Lubię Bezczela. Tak jak często bywam sceptyczny wobec raperów kładących mocny, czasem nawet do przesady, nacisk na popisywanie się na bitach, tak białostoczanin jakoś zawsze wzbudzał moją sympatię. Powiem więcej – uważam, że myli się raper co do twierdzenia, jakoby Poszwixxx był najlepszy z Fabuły (że niby z całego Białegostoku?). Po pierwsze dlatego, że w żadnym wypadku nie należy lekceważyć Edka, a po drugie – jeśli już miałbym wskazać w tym zespole najlepszego, to byłby to raczej autor właśnie niedawno wydanej solówki. Solówki, która – po wspólnym albumie z Kobrą – była oczywistym krokiem w dalszym rozwoju artysty. Sam mówi, że jest tego materiału wyjątkowo pewny. Czy słusznie?
Zacznijmy może od tego, za co Michała można lubić. Ano na przykład za to, że jest dumnym posiadaczem jednego z najlepszych offbeat’ów w Polsce (nie zawsze tak było, pamiętam jak jeszcze na „Syntetycznej Mafii” Palucha wychodziło to tragicznie, ale miesiące treningów po prostu nie mogły pójść na marne). Wystarczy posłuchać także tych gęsto przeplatanych węzłów rymów, a jak się z nimi już raper rozpędzi, to niczym Fernando Alonso na prostym odcinku w rajdzie Formuły 1. Podwójny podwójnego pogania, wielokrotne sypią się jak z rękawa. Że popisówka? Pewnie, ale kto powiedział, że nie może sprawiać frajdy? Jeśli chodzi o teksty, wiadomo – prostota przekazu bliższa ulicy... ale czy tylko? Weźmy ostatnią płytę Fabuły, na której mamy rewelacyjną zwrotkę na patencie w „Hip-Hop for Life”, w „Nieodwracalne” obrazowy storytelling, który kradnie reszcie chłopaków cały numer, szczyptę subtelnej refleksji w „Porozmawiajmy”, a na sam koniec luźne, bekowe wrzuty na „Hau Hai”. I co, jest materiał na uszycie dobrego solo? Pewnie! A co robi Bezczel? Ano zwyczajnie idzie sobie na łatwiznę. Nie tyle, że zrobił jakiegoś bubla, co zwyczajnie poszedł po najprostsze wzory i z nich uszył coś, co już średnio znającemu rynek konsumentowi zda się być dziwne znajome.
Po nawet obiecującym intro pierwszy, tytułowy kawałek z płyty to typowy okołobraggowy open track, który na pewno pokazuje, jak perfekcyjnie raper potrafi przyspieszać i kontrolować tempo nawijki... i właściwie tyle z niego (no, może jeszcze refren) zapada w pamięć. Pierwszy singiel wzbudzał obawy o warstwę muzyczną całości, w kontekście której ostatecznie okazał się jednym z najmocniejszych jej punktów. „Proforma 2” to nic innego jak odgrzewany kotlet drugiej świeżości, tyle że przyprawiony paroma dobrymi gościnnymi zwrotkami (Ero, Pyskaty). Dość standardowo również jest w kolejnych odsłonach artystycznej duszy Bezczela, nie odsłaniających na dobrą sprawę zbyt wiele nowego: to, że raper umie napisać nawet dobry shocker-storytelling, wiemy; że politycy kradną, to też wiemy (a numer byłby dużo lepszy, gdyby tylko było ciut więcej konkretów, a mniej ogólnikowych sloganów), i o tym, że raper musi mieć twardy kręgosłup moralny również. Bekowe linijki z „Epizodu” pasowałyby bardziej na mixtape’ową formułę, ale ważne, że wprowadzają małe ożywienie. Potencjał na dobry numer w „Aniołach i Demonach” (świetni Słoń i Sheller) spartaczył podkład – konia z rzędem temu, co by wytłumaczył mi, jak niby ten jednostajny bit ze zwrotek ma się do fantastycznego sampla w przejściu. Gdzie tu jakiś punkt wspólny? „Wszystko czego potrzebuję” od biedy może pobujać, „Doprawdy?”, czyli jeden z niewielu numerów na patencie, zjada ze smakiem Cirson, nie zostawiając kolegom ani okruchów, zaś południowy... niech będzie, że "banger" z PTP, zamiast „Rzeźnia” spokojnie mógłby się nazywać: „Masakra”. Ostatni numer – love song z Kroolikiem, niebezpiecznie pachnie grafomanią... no i nie wierzę, po prostu nie wierzę w ten okropnie fałszujący podkład. Czemu miała służyć ta wyliczanka? Temu, że Bezczel oparł tworzenie solówki na prostym schemacie. "Napiszę trochę o tym, trochę o tamtym, tu dam trochę bragga, coś na imprezę, tu coś do przekminienia" itp, itd. Nie, że jest AŻ TAK źle, co po prostu nie usłyszymy tu niczego, czego byśmy już gdzieś wcześniej nie słyszeli.
Tak jak w pierwszym akapicie mogłem niechcący odrobinę skrzywdzić Poszwixxxa, negując jego rzekome panowanie wśród białostockich rymoskładaczy (ale co wtedy mieliby powiedzieć Cira, Hukos, Pih, Jopel, Kisiel?), tak bez wątpienia trzeba mu oddać, że dobrym producentem jest. I zachodzę w głowę, co się takiego stało tym razem. Brak pomysłów? Wyczerpany zasób inspiracji? Czy to wina selekcji Bezczela, który wolał postawić na sprawdzone już patenty? Ot, proste plumkające pianinko, skrzypce, do tego namiastka plastikowej, czerstwej elektroniki, wszystko to zagrane na jakąś prostą, gdzieś już zasłyszaną melodię i masz, rapowa płyta gotowa. Może i poprzednie rzeczy spod ręki białostockiego producenta nie były wcale dalekie od takiego schematu, niemniej w porównaniu do dobrze wyprodukowanej „Made In 2” warstwa muzyczna „A.D.H.D.” w sporej części brzmi jak masa odrzutów z tejże płyty właśnie. I za bardzo nie zmienia tego stanu rzeczy fakt, że bitmejkerów na płycie jest jeszcze kilku. Nie chcę ferować wyroków, czy wśród słuchaczy album przyjął się, czy nie – jeśli tak, to nie będę płakał. Niemniej bitów w takim stylu powstawały setki już ładnych parę lat temu i ja się już nasłuchałem wystarczająco.
Wypadałoby jeszcze wspomnieć słówko o mixtape’ie dołączanym do preorderów albumu. No tak, wypadałoby, gdyby było o czym – ja na przykład, słuchając go, wynudziłem się niesamowicie. Bezczel nie jest złym raperem, pod względem flow i techniki nadal pozostaje jednym z barwniejszych graczy na scenie, ale ciężaru solówki po prostu nie udźwignął. Jeśli będę miał ochotę posłuchać jego zwrotek, to będą to raczej te z „Made In 2”, aniżeli „A.D.H.D.” i „W Krzywym Zwierciadle: Rock’N’RollA Mixtape”. Trzy.
Komentarze