Ten rok zapowiada się dla kalifornijskiego rapu tak dobrze jak żaden od dawna. Powroty, zapowiedzi, publikacje niewydanych albumów sprzed lat, odkurzanie najmocniejszych atutów klasycznego westcoastowego stylu, zdominowanego w ostatnim czasie przez minimalizm i wpływy południa.
Na dobry początek otrzymujemy nowy materiał od typa, który już ksywką od dawna dobitnie pokazuje, skąd jest i czego spodziewać się po jego rapie. Materiał, którego przegapić po prostu nie można.
"Revenge Of The Barracuda" to ściśnięte w pigułce wszystko, co najlepsze w mainstreamowym kalifornijskim gangsta-rapie. Bity, które od pierwszych taktów rozkładają na łopatki mocą, przepychem i potężnym brzmieniem. Vibe, który sprawia, że kark buja się sam a umiejętności crip-walka nagle wydobywają się z podświadomości. Rap przesycony cadillacami, kobietami, khaki i kontrastem między czerwono-niebieskimi barwami. Rap pełen jaj, charyzmy, zamykający japy mikrofonowym popierdółkom, dukającym pod nosem i nie wierzącym we własne słowa.
WC wjeżdża z buta, jakby postanowił, że weźmie od Cube'a hasło "I Am The West", ale nie użyje go jako tytułu a przełoży na muzykę. W efekcie na 12 numerów ponad połowa to potężne karkołamacze, którym nie brak absolutnie nic i które przywracają wiarę w moc dzisiejszego Cali. "That's What I'm Talking Bout" to właśnie to, o czym mówię, podając termin westcoastowy banger. "Reality Show" buja łbem, zarazem każąc przytakiwać celnym linijkom. "You Know Me" z Cubem to idealny numer na lato do fury, a refren pokazuje, że autotune naprawdę nie jest jedynym wyjściem. "Hustla" to złoty środek między klasyczną ostrą Kalifornią a mainstreamowym słodziakiem. Nie znajdziemy tu przełomów, nowych trendów, filozoficznych przesłań, odkrywania Ameryki w brzmieniu czy treści. Znajdziemy za to numery, które wygłodniali fani soczystego westcoastu przyjmą z otwartymi ramionami.
"Revenge Of The Barracuda" to nie najlepsza płyta jaką nagrał WC, ale powrót w wielkim stylu i produkcja, której w czołówce podsumowań 2011 nie powinno zabraknąć. Czysta Kalifornia, pozbawiona dziwnych naleciałości, eksperymentów i niepasujących gości. Płyta, która w lecie powinna zyskać naprawdę masę odsłuchań - jednak koniecznie na rozkręconych głośnikach. That's what I'm talking bout. Słuchanie jej po cichu to jak oglądanie "Avatara" na komórce. Piątka z małym minusem.
Newsletter
Chcesz być na bieżąco? Nasz newsletter wyeliminuje wszystkie szumy i pozwoli skupić się na tym, co w muzyce naprawdę wartościowe. Zero spamu, same konkrety! I tylko wtedy, gdy faktycznie warto!
Komentarze