Jest czad i to jaki! Mama Selita po dwóch latach od swojego pierwszego wydawniczego dziecka p.t. "3,2,1...!" powraca z "Materialistami" i robi rozpierdalające wrażenie dźwiękowe. To nie jest w żadnym wypadku przełożona na polskie warunki hybryda Red Hot Chili Peppers, Rage Against The Machine czy Limp Bizkit, jak dało się przeczytać gdzieniegdzie wśród opinii hulających w sieci. Dostajemy bowiem na tacy dojrzałych muzyków z charyzmatycznym Igorillą na czele, którzy swoimi piosenkami porwą ludzi na koncertach do mocnego pogo, wjadą z buta do rozgłośni radiowych i z pewnością nie pożre ich ów materializm, tudzież czająca się zewsząd komercyjność.
Muzyka broni się sama, ponieważ każda z piosenek, jakie znajdziemy na krążku, aż kipi od emocji, zarówno po stronie muzycznej, jak i lirycznej. Rozpoczynająca płytę gitarowa bomba pod postacią "Revolty" nakazuje słuchaczowi nastawić się na mocne wrażenia dźwiękowe od pierwszego do ostatniego taktu. I tak faktycznie jest, a jedyne lżejsze brzmienia płyną z głośników wraz z dwoma trackami - singlowym "Na pół" i klimatycznie brzmiącymi "Miejscami". Reszta numerów to rasowe, rockowe, garażowe granie na tzw. "setkę", które tym bardziej podkreśla fakt, jak bardzo Igorilla i spółka są ze sobą zgrani. Imprezowo brzmiące "Tango" i "Jim Beam", mocno pobudzające "Just do ID", czy kończący krążek numer "Koledzy" ze świetnym tekstem to jedynie cztery przykłady z tej jakże udanej płyty. Niestety pojawił się jeden numer, który mocno mnie drażni - anglojęzyczny "Black box". Pomimo, że muzyka w tym kawałku stoi na naprawdę wysokim poziomie, tak angielski wokal frontmana nie bardzo może się podobać. Ot mała łyżka dziegciu w tej "materialistycznej" beczce miodu.
Mama Selita to nie tylko świetna muzyka, ale i trafne teksty Igorilli, które chce się słuchać. Rapowy sznyt Igora znalazł zastosowanie w macierzystym projekcie. Celnie wypunktowane społeczeństwo w "Safari", emocjonalne podejście do relacji damsko-męskich w "Na pół" (pozbawione NA SZCZĘŚCIE żyletkowo-samobójczej otoczki), motywacyjnie brzmiące "One Man Army" oraz retrospekcyjne spojrzenie na "Kolegów" potwierdzają tezę, iż Igor teksty pisać umie i basta. Porównując warstwę tekstową poprzedniego wydawnictwa Mamy Selity i "Materialistów" da się zauważyć jakościowy skok na rzecz nowego dziecka Mamy. Jeśli mowa o chwytliwych refrenach, to najbardziej w pamięci utkwiły mi dwa z nich - z "Materialistów" i "Kolegów", na których podśpiewywaniu coraz częściej się łapię.
"Materialiści" pokazują, jaką muzyczną drogę obrała Mama Selita - mocną i z pierdolnięciem, które wznieci niejedno zamieszanie podczas, jak mniemam, bardzo energetycznych koncertów. Ciekawe teksty Igora + świetna warstwa muzyczna dają gwarancję braku nudy przy słuchaniu krążka. Drażnić może nieszczęsny "Black box", ale w ogólnym rozrachunku mamy do czynienia z bardzo dobrym materiałem, któremu wystawiam piątkę z małym minusem.
Komentarze