Popkiller
2022

GŁOSOWANIE

News Świat

popkiller.kingapp.plCunninLynguists "Strange Journey Volume Three" - recenzja nr 2
Data publikacji 2014-06-01
Rafał Samborski
Rafał Samborski
Ulica

Za co można uwielbiać CunninLynguists? Pierwsze, co się nasuwa na myśl, to oczywiście niesamowicie klimatyczne produkcje Kno. Zespół dba też niesamowicie o warstwę tekstową i spójność albumów – wystarczy wspomnieć, że niemal każdy oficjalny longplay posiada nadrzędny, mniej lub bardziej zarysowany, koncept. Do tego dominujący warstwę wokalną Deacon The Villain i Natti to posiadacze ciepłych, może nieco zbyt podobnych do siebie, głosów (z czego śmiali się również sami CunninLynguists w jednym ze skitów na mixtape’ie „Sloopy Seconds vol. 2”) i stonowanych, nieszarżujących flow, przez co słucha ich się z przyjemnością. Można uwielbiać ich również za to, że chcą udowodnić, jak bardzo zależy im na słuchaczach, wypuszczając trzecią część serii mixtape’ów „Strange Journey”.  

„Recenzja mixtape’u? Ale po co?” – ktoś by mógł zapytać. Ano, dlatego, że mixtape ten nie jest typowy – trudno w ogóle nazwać go mixtape’m, wszak w przeciwieństwie do poprzednich części „Strange Journey” składa się w całości z premierowego, studyjnego, w pełni autorskiego materiału. Co ciekawe, trzeci wolumin „Dziwnej podróży” został stworzony przy udziale fanów. Jeśli myślicie, że mowa tu o fundowaniu nagrywania płyty, możecie być niesamowicie zaskoczeni. CunninLynguists pozwoliło wybrać swoim odbiorcom bity, tematy numerów oraz gości, którzy udzielają się na poszczególnych numerach. W taki sposób na kształt płyty mógł wpłynąć każdy z nas. Brzmi pięknie, ale jak wyszło w rzeczywistości?

„Drunk Dial” z Mursem i Grievesem równie dobrze mogłoby znaleźć się na debiutanckim „Will Rap For Food” – dawno na płycie CunninLynguists nie było tak luźnego i zabawnego numeru. Kiedy do głośników przedostaje się bezbłędne „Guide You Through Shadows” najlepiej położyć się na łóżku i wpatrywać w sufit. Nie inaczej jest z „Makes You Wanna Cry”, które mogłoby się spokojnie zagrzać miejsce wśród innych tracków na „A Piece of Strange”. Uwagę zwraca również opowiadający o nośnikach muzycznych „The Format” – utwór na bicie RJD2, z gościnnym udziałem Masta Ace'a i byłego członka CunninLynguists, Mr. SOS-a. Słuchaczom chyba bardzo zależało na kontynuacji „Seasons” z „Southernunderground” – ciekawe, że Kno nie protestował, wszak wielokrotnie podkreślał swoją niechęć do tamtego numeru. Do najjaśniejszych punktów albumu należą też zdecydowanie „South California” z Tunjim i „Innerspace” z Tobym.  

Ostatnia płyta studyjna CunninLynguists, „Oneirology”, była jedną z najlepszych płyt, do których nie umiem wracać. Powód? Brzmienie. Okropna kompresja, brak dynamiki, strasznie kanciaste, płaskie werble, przypominające coś, co zwykło się nazywać „syndromem 9th Wondera”. Tylko u Kno zamiast uderzania w klapę od kubła, mieliśmy słyszany przez zamknięte drzwi odgłos odbijającego się o ścianę surowego mięsa. Co to ma wspólnego z trzecią częścią „Strange Journey”? Dalej mam wrażenie, że pod względem mixu i masteru „A Piece of Strange”, „Dirty Acres” i solówka Kno, „Death is Silent”, prezentowały się znacznie lepiej, dynamiczniej i czytelniej. I co z tego, że Natti pod względem flow dorównuje Tonedeffowi (!!!) w „Urutora Kajiu”, skoro wszystko zagłusza niesamowicie „ekspansywny” werbel z okropnym pogłosem. „Castles” tak słabo wybrzmiewa, że aż trudno uwierzyć w jakąkolwiek obróbkę w bicie – to jeden z tych numerów, które sporo tracą na słabym mixie i nie pomagają mu nawet świetne zwrotki Sadistika i Aesop Rocka (od kilku lat niezmiennie w wysokiej formie).

I to jest idealny moment, by poruszyć inny problem – goście zwykle są zdecydowanie bardziej wyraziści niż raperzy ze składu. Może z wyjątkiem sięgającego od czasu do czasu po mikrofon Kno, choć na jego korzyść przemawia nietypowa barwa głosu. Nie zrozumcie mnie źle – trudno im zarzucić jakiekolwiek braki, słucha się ich przyjemnie, szczególnie, że Natti wspina się tu na wyżyny umiejętności (przypominam o numerze z Tonedeffem). Poza tym, tekstowo CunninLynguists to zawsze wysoki poziom i wcale nie dziwi mnie stawianie ich jako czołowych przedstawicieli „conscious rapu”. Jednak „Strange Universe” należy w zupełności do Dela, „Drunk Dial” nie bawiłoby tak bardzo, gdyby nie Murs i Grieves, „The Morning” zaś to numer Psalm One i Blu. Może więc dlatego takim wytchnieniem jest należące wyłącznie do gospodarzy „Dying Breed”? 

Czy wobec tego warto sięgać po tę płytę? Jak najbardziej. To wciąż kawał dobrego, klimatycznego rapu, robionego prosto z serducha i pokazującego, że hip-hopowe południe to znacznie więcej niż cykacze oraz kolesie, padający od kodeiny. Poza tym, jest zrobiona dla słuchaczy dzięki słuchaczom. Solidna szkolna czwórka. 

Poniżej całość do odsłuchu

 

Może Cię zainteresować

Paluch robi koszulki z pomyłką językową Pei
Data publikacji 2023-06-21

Paluch robi koszulki z pomyłką językową Pei

Popkillery 2023 - retransmisja
Data publikacji 2023-06-27
Jim Jones vs. Pusha T - nowy beef na amerykańskiej scenie
Data publikacji 2023-06-28

Jim Jones vs. Pusha T - nowy beef na amerykańskiej scenie

Poszwixxx musi zapłacić karę za promowanie alkoholu i narkotyków
Data publikacji 2023-06-28

Poszwixxx musi zapłacić karę za promowanie alkoholu i narkotyków

Waldemar Kasta żegna się z hip-hopem
Data publikacji 2023-06-30

Waldemar Kasta żegna się z hip-hopem

Komentarze

Będziemy używać tego zamiast twojego imienia i nazwiska

Newsletter


Chcesz być na bieżąco? Nasz newsletter wyeliminuje wszystkie szumy i pozwoli skupić się na tym, co w muzyce naprawdę wartościowe. Zero spamu, same konkrety! I tylko wtedy, gdy faktycznie warto!