Pierwsze zapowiedzi tego albumu sięgają zamierzchłych czasów, kiedy premiery najnowszych kawałków raperzy w Stanach wrzucali na swoje kanały MySpace. Był rok 2007 a wracający do pełni sił po odniesieniu ran postrzałowych Spice 1 udostępnił utwór "Carried by Six" z Daz'em, który zwiastował nowy projekt. Potem ukazał się "I'm A Ridah" z San Quinn'em oraz świetne "Trigga Got's No Love" nagrane z Twistą i Gejmem, po których wydawało się że premiera "Home Street Home" jest tylko kwestią czasu... tak mijały kolejne miesiące razem z kolejnymi datami wydania krążka, z których żadna nie została dotrzymana. Wraz z upływem czasu zmienił się też tytuł płyty (właściwie to materiał uległ rozbiciu na trzy osobne albumy) i tak oto po prawie ośmiu długich latach oczekiwania krążek "Haterz Nightmare" trafił w nasze ręce w połowie 2015 roku - niespełna dekadę od momentu, kiedy Spice 1 wypuścił na rynek swoją ostatnią solówkę "The Truth". Czy warto było czekać?
Niestety nie. Powiem więcej - ten album to jedno z największych rozczarowań nie tylko tego roku, ale i ostatnich lat. Przynajmniej dla mnie, biorąc pod uwagę fakt że jestem wielkim fanem Fetty Chico i miałem ogromne nadzieje związane z tym krążkiem...
W czym tkwi problem? Przede wszystkim razi spora ilość niepotrzebnych skitów, których z wstępem i zakończeniem jest łącznie aż osiem. Generalnie nie mam nic przeciwko przerywnikom jako takim - wszak dodają one albumom pewnego oldschoolowego feel'u bo rzadko się je już dzisiaj spotyka na płytach, ale w tym przypadku nie wnoszą one absolutnie niczego w samą strukturę albumu i tylko drażnią.
Do tego dochodzi jakość samych nagrań, która z technicznego punktu widzenia brzmi jak robota amatora w porównaniu do wydawnictw rapera z lat 90-tych. Wydawać by się mogło, że przez ostatnie 20 lat technika poszła na tyle do przodu, iż można własnym sumptem wykonać porządne miksy utworów, które pomimo braku wielkich środków finansowych nie będą nas kłuły po uszach. Niestety, w przypadku "Haterz Nightmare" mamy do czynienia z totalnym brakiem czegoś takiego jak mastering, o czym świadczy chociażby fakt, że kawałki dostępne od lat w internecie jak "Street General" czy "Trigga Got's No Love" (przemianowane tutaj na "The Ghost Of The Trigga") brzmią lepiej (sic!) niż ich albumowe wersje! Jest to doprawdy szczyt niekompetencji i nie mam pojęcia jakim cudem Spice 1 mógł zgodzić się na wydanie płyty w takiej postaci, sygnując jeszcze ten produkt swoją ksywką... po prostu masakra. Sama poligrafia również mogłaby być lepsza, ale zdążyłem się już przyzwyczaić na przestrzeni lat, że weterani wydający swoje płyty niezależnie tną koszta gdzie tylko się da (mistrzem tego procederu jest z pewnością Daz).
Są oczywiście i pozytywy. Pierwszy i najważniejszy z nich to nadal wysoka forma Fetty Chico, który praktycznie w każdym numerze udowadnia że pomimo spędzonego czasu w branży liczonego już w dekadach, jego teksty nadal są ostre i bezkompromisowe a pazur nie stępił mu się nawet na moment. Słychać to przede wszystkim na tych jaśniejszych fragmentach krążka, którym jest (paradoksalnie) m.in. tytułowe "Haterz Nightmare", gdzie fajnie wykorzystano motyw słynnego horroru Wesa Cravena. Również remix tego numeru wzbogacony o ekstra zwrotkę Spice'a można zaliczyć na plus, podobnie jak parę innych numerów. Tematycznie mamy miszmasz wszystkiego - trochę gangsterki, nieco chillout'u, parę wrzutek o jaraniu, itp. nic odkrywczego. Od klubowego "She Can Make A Milion", które mogłoby być grane z powodzeniem w mainstreamowych rozgłośniach radiowych, przez spokojne "In Da Rain" po "Thug Ray Vision", które udowadnia że weteran jest w stanie polecieć lepiej na newschoolowych bitach od większości przedstawicieli nowej szkoły, na mocno kalifornijskich "Can't Hold Us" skończywszy.
Na tym niestety jasne momenty się kończą a zaczyna czarna plama miałkich i bezbarwnych numerów ("You Duckin'", "Run Ya Mouth" czy "It'z On Me"), które zlewają się w jedną przeciętną masę i nie zachęcają do ponownego odsłuchu. Dodając do tego wszystkie powyższe mankamenty i absurdalną cenę za wersję fizyczną (ponad 30 dolców z przesyłką!), robi się z tego zapora nie do pokonania...
Przyznam szczerze, że jestem tym krążkiem bardzo rozczarowany - tym bardziej, że czekałem na niego od momentu pierwszych zapowiedzi a finalnie otrzymany produkt wygląda i brzmi jak średniej jakości bootleg, wykonany na szybko przez totalnego żółtodzioba. Brak dopracowania w praktycznie każdym istotnym elemencie na który składa się płyta, tworzy całościowo ponury obraz i gorzką pigułkę do przełknięcia, a goryczy nie sposób osłodzić nawet tymi paroma fajnymi numerami, które mimo wszystko zagoszczą u mnie na dłuższej rotacji.
Mam tylko nadzieję, że na następne dwa zapowiedziane w naszym wywiadzie albumy ("Home Street Home" i "I Am Legend") nie przyjdzie nam czekać kolejnych kilku lat a ich premierze nie będzie towarzyszył jęk zawodu jak przy "Haterz Nightmare"... czego sobie i wszystkim fanom Black Bossalini szczerze życzę.
Trója z długim minusem - i tylko z szacunku dla legendarnego East Bay Gangsta i jego twórczości. Blaaaw!
Komentarze