Pięć lat czekałem na następcę "Drugiego Obiegu", z którego kawałki, takie jak "Nie potrzebuję", czy "Życie pisze scenariusze" charakteryzowały styl EMASa, jaki można było ułyszeć na dogranych jego gościnnych zwrotkach na kilku projektach na przestrzeni ostatnich lat. Uściślając, osiedlowy styl, podlany solidną dawką emocji i autentycznych wersów bez populizmów - myślę, że bez cienia wątpliwości właśnie tymi określeniami można śmiało opisać wersy, jakie wyrzuca gospodarz na mikrofonie. Jak to wygląda w przypadku "Pięciu minut sławy"? Przede wszystkim historii jest więcej, gdzie poziom utożsamienia się z ich treścią jest jeszcze wyższy. Nie są to wesołkowate, melanżowe opowieści. W zamian otrzymujemy dojrzałe przemyślenia typa, który nie jedno widział i nie jedno przeżył i chce się z obrazami przeszłości rozliczyć na bicie. I ja to kupuję, od pierwszego dźwięku "Sinusoidy", do ostatniego "Daleko od domu".
Kiedy rozmawiałem z EMASem jakiś czas temu, o czym będzie ta płyta, ten odpowiedział mi, że przesiąknięta będzie storytellingami. I tak po prawdzie jest, bowiem w niemalże każdym numerze przeplatają się historie nawinięte z jego perspektywy o kims, bądź o nim samym. "Ronald Dunham" chociażby jest przykładem chwytającej za serce (nie boję się użyć tego określenia, gdy ciary na plecach są przez 4 minuty i 8 sekund nieprzerwanie) historii pełnej upadków, ale i wzlotów, zakończonej zawołaniem o niewątpliwym zwycięstwie. Niejako w opozycji do tego kawałka stoi występujący po nim "Nigdy więcej łez" z gorzkimi, często melancholijnymi linijkami gospodarza, doprawionymi świetną zwrotką W.E.N.Y. i pięknie zaśpiewanym refrenem wykonanym przez finalistę IV edycji X-Factora Jakuba Jonkisza. "Ostatni dzwonek" z oszczędnym w brzmieniu bicie autorstwa Wira przyprawia o jeszcze większą dawkę ciarek na plecach, a po rozpoczynających numer wersach "Mieliśmy takie same plany, gdy wyszliśmy z budy. Już nie palę trawy, kumpel z ławy spłaca długi. Siedzę w pożyczonej furze, mewa na pół tapicerki. Na zaparowanej szybie widzę swoje wersy (...)." nie sposób jest w moment myślami nie wrócić do czasów kumpli z ławki szkolnej i całej masy retrospekcji z tym związanych. EMAS mimo, że już nie przebywa na osiedlu dnie i noce, doskonale wie, jakie niezmienne prawa tam obowiązują, co zresztą nawija w tytułowym numerze. Jeden numer wyłamuje się nieco z konwencji spokojnej w głosie melorecytacji EMASa, jest nim "Into The Wild", gdzie na energicznym bicie Fleczera gospodarz nieco przyśpiesza z nawijką, nie zatracając przy tym swojego stylu, do którego zdążył przyzwyczaić. Najdłużej przekonywałem się do tego tracku i wydaje mi się, że na kolejnym projekcie będzie nam dane słyszeć nieco więcej właśnie takiego brzmienia.
O dwóch gościach na płycie zdążyłem napomknąć wcześniej, pozostało jeszcze kilku. Zacznę od kobiecego śpiewu Emilii w "Jusqu'ici tout va bien", będącego miodem dla moich uszu. Niech jej udział posłuży za przykład bardzo dobrze zaśpiewanego refrenu, pełnego emocji i pasji, dopełniającego kolejną dawkę trafiających w samo sedno linijek EMASa. I ostatni gość, a właściwie mógłby być pierwszym - Zkibwoy. "Zero presji" i tematyka tego kawałka skrojona jest na miarę reprezentantowi legendarnych Brudnych Serc, a przykładowe wersy "Rasta czterdzieści lat? No kurwa żeś ocipiał, skurwysynu man up. Miłości nie ma w rynsztokach, jest tylko brudny hajs (...)." nie pozostawia żadnych złudzeń, co do lirycznej siły Jobixa. Pod kątem produkcyjnym postawił gospodarz na sprawdzonych producentów, choć Ybeat'a i Babka niezbyt kojarzyłem, a mimo to pozostawili bardzo dobre wrażenie. Obok nich mamy Stonę, wymienionych gdzieś wyżej Wira i Fleczera, Emesa Milligana i Coka. Cóż napisać o tych podkładach? Wsłuchajcie się w nie sami, muzyka znaczy więcej, niż jakiekolwiek słowo.
Jestem fanem rapu EMASa i nie kryję się z tym, a opowiadane przez gospodarza historie i przemyślenia są mi bardzo bliskie. Od jakiegoś czasu "Pięć minut sławy" nie schodzi z rotacji, a o skippowaniu któregokolwiek z tracków nie może być mowy, choć "Into the wild" musiałem trawić nieco dłużej, co nie oznacza, że jest to słabszy numer od reszty. Na tej płycie nie ma słabego kawałka, są za to historii, opowieści, retrospekcje i emocje, którymi śmiało można obdarować kilka innych krążków cierpiących na ich brak. Życzę EMASowi, by jego rapowa droga wystrzeliła w górę, a tytułowa sława stała się tą niekończącą się. Ode mnie mocna piątka i znak jakości muzyki, przy której nie można się nudzić.
Komentarze