Oglądając wywiady z nimi, słuchając tego co mówią w tekstach, czasami ma się wrażenie, że to przykład olbrzymiego muzycznego geniuszu, który zesłano w ciała nastukanych imprezowiczów, którzy przez większość czasu rozmawiają o dupach. The Beatnuts to zespół w swojej karierze łączący rzeczy pozornie niemożliwe do połączenia i być może dlatego tak wyjątkowy.
Are You Ready?
A ich pierwsze wejście na muzyczne "salony" było tak wzorcowe z punktu widzenia hip-hopowej kultury, że nawet najbardziej trueschoolowy słuchacz marudzący na ich hedonistyczne teksty, za przeproszeniem, powinien zamknąć pysk. JuJu i Psycho Les poznali się w jednym z liceów w nowojorskim Queens, znaleźli wspólne pasje... Najlepiej ujął to chyba sam Les "My friend DJ Loco Moe knew Juju so he introduced us and we started hanging out on the streets getting fucked up and drunk. Going to parties together, making beats and just whatever". Małolaty zajarane były jednak nie tylko odkrywaniem działania używek, ale też hip-hop kulturą i wszystkim co z nią związane. W trakcie przekopywania stert winylowych płyt mieli zaszczyt natknąć się na... Afrikę Bambaatę, jednego z hip-hopowych pionierów, wynalazcę break-beatu, legendę Universal Zulu Nation itd. itp... Bam, który najwidoczniej wyczuł wielki talent, a przynajmniej zajawkę, jeszcze tego samego dnia zapoznał ich z legendarnym Native Tongue Posse, którego częścią mieli się wkrótce stać. Mike Gee z Jungle Brothers opowiadał kiedyś jak powstała (właśnie wtedy!) nazwa zespołu JuJu i Lesa. Obydwaj w swoim liceum nie mieli sobie równych jako DJ'e i producenci, więc nazywano ich The BeatKings, a sympatię zyskali swoim nietypowym poczuciem humoru. "They were not a kings... They were funny-ass nuts". Tak z BeatKings, powstało Beatnuts. Mniej więcej w tym czasie duet poznał trzeciego członka zespołu - Kool Fashiona.
Pierwsze oficjalne nagranie, The Beatnuts wyprodukowali wraz z Afrika Baby Bamem z Jungle Brothers na płytę Stereo MC's - brytyjskiej grupy tworzącej elektronikę i dance... Brzmi dziwnie? Sprawdźcie ten numer pod spodem, a zobaczycie ile esencji nowojorskiej produkcji udało się chłopaczkom wycisnąć w roku 1990.
That was our way to get into the game. After we finished that album, the label was like <<Beatnuts produced and wrote this shit. Who are these motherfuckers? Let's give them a deal?".przypomnijmy, że w tamtym okresie w producenckim kolektywie oprócz całej trójki znajdował się The Mighty V.I.C., który później w nowojorskim podziemiu funkcjonował pod ksywą Ghetto Pros.
Paradoksalnie połowa lat 90. dla zespołu przyniosła przede wszystkim zawężenie składu - Kool Fashion zmienił ksywę, wyznanie i odszedł z zespołu rozpoczynając solową karierę jako Al'Tariq. Nie znaczy to, że więzi między ziomami się zerwały, bo na "God Connections" The Beatnuts wyprodukowali aż siedem podkładów. Z drugiej strony w jednym z wywiadów Les wspominał, że odejście Fashiona wynikało po części z różnicy charakterów między nim, a JuJu. Aż do premiery "Stone Crazy" panowie nie mieli wiele roboty - jeden remix dla PMD, bit dla Screwballa, praca z Al'Tariq'iem (pod spodem przemistrzowski singiel "Do Yo' Thang") i właściwie niewiele ponad to. V.I.C. również przestał się pojawiać na albumach kolegów, a ostatnim jego tropem jaki udało mi się znaleźć jest winylowe ciasteczko w Hydra Entertainment. Kto spodziewałby się, że 1997 rok przyniesie klasyk?
