Całe rzesze naszych czytelników dopominają się recenzji "Hotelu
Trzygwiazdkowego"... Spokojnie, niedługo przeczytacie też kilkaset redakcyjnych słów o nowym materiale chłopaków z Rasmentalismu.
Wcześniej jednak z
premier z mojego rodzinnego miasta chcę polecić inną, o wiele mniej rozhajpowaną - pierwszy album
Inflacji.
Inflacji, czyli składu złożonego z dwóch raperów i producenta. O ile obaj nawijacze, czyli Robak i Szewc mogą nie być dobrze znani gdziekolwiek poza Ślizgiem (tylko tam znają nawet trzecioligowców z poszczególnych miast, osad i wsi), o tyle osoba Brusa nie powinna spowodować, by ktokolwiek śledzący podziemną scenę zadał pytanie takie, jak niegdyś Patryk Małecki Maciejowi Sadlokowi ("kim ty k*** jesteś, pedale?"). Co jak co, ale w obecnych czasach mieć w CV wyprodukowanie EPki z Bonsonem to nie w kij dmuchał. Nawet jeśli wielu ksywka producenta umknie gdzieś między wersami.
Z tym krążkiem pod względem samego rapowania może być niemały problem. Nie ma co się oszukiwać - fanatycy kombinowania przy flow i ekwilibrystyki na majku zawiodą się pewnie po dwóch, góra trzech utworach i rzucą materiał tria w kąt. Za to ci, którym wystarcza solidny, dobry rapping bez fajerwerków (Robak leci nieco lepiej), ale także niespodziewanych wpadek pójdą dalej i będą mile zaskoczeni warstwą tekstową. Ok, tu też nie jest zbyt bardzo oryginalnie, ale teksty przykuwają uwagę i stanowią tę lepszą część, jaką dają nam obaj raperzy. Jest różnorodnie - mamy m.in. trochę o otaczającym świecie ("Mijam Twarze"), ambicjach ("Stać Nas" - to ten kawałek, o którym część mówiła, że leci w nim kilku Rasów naraz), dostajemy sprawny storytelling ("Fleszy Blask"), no i rzecz jasna mamy też... bardzo dobre featy. Ras leci na trochę więcej niż trzy gwiazdki i lepiej niż na pół gwizdka, W.E.N.A. urzeka szczerością i autentycznością pomimo tego, że obecne czasy są dla niego na pewno niezgorsze, Bonson wyrabia normę jako naczelny gość każdego ważniejszego wydawnictwa z podziemia i prezentuje się przy tym, jak należy, Martita dodaje subtelności, a Diset - paradoksalnie - denerwuje. Bo nie rzucił żadnej zwrotki, tylko ograniczył się do refrenu - a mógł "ukraść" album.
Moda na Kanye dotarła do naszego kraju już dawno temu, musiała więc w swoich założeniach, wraz z upływem czasu, nieco ewoluować. Doszło do tego, że Ment (nasz West z Eastu) stał się ostatnio bardziej barokowy niż sam Ye, tyle że w jego szaleństwie niestety tym razem nie udało mi się odnaleźć metody, w odróżnieniu od poprzednich wydawnictw. Z tego powodu sugeruję, by w tym sezonie postawić na sprawdzonego w bojach Brusa, którego talent produkcyjny objawia się na Inflacji jak nigdzie indziej do tej pory. Pociągnął w dobrym stylu cały album, nie zostawiając złego wrażenia nawet przez moment. Co ważne - robi wiele, by słuchacz nie uznał po końcowym tracku, że zmarnował kilkadziesiąt minut swojego życia na słuchanie kompozycji bez polotu, opartych na jednej pętli. W jego produkcjach widać, że się stara, zawsze dając coś ekstra od siebie - czy to w postaci dobrego zamysłu kompozycyjnego, czy też bardziej rozbudowanej struktury utworu. A klimaty poszczególnych kawałków? Proszę bardzo, raz jest mocniej, raz bardziej chillująco, ale nigdy monotonnie.
Zanim przeczytacie na naszych łamach recenzję "Hotelu ***" - który swoją drogą pewnie dobrze już znacie - sprawdźcie Inflację i sami pomyślcie nad jednym zagadnieniem: czy taka płyta zasługuje wyłącznie na kilka stron pochwał na najbardziej opiniotwórczym forum o polskim rapie w sieci? Ode mnie materiał dostaje czwórkę. Przyłączam się do gęstych propsów.
Newsletter
Chcesz być na bieżąco? Nasz newsletter wyeliminuje wszystkie szumy i pozwoli skupić się na tym, co w muzyce naprawdę wartościowe. Zero spamu, same konkrety! I tylko wtedy, gdy faktycznie warto!
Komentarze