Przyznam szczerze - pierwsze "King's Disease" mnie wynudziło, a nagroda Grammy za album była według mnie nagrodą za całokształt twórczości. Dlatego też do drugiej części podchodziłem bez oczekiwań, a jedyną ciekawość budziły we mnie gościnki Ms. Lauryn Hill i Eminema. Nawet nie wiecie jak bardzo się zaskoczyłem poziomem tego albumu, który moim zdaniem jest drugim najlepszym krążkiem w dyskografii Nasa. Poniżej wypisałem 5 czynników, które sprawiają, że mamy do czynienia ze świetnym wydawnictwem.
Don Toliver i Lil Baby na background wokalach
Gdy w otwierającym "Pressure" usłyszałem Don Tolivera, a w "40 Side" Lil Baby'ego od razu przypomniało mi się "Astroworld" Travisa. Ogromną siłą tego albumu była ilość różnych artystów przewijających się przez projekt w ten sam sposób co wspomniani raperzy na "King's Disease II", którzy nawet nie są wpisani tracklistę. Taki zabieg to zawsze smaczek dla bardziej uważnego ucha oraz dobry sposób na urozmaicenie krążka.
Niespięty Eminem
Bałem się tej gościnki. Eminem od paru lat ma spore skłonności do boomerstwa, a na ostatnich projektach najbardziej skupiał się na wypluwaniu jak największej ilości słów w jak najkrótszym czasie, co w 2021 roku nie robi już na nikim wrażenia. Na szczęście na "EPMD 2" Slim Shady nie przybiera pozy wiecznie napiętego typa, a zamiast tego serwuje świetną zwrotkę z idealnymi zmianami flow (ten wjazd przy beat switchu!) i hołdem dla złotej ery lat 90 oraz dla MF Dooma, Nipseya czy DMX-a, którzy odeszli z tego świata na przestrzeni ostatnich lat.
Ms. Lauryn Hil rapująca jak w 1998
Widząc Lauryn Hill na trackliście nie spodziewałem się pełnej szesnastki od artystki, raczej śpiewanego refrenu albo bridge'u. Tymczasem Lauryn stanęła za mikrofonem jak prawdziwa królowa, rapując sprawnie i rzeczowo - o rozliczeniu z przeszłością, walce o artystyczną wolność, o braku prywatności i ciągłej obserwacji otoczenia. Jeśli z taką formą artystce w końcu udałoby się wypuścić drugi solowy krążek, mielibyśmy do czynienia z jednym z lepszych powrotów ostatnich lat.
Hit-Boy, który doskonale godzi gust Nasa ze swoim kunsztem
Produkcje na "jedynce" momentami były wręcz słabe - w nieudolny sposób łączyły stare patenty z nowymi, czasami były płaskie i nieangażujace. Przy drugiej części Hit-Boy i Nas o wiele lepiej dobrali podkłady, więcej się w nich dzieje, a przy paru numerach mamy do czynienia z bardzo dobrymi beat switchami. Producent potrafi zaserwować zarówno trapowy banger ("YKTV"), jak i typowy boom-bap z winylowym szumem w tle ("Nobody"). Sprawnie łączy też sampling z granymi partiami, jak w kawałku "Rare", gdzie korzysta z tego samego sampla z Beastie Boysów, co w "Carousel" Travisa Scotta.
Nas w królewskiej formie
Czy król faktycznie jest chory? Patrząc na liryczną formę - raczej nie. W końcu Nas na krążku trzyma się z dala od patosu czy dziwnych teorii spiskowych, a skupia na emocjach bliskich sobie, które każdy słuchacz może poczuć. W kawałku "Moments" autor "Illmatica" patrzy w przeszłość, zastanawiając się jakie momenty uczyniły go mężczyzną jakim jest dzisiaj. W otwierającym płytę "Pressure" opowiada o presji jaka ciązy na legendzie hip-hopu. W "Death Row East" wraca do swojej relacji z 2Paciem, nawiązując też do dissu na ikonę West Coastu, który pojawił się w sieci w czerwcu tego roku. Świetny dobór tematów sprawia, że Nasa słucha się z przyjemnością. Raper nie wykazuje objawów boomerstwa, a zamiast tego sprawnie patrzy z dystansu na siebie i otaczający go świat z perspektywy prawie 50-letniego faceta.
Komentarze