"Stone Crazy" to moim zdaniem najlepszy album Beatnuts w ich długiej karierze. Oprócz fantastycznego singla z Big Punem ("Off The Books", które znają chyba wszyscy) przyniósł prawie 50 minut muzyki, od której ciężko się oderwać. Od kozackiego street-singla "Do You Believe", przez maksymalnie przejarany kawałek tytułowy, aż po imprezowego wymiatacza jakim bez wątpienia jest "Here's A Drink". Melanżowy, lekko podjeżdżający psychodelą styl, który przez wiele lat był charakterystyczny dla zespołu, na tym albumie jest najbardziej efektowny, najbardziej przyjemny dla ucha, a zarazem zgodny z wszelkimi prawidłami nowojorskiego rapu i estetyki przeciętnego odbiorcy, choć nie brakuje tu bardzo ostrych słów i perwersyjnych historii (nie zawsze z najwyższej półki zresztą). Dowodem wzorcowego "street-creditu" zespołu jest współpraca ze Screwballem, zespołem, który raczej nie dobiera współpracowników według ich marketingowego potencjału. Blaq Poet, który cisnął praktycznie wszystkim od Jaya-Z i Nasa, po Eminema (proste, że za "komercyjność"), a żeby podpaść mu potrzeba naprawdę niewiele, z JuJu i Psycho Lesem zawsze trzymał sztamę. Co ciekawe album nie był najlepiej sprzedającą się pozycją w dorobku zespołu... Okazało się nim "A Musical Massacre" z 1999 roku.
Jedną z głównych przyczyn stało się oczywiście wypromowanie najważniejszego singla zespołu - "Watch Out Now", które potem przywłaszczyła sobie Jennifer Lopez, a dokładniej Trackmasters. Co ciekawe, szczególnie czuły na tym punkcie jest Psycho Les, który zawsze mówił, że uważa za niemożliwe odnalezienie tego sampla przez duet producencki znany ze współpracy z Nasem. Wracając do rzeczy - do dziś nie jestem w stanie zrozumieć jak ten album mógł zebrać zdecydowanie lepsze recenzje niż poprzedni. Owszem, to bardzo fajna kontynuacja dzieła rozpoczętego na "Stone Crazy", ale dość wyraźnie ustępująca mu poziomem. "Beatnuts 4 Ever" to oczywiście rzecz klasyczna, "Look Around" znakomicie ukłoniło się ulicznym fanatykom, a "Puffin On A Cloud" nieraz towarzyszyło wielkim nastukom na całym Świecie, ale to już trochę inna klasa muzyki, bez tłustego, korzennego brzmienia i z gorszą formą raperską. Warto jednak zwrócić uwagę jak wielu zacnych gości znalazło się na płycie - od Commona (stary znajomy), przez dead prez, aż po Biz Markiego.
Ostatnim mainstreamowym albumem zespołu było "Take It Or Squeeze It". Prawdopodobnie najsłabszy album w dyskografii, który z dzisiejszej perspektywy ratować może tylko jeden z najlepszych singli zespołu - przekozackie, przesiąknięte latynoskim diggin'em "No Escapin' This". Pozostałe bity na albumie brzmiały tak, jakby ich autorzy oczekiwali od słuchaczy dawek używek, które zamordowałyby nawet potężnych byków z trudnych środowisk. Za każdym razem, kiedy włączam ten album z jednej strony ubolewam, bo rapersko wszystko jest na miejscu, ale z drugiej nie dziwię się, że wydawcy w końcu uderzyli pięścią w stół. Nie pomógł featuring Method Mana w kozackim remixie "Se Acaba", ani kilka mistrzowskich hooków rzuconych na produkcje, które brzmiały trochę jak niedopracowane wersje beta. Coś musiało się skończyć.
Comeback
Być może ten upadek, za który dostało im się po dupach od krytyków (ta... jakby to ich kiedyś obchodziło) sprawił, że pierwszy album wydany po powrocie do undergroundu brzmi tak dobrze. "The Originators" nie tylko stylistyką okładki nawiązywał do starych nagrań. Muzyka uległa oczywiście pewnym przemianom, kto wie jednak czy w pewnych aspektach nie na lepsze. Jestem pewien, że gdyby w 2002 roku ktoś podsunął np. bit do "Yae Yo" któremuś z pierwszoligowych artystów z wysoką rotacją na MTV, dziś Juju i Psycho Les byliby parę baniek do przodu. Niesamowicie bujające, efektowne, hitowe produkcje, które są w stanie rozbujać nawet najbardziej skostniałe biby. Dla ulic panowie zaserwowali niezwykle kozacki numer z Large Professorem, a "My Music" brzmi jakby na koncercie gwarantowała należyty odbiór u publiki. Fakt, że "Originators" często jest pomijane z pewnością nie wynika z poziomu muzyki na nim zawartej.
