Lubelski AS Aptaunu podczas prac nad swoim najnowszym albumem najwyraźniej zmienił swój obiekt inspiracji, z jarającego się "College Dropout" ziomka z rodzinnych stron - Rasa, przerzucając się na... Kanye Westa. Niczego nie umniejszając połówce duetu Rasmentalism, który przecież nagrał jedną z lepszych płyt tego roku - tę zmianę przez pryzmat "HD2: Victoria i Pokój" widać jak na dłoni.
Bo teraz to od Diseta mogą się uczyć żóltodzioby pokroju choćby innego członka zaplecza Aptaun - Beeresa, jak się powinno w Polsce prawidłowo robić newschool. Pierwsze co się rzuca w uszy - produkcja. Zrobiona z rozmachem, bez kompleksów, mierząca naprawdę wysoko, acz całe szczęście nie przedobrzona w stylu "Teraz" Te-Trisa (obecnego zresztą na krążku) i Pogza. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że "Victoria i Pokój" jest krążkiem przełomowym przede wszystkim dla Nerwusa, który co prawda potencjał przejawiał już od długiego czasu, ale dopiero teraz udowodnił, że jest najprawdopodobniej najlepiej czytającym nowoczesne trendy producentem w kraju. Już na starcie "Profesjonalny Marzyciel" intryguje, poza śpiewaną introdukcją, ponad 7-minutową kompozycją, takie "Bill Hicks" i "Morfina 2" równie dobrze mogłyby się znaleźć na "Watch The Throne", zaś podczas słuchania "Więcej świateł" zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem w trzeciej zwrotce nie wyskoczy mi zaraz Lil Wayne (choć fakt faktem, do refrenu przydałby się ktoś taki jak Drake). Nie brak również lżejszych klimatów - "Dwa języki" to czysta, unosząca się w powietrzu zmysłowość. Co prawda pod koniec albumu Nerwus łapie lekką zadyszkę, ale na szczęście zamknięcie płyty następuje w perfekcyjnym stylu. Na plus trzeba odnotować jeszcze wkład Bejotki (?), Milion Marek oraz fajnie odnajdujących się w "nie swojej" stylistyce Voskovych, bezbarwnie pokazał się tym razem Młody G.R.O.
Jak już wspomniałem we wstępie Diset odnalazł pomysł na to, jak w ciekawy sposób pokazać się jako tekściarz, którym przecież był niezłym już na pierwszym "High Definition". Znacznie urozmaicił nawijkę, głos już nie smęci po dawnemu 'rasowemu', a uzyskał większą wyrazistość i melodyjność. Lirycznie również widać silny progres, czego "Szklane Niebo" z rewelacyjnym Zeusem chyba będzie najlepszym przykładem. Zdarza się mu jeszcze przynudzić, czasem odlecieć w banał jak w "Synergii", a nawet znacznie przegiąć z inspiracją Westem w autotune'owym "Interlude", widniejącym na trackliście chyba tylko jako swego rodzaju fanaberia. Niektóre refreny można było poprowadzić nieco ciekawiej, choć solidnie wsparli Diseta w tej kwestii Kinga Pędzińska i Fat Matthew. TaLLib owszem, robi wrażenie, ale na jakieś dwa odsłuchy, od kolejnych już odrzuca pretensjonalnością. Wspomniany Zeus dał zapewne coś, co nazwane będzie "featuringiem roku", a coś zupełnie przeciwnego dostaliśmy od Teta i Weny, którzy przemykają zupełnie niezauważeni.
Ambitny raper z Lublina postanowił z drugą częścią "High Definition" wyruszyć jeszcze przed zakończeniem bieżącego roku, najwyraźniej chcąc zaznaczyć się jak najmocniej w kontekście końcoworocznych podsumowań. Internetowa sprzedaż albumu przekroczyła ponoć oczekiwania artysty i wydawców. Nic dziwnego, bo "Victoria i Pokój" przyćmiewa tegoroczne dzieła sztandarowych artystów Aptaunu. Nieidealny, trochę nierówny, miejscami porywający, imponujący świeżością, przejawiający przede wszystkim dużą chęć zmiany gry album Diseta summa summarum zasługuje na czwórkę.
Komentarze