat tego co się dzieje obecnie w Stanch Zjednoczonych, dołączając przy tym do krytyków FOX News („In FOX eyes, we the dark side, So they tell you lies”). O tym jest całe "Sunshine" z gościnnym występem Jill Scott.
Wszystko o czym rapuje prezydent GOOD Music zostało podane na mrocznych, samplowanych, a niekiedy szalonych podkładach. O produkcję krążka zadbali uznani gracze, tacy jak Timbaland, Sean Combs, West, Metro Boomin oraz Q-Tip. Dzięki temu brzmi on na bardzo wysokim poziomie oraz posiada spójną atmosferę mrocznych realiów Stanów Zjednoczonych AD 2015.
„King Push: Darkest Before Dawn The Prelude” to moja osobista pierwsza trójka ubiegłego roku, ex aequo z „Deeply Rooted” Scarface'a. Wyżej stawiam tylko Lamara i „Tetsuo and Youth” od Lupe Fiasco. Pusha T pokazał po raz kolejny, że nie można o nim zapominać podczas układania rankingów najlepszych raperów na rynku. Ja osobiście nie mogę się doczekać właściwego „King Pusha”. Jeśli najnowsza płyta to tylko wstęp i ma być tym czym „Wrath of Caine” było dla „My Name Is My Name” to czuję, że w 2016 powtórzy sukces sprzed 10 lat i wyda krążek, który zostanie uznany klasykiem. Na dziś, „Darkest Before Dawn” otrzymuje mocną piątkę, nawet pomimo braku „Lunch Money”. A poniżej zapraszam do obejrzenia krótkiego filmu związanego z recenzowaną płytą:
*********
ECHO REDAKCJI
Maciej Wojszkun: Clipse hustler, kokainowy baron i świeżo upieczony prezydent G.O.O.D. Music nie przestaje nakręcać hype'u na swój długo zapowiadany projekt "King Push". "Darkest Before Dawn" to hors d'oeuvre przed tym rzekomo królewskim materiałem, nieco ponad półgodzinna przekąska, zacnie jednak i przez wprawnych fachowców przygotowana. Beaty od Timbalanda, Yeezusa Kardashiana, Q-Tipa, ba, nawet od duo Puff Daddy - Nashiem Myrick (!). Grube featy od Kanyego, A$apa (niestety tylko w refrenie "M.P.A." - za to minus, zdecydowanie! Serio, czemu redukować takich graczy do hooku?!), dobrych ziomali The-Dreama i Ab-Livy... A nawet od zacnego gracza Beanie Sigela, jak miło słyszeć, że ma się dobrze po tej strzelaninie w 2014 roku. I, last but not least, gościnny udział pięknych pań Kehlani i Jill Scott. Słowem - tak samo, jak na "My Name is My Name", mamy do czynienia ze znakomicie obsadzonym, zarapowanym i wyprodukowanym tape'em. Cieszy fakt, że Pusha nie zrezygnował z oszczędnego, niepokojącego, unikalnego brzmienia "MNIMN", serwując na "DBD" takie bangery jak "Untouchable" z doskonale wplecionymi złotymi myślami ś.p. Christophera Wallace'a, mroczne "Keep Dealing", nieziemskie "M.F.T.R." (tak końcówka!) czy "M.P.A.". Dodać do tego jak zwykle ostre jak brzytwa, pełne inteligentnych linijek Puszatego opowieści o kokainowej dilerce - i mamy sztos. Jednak - nie sturpocentowy. Pierwsza połowa albumu to kosiory za kosiorami, wtem, po "M.P.A.", wchodzi cudaczny, pierdzący beat "Got 'Em Covered"... Także "Retribution" z Kehlani brzmi tak sobie, atakujący nachalną elektroniką, średnio pasujący do nawijki Pushera. Jill Scott także nie brzmi za specjalnie na pieruńsko zimnym (o ironio) "Sunshine". Niemniej jednak, jako całość "Darkest Before Dawn" wart jest grzechu. Polecam obczaić ten towar... A Pan, panie Pusha, niech następnym krązkiem udowodni, że w pełni zasługuje Pan na tytuł Króla. 4+/6
Komentarze