Warto wspomnieć, że w międzyczasie Nuts stali się swego rodzaju ikonami dla wszystkich kochających hip-hop imprezowiczów na całym Świecie. Bez trudu znajdziecie wywiady w których częściej niż pytanie o początki, featuringi czy produkcje dla legend trafiają się pytania o najbardziej pojebane akcje z laskami czy problemy z chorobami wenerycznymi. Co ciekawe nigdy nie stało to w jakimkolwiek konflikcie dla pełnego zaangażowania w kulturę, ciągle wysyłanych i zbieranych propsów. O takich postaciach jak Mr. Magic czy DJ Red Alert od duetu nie dało się usłyszeć nic oprócz peanów pochwalnych. Wielokrotnie zwracali uwagę młodszym kolegom na potrzebę szacunku dla kultury, diggingu czy czterech elementów. Z drugiej strony featuringi na ich albumów nie ograniczają się do legend starej szkoły, ale również do wygrzebywania talentów, które... zostają gwiazdami. Jeśli ktoś mówi, że Big Pun to geniusz, który wypłynąłby i bez swoich starszych kolegów, ciekawe jak zareaguje na to, że to właśnie u nich na szersze wody wypływali Carl Thomas czy... Akon. Obserwacja featuringów na albumach tych wariatów może być nie tylko ciekawym studium historii gatunku, ale również kopalnią wielkich talentów, które czasami zachodziły na sam szczyt, a czasami przepadali w otchłaniach podziemia zostawiając po sobie tylko kozackie zwrotki na albumach reprezentantów Corona.
Ostatnim jak dotąd, pełnym albumem zespołu jest "Milk Me" z 2004 roku. Słaby album, mający jednak swój moment. Jeśli istnieje na tym Świecie raper, który nie ślini się na myśl o bicie do "Hot", to coś z nim jest chyba nie tak. Płytę na półce postawiłbym obok "Take It Or Squeeze It", chociaż tutaj zamiast przesadnej oszczędności i niedopracowania mamy raczej do czynienia z przekombinowaniem i niepotrzebnymi eksperymentami. Niewiele zmieniło się jednak w mentalności autorów. JuJu zapytany o to skąd wziął się tytuł albumu odpowiedział: "We was in Europe one time and was all watching some porno's and the nigga [in the video] was like 'milk me' and we thought the shit was mad funny, and it just stuck".
Co dalej?
Psycho Les już w wywiadach po "The Originators" wspominał o tym, że pracuje nad solowym albumem, nie ukrywając zresztą swojej ekscytacji tym faktem. W kilku źródłach można też znaleźć informacje o powstającej wówczas solówce JuJu, która nie ujrzała jednak światła dziennego. W 2004 roku w wywiadzie z AllHipHop.com Da Junkyard bliższy był opcji zakończenia kariery: "It's just fucked up right now. I don't even know how long I'm gonna be around". Niestety ta smutna teoria jak narazie się sprawdza. Oprócz kilku featuringów, które robią apetyt na więcej (rewelacyjne "Rollin'" z producenckiego albumu Marco Polo) JuJu nie dostarczył nam większej porcji muzyki. Psycho Les dotrzymał obietnicy i w 2007 roku wypuścił swoją pierwszą solówkę "Psycho Therapy", a kilka miesięcy później wraz z Al'Tariq'iem i Problemzem album nowej grupy nazwanej Big City - "City Never Sleeps". Oba niestety na poziomie dużo niższym od oczekiwanego od tej klasy legendy.
Rok 2009 narobił nam nadziei, kiedy zaczęły krążyć pogłoski o zbliżającej się premierze nowego albumu zatytułowanego "Planet Of The Crates". W wywiadzie, który możecie obejrzeć powyżej, wspomina o nim JuJu, który nie przestał grać koncertów i jak zapewnia, wciąż kocha to co robi. Gorszą wiadomością jest to, że album miał ukazać się jeszcze w 2009 roku. Jest końcówka 2010, a jego wciąż nie ma. Co gorsza, nawet nie słyszymy zapowiedzi, ani obietnic. Dla starych fanów z pewnością zaskoczeniem będzie pierwsze pytanie, kiedy definiuje on "sukces". Częściej niż "respect", "money" i "bitches", które zapewne usłyszelibyśmy jeszcze kilka lat wcześniej, pojawia się tu "family". Miejmy nadzieję, że co się odwlecze, to nie uciecze, a płyta w końcu ujrzy światło dzienne. To zbyt piękny rozdział w historii hip-hopu, żeby kończyć go takim albumem jak "Milk Me". Dla wszystkich wyczekujących dobra wieść - DJ Premier niedawno ujawnił obsadę kolejnego kawałka na jego części "pojedynkowego" albumu z Pete Rockiem. Jak myślicie, jaki zespół jest kolejnym po GZA featuringiem na tym, już teraz historycznym albumie?
Teledyski The Beatnuts:
Komentarze