Przyznam, że o ile ksywka Kid Ink obijała mi się o oczy wcześniej to sprawdziłem, co się pod nią kryje dopiero, gdy reprezentant Los Angeles został wybrany tegorocznym Freshmanem XXL'a. I co się okazało? Że taki "Daydreamer" to świetny mixtape, który mocno namieszał na mojej playliście a sam Kid Ink choć z grona "nowej fali mainstreamowo-chilloutowych raperów" nie wyróżnia się jakoś mocno stylem nawijki to nadrabia to innymi rzeczami. Takimi jak świetne ucho do bitów, wyczucie jak się po nich poruszać i umiejętność wytworzenia odpowiedniego klimatu.
Singlowe "Time Of Your Life" namieszało już mocno, będąc jak dla mnie jednym z czołowych singli tego roku (nie mówiąc już o klipie, który... no po prostu trzeba go obejrzeć). Jak wypada cały album, który wczoraj trafił do sklepów?
Jest naprawdę przyjemnie. Jeżeli nie siedziały wam single lub dotychczasowe dokonania tego typa, to nie macie co sprawdzać, bo Ameryki tu nie odkrywa i to po prostu stylowo i świeżo wyprodukowany i odpowiednio nawinięty klimatyczny mainstream, nie stawiający sobie za zadanie zbawiania świata. Jeśli natomiast zapętlaliście na rotacji "Keep It Rollin", "I Just Want It All" czy "Time Of Your Life" to i oficjalny debiut Inka powinien tam zagościć.
Treściowo otrzymujemy typowy mainstreamowy pakiet "hajlajfowo-flirciarski", podkręcony radością z osiągniętego sukcesu i refleksjami z perspektywy "szczytu". Największym atutem Inka jest wyczucie bitów i umiejętność ugryzienia ich tak, by nie zanudzić a raczej zbudować odpowiedni klimat. Zgrabnie porusza się między bębnami unikając sztywnego nawijania od stopy do werbla i sprawnie przeplata podśpiewywanie z rapowaniem, tak że ciężko rozdzielić to na dwie części. Emanuje pozytywnym podejściem i wiarą w sukces a zarazem potrafi zaskoczyć celną i zostającą w głowie linijką ("Some say two heads are better than one. Sounds good to me - would you agree?" - w numerze o... miłosnym trójkącie).
Idealnie jednak nie jest - gdyby całość okroić do 7-8 numerów to mielibyśmy mega równe EP, świetnie pasujące na lato. Jednak tracków jest 12 i Ink nie ustrzegł się wśród nich słabszych momentów. Mowa głównie o średnio udanych minimalistycznych bangerach, w których na pierwszy plan wysuwa się słabiutkie "Drippin", hamujące tempo nabrane przez pięć pierwszych numerów. Kawałki w dużej mierze brzmią też dość podobnie do siebie i brak takiego zróżnicowania klimatu, jakie mieliśmy choćby na świetnym "Daydreamerze". Porównania z najlepszym mixtape'em Freshmana z Kalifornii "Up & Away" więc nie wytrzymuje.
Jednak to i tak porcja świeżej, dobrze wyprodukowanej i idealnie pasującej na nadchodzące miesiące mainstreamowej muzy. Jeżeli na waszej playliście często przewijają się takie ksywki jak Wiz Khalifa, Drake, Lil Wayne, Tyga czy Mac Miller to i debiut Kid Inka powinien wam elegancko siąść, bo choć przełomu tu nie ma to "replay-value" jest jak najbardziej. Czwóreczka z małym plusem.
Newsletter
Chcesz być na bieżąco? Nasz newsletter wyeliminuje wszystkie szumy i pozwoli skupić się na tym, co w muzyce naprawdę wartościowe. Zero spamu, same konkrety! I tylko wtedy, gdy faktycznie warto!
Komentarze