Wiecie, że po wpisaniu w Google Grafika hasła „Dope DOD”, w proponowanych wyskakuje Marilyn Manson? Podobny efekt można osiągnąć, dopisując tytuł recenzowanej dziś epki.
Brzydota wylewa się z tej płyty litrami. Niosą ją odgłosy szczekania psów – którym wtórują warczący raperzy – niosą ciężkie, smoliste albo bzyczące basy, przejmujące syntezatory; niosą ciężkie perkusje; niesie ponadto narkotyczny klimat, na przemian klaustrofobiczny i euforyczny. Wyjątkowo mało niesie natomiast główny bitmejker grupy, Peter Songolo, który dostarczył na „The Ugly” tylko dwa bity – za resztę odpowiadają inni producenci. Pewnie znajdą się osoby kwiczące z radości przy, na przykład, grime'owym, surowym „Under Control”, ale ja raczej wolałem tłuste pery Piotrka. Choć jak już jesteśmy przy bitach – nie sposób nie zajarać się zamykającym podstawową tracklistę (znaczy, bez bonusów) numerem „Boiling Point”. Niesamowita jest aranżacja tego podkładu. Imponuje, w jaki sposób wychodząc od minimalistycznego refrenu wprowadza nieśmiałą sekcję, która im dalej w zwrotkę, tym większej nabiera odwagi, by po stopniowym zagęszczaniu na ostatnie dwa takty nagle weszła ofensywna rockowa perkusja zagłuszająca wokal i wszystko wróciło do wyciszonego refrenu. Albo jeszcze „Dirt Dogs”, który przez pierwszą minutę nie imponuje zupełnie niczym, a w refrenie bez ostrzeżenia wybucha okrutnym, niemal stadionowym przepychem. Reszta bitów albo miewa momenty (plemienne bębny w outro „Bad Taste”, whoa!), albo nie wykazuje ambicji do bycia czymkolwiek poza tłem do nieskrępowanego darcia mordy.
O, właśnie, darcie mordy. Dobre, gdy proste, zatem ciężko znaleźć tu jakieś głębsze treści, łatwo natomiast dowiedzieć się, że panowie lubią w wolnym czasie żłopać Żubrówkę i cieszyć się cudzymi kobietami. Standardowo większość tekstów to bragga, które dobrze się sprawdzi na koncercie, w furze i jako tło do chlania. Rozkład sił wciąż jest taki sam – najwięcej miejsca na „The Ugly” znów zajął Jay Reaper ze swoją chrypą, Dopey Rotten zaś najczęściej bywa nieobecny, za to kiedy już się pojawia, jego naturalny, nie modulowany głos przynosi ulgę uszom zmęczonym pozostałą dwójką raperów. Ja wiem, że „ten trzeci”, że najsłabszy, ale Rotten jest tej grupie potrzebny i tyle.
Co jest natomiast na „The Ugly” niepotrzebne? Część gości. Mimo że po poprzedzającym zwrotkę Redmana „Pass the motherfuckin' blunt, nigga” uśmiech wskakuje na twarz, sama zwrotka raczej nie porywa, mało tego, dorzyna i tak bardzo słabe „Ridiculous, Part 2”, pozbawione kopa popułczyny po hitowym przecież bangerze z poprzedniej płyty. Funk Doctor słabo brzmi na takim bicie, po prostu. Dalej – występy Polaków. Tu wiadomo – Wuzet wygrywa, bierze bit za mordę i gwałci go w sposób, który akurat mu wpadnie do głowy, a VNM klasycznie po swojemu rymuje „flow” z „yo”, ale co z tego, skoro bawi się głosem i ma charakter. Miuosh... cóż, przynajmniej jako-tako wyczuł podkład, czego nie można powiedzieć o Małpie. Jego flow bawi się w chowanego, a sam Małpa chyba nie zauważył, że nie nawija na 90-BPMowym klasyku z NY sprzed dwóch dekad. I nawet krzyczane podbicia (choć dobre) tego wrażenia nie zmienią. A nawijający po włosku Nitro to kosmos, ja chcę tego więcej.
Chcę też kolejnego albumu Dope D.O.D., bo ten trochę rozczarowuje. Chcę albumu mniej surowego, za to bardziej tłustego, z lepiej dopasowanymi występami gościnnymi. Cieszy natomiast miejscami kreatywna warstwa muzyczna – odpowiedzialnych za „Boiling Point” Black Sun Empire chętnie jeszcze kiedyś spotkam. „The Ugly” zasługuje na 4 minus – to ledwo pół godziny intensywnej, chorej jazdy, która niestety wcześniej bawiła jakby trochę bardziej.
[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"21572","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]
[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"21573","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]
[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"21263","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]
Komentarze